Nie przegap
Strona główna / Manchester United / Mecze, które pamiętam najlepiej

Mecze, które pamiętam najlepiej

Mecze, które pamiętam najlepiej
Są spotkania, które wybitnie zapadają w pamięć. Rozmawia się o nich w trakcie sezonu, po jego zakończeniu, a także na wiele lat później. Koronnym przykładem niech będzie finał Ligi Mistrzów z 1999r., chyba jeden z najbardziej dramatycznych obok tego z 2005 roku. Z zeszłego roku warto zapamiętać mecz z Arsenalem w FA Cup, zakończony wynikiem 4:0. Obecny sezon również przyniósł spotkania warte zapamiętania – ze względów pozytywnych i negatywnych. Zapraszam do zapoznania się z moimi typami.

Manchester United: podsumowanie sezonu 2008/2009

Trzy mecze, których najbardziej żałuję

(Kolejność chronologiczna)

Manchester United 1:4 Liverpool, 14.03.2009r.

Tego chyba nikomu nie muszę tłumaczyć. To przez to spotkanie po dziś dzień Benitez i wielu fanów Liverpoolu uważa, że Manchester United wcale nie był najlepszą drużyną w Anglii w sezonie 2008/2009, a po prostu zebrał najwięcej punktów (cholera, jak bardzo bym się nie starał, nie jestem w stanie zrozumieć tej logiki; a nawet jeśli już myślę, że jestem, to dalej mi wychodzi, że jednak United byli najlepsi w tym sezonie, a chyba nie o taki wynik przemyśleń chodziło wyżej wspomnianym).

Spotkanie, na które wszyscy nastrajali się bardzo bojowo. Spotkanie, od którego zależało wszystko – wygrana United praktycznie przesądziła by o tym, do kogo trafi mistrzowski tytuł. Zwycięstwo Liverpoolu dawało nadzieję zawodnikom Beniteza na ponowne nawiązanie równorzędnej walki. Kibice United organizowali się w duże grupy, w Warszawie miał miejsce zlot członków MUSC z całej Polski, połączony ze spotkaniem grupy Bishop Blaize Warsaw. Atmosfera była bardzo gorąca, nadzieje wielkie.

Zaczęło się wyśmienicie, w 22 minucie sędzia podyktował rzut karny dla Manchesteru. Na stadionie i w pubie euforia, kiedy Cristiano Ronaldo bez problemu pokonał Pepe Reinę. Jak było dalej, wiemy wszyscy. Jeszcze do przerwy było 2:1 dla Liverpoolu, w drugiej części gry strzelali tylko Scousersi. To było jedno z najbardziej rozczarowujących spotkań w wykonaniu Czerwonych Diabłów, jakie pamiętam. Tak wysoko United nie przegrali z Liverpoolem od 1936r. (3 lata przed wojną ).

Szkoda takiego spotkania, bo mogło ono zdecydowanie ułatwić United dalszą walkę o wszystkie trofea. Można by sobie nieco pofolgować w kolejnych spotkaniach, wystawiać relatywnie słabszych, ale też bardziej wypoczętych zawodników. Nie twierdzę, że rozwiązało by to wszystkie problemy, które pojawiły się na drodze zawodników sir Alexa Fergusona, ale upatruję w tej niezwykle przykrej klęsce jednego z głównych powodów tego, że ten sezon był tak trudny i wyczerpujący.

Everton Liverpool (4) 0:0 (2) Manchester United, 19.04.2009r.

Puchar Anglii to jednak nie Puchar Polski, to trofeum naprawdę ma znaczenie. Najstarsze rozgrywki klubowe na świecie, pełne tradycji i uwielbiane przez kibiców. United jednak nie mają szczęścia do tego trofeum, Ferguson zdobył je zaledwie 5 razy w ciągu 23 lat swojej kariery na Old Trafford. Tym razem puchar był na wyciągnięcie ręki, pozostało tylko wygrać dwa spotkania – z Evertonem i, jak większość słusznie przypuszczała, Chelsea. Z oboma zespołami United mieli w lidze dobre statystyki – zdobyli po cztery punkty, remisując na wyjazdach i wygrywając u siebie.

Pewne zaskoczenie wywołał mocno eksperymentalny skład, złożony praktycznie z samych młodzików. To był pierwszy tak wielki sprawdzian dla Machedy czy Welbecka. Mecz nie wyglądał źle. Mógł pójść w obie strony, młodzież United prowadziła wyrównany bój. Miałem wielką nadzieję, że zastępująca zmęczonych kolegów młodzież poradzi sobie także tym razem, zapewniając United możliwość rozegrania finałowego spotkania.

Jednak zawiedli najlepsi – Rio Ferdinand i Dymitar Berbatow, myląc się w serii rzutów karnych. Błąd tego drugiego stał się potężną bronią w arsenale argumentów przeciwników Bułgara. Mecz finałowy był na wyciągnięcie ręki, a jednak proste błędy zadecydowały o tym, że klasyczna potrójna korona przestała istnieć jako marzenie, a pojawiła się jako zmarnowana szansa. Przez długi czas siedziało to jak cierń w mojej świadomości. Aż do innego pamiętnego meczu…

Barcelona 2:0 Manchester United, 27.05.2009r.

» Obronimy! I tylko Chelsea, tylko Chelsea żal!
» Schizofrenia kibica: będąc sympatykiem United i Barcy jednocześnie
» Barcelona – Manchester United: historyczne pojedynki
» Sposób na FC Barcelonę, czyli jak zwyciężyć niezwyciężonego
» Manchester United vs FC Barcelona, czyli wymarzony (?) finał Ligi Mistrzów
» FC Barcelona vs Manchester United: rozliczenie z finałów
» Najważniejsze z najważniejszych! – wideo z finału Champions League Manchester United – FC Barcelona
» Barcelona podbiła Europę

Niezrozumiały i bolesny. Te dwa słowa są dla mnie najlepszymi określeniami meczu, który oglądał chyba każdy z nas. To był pojedynek na szczycie, pojedynek o wszystko – zwycięzcy odchodzili w glorii zdobywców potrójnej korony (klasycznej w przypadku Hiszpanów, nieco ułomnej, bo bez FA Cup, w przypadku MU), przegranym pozostawała świadomość rozegrania świetnego sezonu, ale też zmarnowanej olbrzymiej szansy.

Mecz był szeroko przez nas omawiany i analizowany, od ogółu do szczegółu. Było to spotkanie wyjątkowe pod wieloma względami, niepowtarzalne w skali ostatniej dekady, żeby nie sięgać pamięcią do czasów, których z racji wieku nie pamiętam.

Ten mecz wygrał Samuel Eto’o. Strzelił bramkę co nieco szczęśliwą, po nieoczekiwanym błędzie bloku defensywnego, który przecież kilka miesięcy temu bił rekordy wszechczasów. Ten zaskakujący gol wprawił w osłupienie kibiców, ale przede wszystkim piłkarzy. Zostali oni pochłonięci przez ten dziwny trans i tylko czasami któryś z zawodników próbował się wyrwać z tej czarnej dziury, niestety bezskutecznie. Po 10 minucie zawodziło wszystko. United stracili swoje kluczowe atuty, które doprowadziły ich aż do tego miejsca – niesamowitą wolę zwycięstwa, żelazną defensywę oraz szybkość ataków. Ten mecz to największa porażka Diabłów w tym sezonie, bolesna nawet bardziej niż wspomniane wyżej spotkanie z Liverpoolem. Jednak czekamy na przyszły rok, aby po raz trzeci z rzędu dotrzeć do finału i po raz drugi go wygrać.

» Barcelona 2:1 Manchester United
» Piłka nożna. Jasna cholera!
» Finał Ligi Mistrzów: FC Barcelona vs. Manchester United – multimedia
» Okiem kibica Barcy…
» Barcelona drużyną dekady? Bez przesady!

Trzy mecze, które wspominam najlepiej

(Kolejność chronologiczna)

Manchester United 3:0 Chelsea FC, 11.01.2009r.

» Najważniejszy mecz roku?

Dzień przed tym meczem nazwałem go najważniejszym w sezonie. Zdanie to podtrzymuję, ale jego konsekwencje były inne, niż przewidywałem. Przed spotkaniem myślałem, że będzie ono przedwcześnie decydowało o mistrzostwie, potem jednak okazało się, że zdecydowało ono o zwolnieniu Scolariego z funkcji trenera Chelsea i osadzenia na jego miejscu chyba jednego z najlepszych trenerów, jakiego widziało Stamford Bridge – Guusa Hiddinka.

United zaprezentowało w tym meczu wszystko, absolutnie wszystko, czego kibice mogli oczekiwać – szybkość, skuteczność, waleczność, kreatywność, wymienność pozycji i wiele, wiele innych cech stanowiących o kunszcie poszczególnych graczy i całego zespołu. Było to jedno ze spotkań idealnych, podczas którego zawodnicy nie popełniali błędów i bezlitośnie wykorzystywali swoje okazje.

Był to również mecz, podczas którego padła najbardziej kontrowersyjna bramka sezonu, ostatecznie nie przyznana. Mowa oczywiście o golu Cristiano Ronaldo z rzutu rożnego, wykonanego w bardzo oryginalny sposób przez Wayne’a Rooneya i Ryana Giggsa. Sędziom jednak nie spodobała się pomysłowość dwóch Brytyjczyków i kazali cofnąć piłkę do narożnika. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze – i z tej akcji padła bramka, tym razem uznana.

Koncert, po prostu koncert United. Symfonia umiejętności, pełna wybitnych solówek i świetnych partii zbiorczych. Takie mecze można oglądać w nieskończoność, zwłaszcza jeśli przeciwnikiem jest trzecia drużyna w Anglii (a patrząc na sukcesy w tym sezonie, to nawet druga). Żyć nie umierać.

United pogrążyło Chelsea, aplikując im trzy bramki i nie tracąc żadnej.

Manchester United 3:2 Aston Villa, 05.04.2009r.

Mecz, który podtrzymał jedną legendę i wykreował drugą. Spotkanie to po raz kolejny udowodniło, jak bardzo Mancheter United lubuje się w dramatycznych końcówkach. Spotkanie, w którym wynik zmieniał się jak w kalejdoskopie, dwukrotnie zespoły odrabiały straty. 1:0, 1:1, 1:2, 2:2, 3:2. Wspaniałe spotkanie, pełne niezwykłego dramatyzmu.

No i ta bramka Kiko Machedy! Co ten chłopak zrobił! Była to bramka niekonwencjonalna i nieprzeciętnej urody. Coś fantastycznego. Tym samym 17-letni debiutant na stałe wpisał się do historii United, zapisując swoje nazwisko złotymi głoskami. Jego gol przerwał passę bardzo złej gry i jeszcze gorszych wyników United (rozpoczętej opisanym wyżej meczem z Liverpoolem). Był to przełomowy moment sezonu, po którym United rozpoczęli swój triumfalny marsz.

A Kiko namieszał. Dał do zrozumienia wszystkim, że na horyzoncie już majaczy nowa, wielka siła, z którą trzeba będzie się liczyć. Choć zdobył zaledwie dwie bramki, to obie jako rezerwowy, w bardzo dramatycznych okolicznościach. Oba gole okazały się zwycięskimi i przez to młody Włoch nie mógł uniknąć porównań do Ole Solskjaera, ulubieńca fanów z Old Trafford. Czy dorówna wybitnemu Norwegowi? Wierzę, że tak. I ze względu na dobro drużyny mam nadzieję, że przerośnie legendę człowieka, który przez prawie cały sezon był jego mentorem w drużynie rezerw.

» Federico Macheda, jasna cholera!
» Kiko namieszał, czyli o napastnikach w United

Porto FC 0:1 Manchester United, 15.04.2009r.

Mecz nudny i nijaki. Tak określali go ludzie, którzy z United mieli wspólnego niewiele. A jednak dla mnie było to najbardziej nerwowe półtorej godziny w sezonie. Siedziałem jak na szpilkach, przez prawie całe spotkanie wyczekując albo końcowego gwizdka, albo drugiej bramki United, gwoździa do portugalskiej trumny.

Ogromna symbolika spotkania – rewanż za dwumecz w Lidze Mistrzów w roku 2004, kiedy to Porto pokonało United, by ostatecznie triumfować w całych rozgrywkach. Był to też początek legendy Jose Mourinho, obecnie jednego z najciekawszych szkoleniowców na świecie. Poza tym, żaden angielski zespół nie wygrał wcześniej na Estadio Dragao. A zwycięstwo było konieczne, by United awansowali. Bo remis 3:3 lub wyższy na tym etapie rozgrywek był wynikiem wręcz abstrakcyjnym.

Piękny gol Ronaldo na samym początku spotkania zaszokował wszystkich. Podczas tego meczu dwa razy powiedziałem w myślach „kurwa”. Za pierwszym razem brzmiało to mniej więcej tak – „Co on kurwa robi?”. Za drugim – „O kurwa, jaka brama!”. Pamiętam też, że mój ojciec dostał ode mnie niezłego kuksańca po tym golu.

Bardzo się stresowałem. Każde dotknięcie piłki przez zawodników Porto przyprawiało mnie o palpitacje serca, zwłaszcza, gdy miało to miejsce w tercji Diabłów. Każda akcja United z kolei powodowała, że skakałem, wymachiwałem rękami i wzdychałem, gdy nic z niej nie wychodziło. Ani razu wcześniej czy później nie denerwowałem się tak bardzo, choć mecze z Interem były pod tym względem porównywalne. I ze względu na ten stres zapamiętam to spotkanie na bardzo długo.


Które spotkania Wy zapamiętaliście najlepiej? Spektakularne zwycięstwa, wymęczone w bólach wygrane, czy sromotne klęski? Jesteśmy w miarę zgodni, czy jednak okażę się pseudo-romantycznym indywidualistą?

Przewiń na górę strony