Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Barcelona drużyną dekady? Bez przesady!

Barcelona drużyną dekady? Bez przesady!

Barcelona drużyną dekady? Bez przesady!
Po finale Champions League, podczas którego Barcelona przypieczętowała pierwsze europejskie The Treble od 10 lat, stopień mentalnej onanizacji uprawianej wśród publicystów sportowych osiągnął niebotyczny poziom. Podobnie stało się z wymiarem egzaltacji języka osób wyżej wymienionych – ilość patetycznych przymiotników na tekst przekroczyła poziom prezentowany przez romantycznych poetów. Jeden z dziennikarzy Sport.pl posunął się nawet do stwierdzenia, że Barcelona jest najlepszą drużyną tej dekady. A ja, nie jako kibic United, ale jako zwyczajny obserwator mówię z całą stanowczością: Za wcześnie!

Duma Katalonii rozegrała świetny sezon – zdobyła The Treble (wie ktoś, jak to będzie po hiszpańsku?) i oczarowała ogromną ilość młodych ludzi na całym świecie (wczoraj byłem na treningu piłkarskim swojego 8-letniego siostrzeńca; koszulek Barcy czy Argentyny z napisem Messi było zdecydowanie najwięcej; wspomniany krewny miał piłkę Blaugrany), zdobywając całą rzeszę nowych kibiców (o ich raczej małym zaangażowaniu pisałem ostatnio w tekście Barcelona 2:1 Manchester United). Messi przejął część wielbicieli Ronaldo, choć w nim gustują raczej mali chłopcy niż dziewoje, które mogłyby służyć za poziomicę. No i świetnie, Barca też będzie miała historię, do której będzie mogła się odwoływać gdy przyjdą chude lata. A przyjdą na pewno.

Jednak patrząc na ostatnie dziesięć lat, Barcelona tylko raz jeszcze złożyła naprawdę fantastyczny zespół, który rozpalił wyobraźnię kibiców i obserwatorów. Wtedy prym wiedli Ronaldinho i Deco, dziś zapomniani przez większość piłkarskiej Europy, bezskutecznie próbujący przywołać lata dawnej chwały odpowiednio w geriatrycznym Milanie i nieco rozsypanej Chelsea, którą ponownie przyklepał Guus Hiddink (ciekawe, na ile taka prowizorka wystarczy). Obecne gwiazdy – Iniesta, Xavi, Messi, nie bez kozery wymienieni w tej kolejności – już uzyskali status półbogów, ich wartość w oczach ludzi rośnie wraz z każdym wymienionym podaniem. A tych przecież nie brakuje. Tylko jakoś o ich zdrowy rozsądek mniej się boję, niż o brazylijsko – portugalski duet.

Wracając jednak do meritum – Barcelona magiczna jest dopiero po raz drugi w ciągu ostatnich dziesięciu lat i nikt nie wie, czy znowu nie będzie to jednoroczny wyskok. Josep Guardiola jest świeżakiem, jeśli chodzi o ten poziom rozgrywek i wielką niewiadomą jest to, jak poradzi sobie teraz, kiedy jego zawodnicy naprawdę stali się gwiazdami i naprawdę coś osiągnęli, przyćmiewając nawet wyczyny laysożernego miłośnika samby. Żelazna dyscyplina, będąca jedną z podpór sukcesu hiszpańskiego trenera może się zawodnikom szybko znudzić, zwłaszcza po powrocie z wakacji. Samo motywująca się machina może mieć problemy z ponownym napędzeniem się w sierpniu. Guardiola, który stanowił jeden z motorów tegorocznego sukcesu, może teraz stać się najsłabszym ogniwem drużyny.

Poza tymi dwoma latami Barcelona nie była kombajnem do trofeów. Od sezonu 99/00 (poczynając liczenie od niego wyjdzie nam do chwili obecnej 10 sezonów, czyli dekada) Blaugrana zdobyła: 2 Puchary Ligi Mistrzów, 3 Mistrzostwa Hiszpanii, 1 Puchar Hiszpanii i 2 Superpuchary Hiszpanii. Pucharów lokalnych, czy towarzyskich nie liczę, bo chyba nikt nie traktuje ich szczególnie poważnie. Łącznie – 2 trofea międzynarodowe i 6 krajowych. Jak na dziesięć lat? Moim zdaniem średnio.

Jednak żeby nie być gołosłownym, przytoczę przykład kilku innych klubów. Zacznijmy od największego przeciwnika Barcelony – Realu Madryt. Ich trofea pochodzą głównie z epoki prezesa Pereza i drużyny „Galaktycznych”, która zaczęła się mniej więcej 10 lat temu i skończyła trochę ponad 3 lata temu. W ostatniej dekadzie Real zdobył: 2 Puchary Ligi Mistrzów, 4 Mistrzostwa Hiszpanii i 3 Superpuchary Hiszpanii. Łącznie – 2 międzynarodowe i 7 krajowych. O jedno więcej od zmitologizowanej Blaugrany. A drużyną dekady chyba nikt z nas ich nie nazwie.

Lecimy do ligi włoskiej. Tutaj rozpatrzę dwa przypadki – Milanu i Interu Mediolan. Rossoneri wiedli prymat w rozgrywkach europejskich, Nerrazuri w krajowych. Pierwsza z drużyn zdobyła 2 Puchary Ligi Mistrzów, 2 Superpuchary Europy i 1 Klubowe Mistrzostwo Świata. Do tego dołożyła Mistrzostwo Włoch, Puchar Włoch i Superpuchar Włoch. Sumujemy – 5 trofeów europejskich i 3 krajowe. Nie zapominajmy też o dodatkowym finale Ligi Mistrzów, do którego Milan dotarł 4 sezony temu, by ulec w jednym z najlepszych spotkań tego typu z Liverpoolem. Nerrazuri z kolei dzierżą mistrzowskie tytuły kraju kolejnych czterech sezonów, a także 2 Puchary Włoch i 2 Superpuchary Włoch. 8 krajowych i 0 europejskich.

Trafiamy w końcu do ligi angielskiej. Tutaj, nie tylko z racji tematyki tego bloga, prym wiódł Manchester United. 6 tytułów Mistrza Anglii, 1 Puchar Anglii, 2 Puchary Ligi Angielskiej, 3 Superpuchary Anglii. Poza krajem – 1 Mistrzostwo Europy i 1 Mistrzostwo Świata. Daje nam to zawrotną liczbę 12 tytułów krajowych i 2 międzynarodowych. Więcej od Barcelony? Zdecydowanie. A drużyną dekady też bym ich nie nazwał, wspominając chude 3 lata pomiędzy rokiem 2003 i 2006.

Wśród najlepszych zespołów trzech najsilniejszych lig europejskich Barcelona wypada raczej przeciętnie, oddając prym nie tylko słabiutkiemu ostatnio Realowi, lecz także Manchesterowi United, który zdobył o 6 tytułów krajowych więcej. A chyba nikt nie zaprzeczy, że liga angielska jako całość stoi na dużo wyższym poziomie, niż hiszpańska. Pomijając Barcelonę i Real niezbyt wiele klubów ma szansę zdobyć cokolwiek w Hiszpanii. W Anglii rywalizacja jest niezwykle zażarta, drużyny (w tym krezusi) z Premier League odpadają w Pucharze Ligi i Pucharze Anglii z drugoligowym Burnley.

Poza tym, największy sprawdzian Barcy dopiero przed nią. Dla United finał Ligi Mistrzów był 66 spotkaniem sezonu, dla Blaugrany 62. Jednak w przyszłym sezonie to Barcelona będzie obciążona mianem niepokonanej, to na niej wszystkie drużyny skupią swoją największą siłę, no i to ona rozegra dodatkowe spotkania Superpucharu Europy i Hiszpanii oraz, co najważniejsze, Klubowych Mistrzostw Świata. Nie na darmo przed tegorocznymi rozgrywkami w Japonii Rafał Stec wieścił Manchesterowi drastyczny spadek formy i koniec marzeń o potędze. Sir Alex Ferguson po dziś dzień uważa, że najważniejsze było wymęczone zwycięstwo ze Stoke City, odniesione tuż po turnieju w Azji. Odbyć taką podróż w środku sezonu, a potem wrócić i dalej grać na najwyższym poziomie – to zadanie z pewnością trudne i sama Barcelona nie podołała mu rok po zwycięstwie w Lidze Mistrzów z 2006 roku. I nie mówcie, że posucha w 2007 roku była li tylko winą imprezowania Ronaldinho, bo to by była kpina.

Dopiero gdy ilość spotkań na najwyższym poziomie jest olbrzymia drugi rok z rzędu, warunki do gry coraz trudniejsze, a przeciwnicy coraz bardziej zmotywowani można ocenić prawdziwą siłę zespołu. Josep Guardiola nie dysponuje aż tak szeroką kadrą, jak drużyny Wielkiej Czwórki (Ferguson skorzystał w sezonie z 35 piłkarzy, Guardiola z 25), zawodnikom zmęczonym nie tylko sezonem lecz także medialną burzą, która nasili się w wakacje trudno będzie utrzymać świeżość przez cały przyszły rok i kolejne sześćdziesiąt kilka spotkań. Kolejny poważny problem do rozważenia przed przyszłym sezonem dla mało doświadczonego trenera, jakim jest Guardiola (swoją drogą, widzicie go wystawiającego 17-letniego debiutanta w obliczu trzeciej z rzędu porażki na pół godziny przed końcem spotkania? Ja raczej nie).

Utrzymanie formy przez rok nie jest aż tak wielkim wyczynem, jak mogłoby się wydawać. Hull City grając przez pół roku na pełnych obrotów dorobiło się zaskakującego miejsca w pierwszej dziesiątce, by potem opaść z sił i do ostatniej kolejki walczyć o utrzymanie. Objawienie sezonu, czyli Martin O’Neill i jego Aston Villa długo trzymała w szachu osłabione Arsenal i Chelsea, jednak także ona musiała w pewnym momencie wyścigu przyznać, że zwyczajnie brakuje jej sił, by rywalizować z szerokimi składami Wielkiej Czwórki oraz doświadczonymi trenerami pokroju Wengera, Hiddinka, Beniteza czy Ferguosna, idealnie znającymi warunki gry na wysokich obrotach przez wiele sezonów z rzędu.

Barcelona jeszcze nie jest drużyną dekady. Przed nią jeszcze największy sprawdzian – obrona zdobytych trofeów. Jednak jeśli obronią The Treble lub chociaż zdobędą The Double… Nie będę miał więcej pytań, uznam Barcelonę Josepa Guardioli za drużynę dekady. Uznałbym może i za drużynę wszechczasów, gdyby nie to, że historia piłki nożnej do 1999 roku jest mi znana jeno ze źródeł pisanych czy też nielicznych wideo, a to naprawdę mało, by ponad nimi wszystkimi umieszczać Barcelonę. Nawet taką z podwójną potrójną koroną.

Nie chcę być źle zrozumiany (choć pewnie i tak będę, co poniektórzy wyciągną tylko to, co chcieliby zobaczyć w tym tekście), moim celem nie jest poniżenie Barcelony i wyróżnienie na tym tle Manchesteru United. Ponieważ Barcelona wygrała zasłużenie, United nie poradzili sobie psychicznie po stracie pierwszej bramki. Jednak na wyświęcanie jej jest dużo za wcześnie, tak samo jak perorowanie nad jej świetnością, wspaniałością i czym tam jeszcze. Mój kolega, a zarazem redaktor Redloga, Miłosz, powiedział o fanach Barcy i dziennikarzach „Dajmy im się cieszyć. Oddajmy co cesarskie cesarzowi”. I miał rację. Ale to co boskie zostawmy w spokoju, bo Katalończykom jeszcze do tego daleko.

Przewiń na górę strony