Nie przegap
Strona główna / Liga Mistrzów / Piłka nożna. Jasna cholera!

Piłka nożna. Jasna cholera!

Piłka nożna. Jasna cholera!
Nie widziałem wczoraj w naszych zawodnikach woli zwycięstwa. Kiedy przegrywali już 2:0, nie szturmowali z wściekłością bramki Valdesa, nie dali defensorom Blaugrany pretekstu do popełnienia błędu. A miała być to obrona, w którą zawodnicy United wchodziliby jak w masło. Paradoksalnie, to Messi i Iniesta siali popłoch w szeregach Czerwonych Diabłów, a Eto’o wręcz ośmieszył najlepszego piłkarza minionego sezonu, Nemanję Vidica. Przed blamażem uratował nas Edwin van der Sar. Któż spodziewał się, że naszym najlepszym zawodnikiem będzie Holender?

» Zobacz galerię z finału Ligi Mistrzów

Osobną kwestią jest postawa Ronaldo. Portugalczyk zagrał inaczej niż reszta kolegów z zespołu. Szarpał, uderzał (nie sprawdzałem statystyk, ale jestem pewien, że był najczęściej strzelającym zawodnikiem wśród Diabłów), próbował skonstruować coś w pojedynkę. Niestety, nie udało mu się poderwać partnerów do walki i w końcu on również siadł, choć w mojej opinii i tak był naszym najlepszym graczem w polu. Postawa Ronaldo i jego osamotnienie w ataku, przypominało mi grę Ribery’ego w ćwierćfinałowym starciu właśnie z Barceloną. Wówczas też Barca gromiła, piłkarze z Niemiec byli bezradni, tylko Ribery próbował coś tam zdziałać (i podobnie jak u Ronaldo – na próbach się skończyło).

Zawiedli mnie weterani. Ani Giggs, ani później Scholes nie potrafili pokierować drużyną. Po pierwszej straconej bramce, Walijczyk nie potrafił zebrać drużyny do kupy, już nie mówiąc o jakichś zorganizowanych próbach ataku. Z kolei wejście Scholesa, zamiast pomóc drużynie, mogło tylko zaszkodzić, bo po ostrym wejściu w Busquetsa, arbiter miał podstawy aby wyciągnąć nawet czerwony kartonik.

Mimo naszej marnej postawy, do samego końca wierzyłem w powtórkę z finału, w którym mierzyliśmy się Bayernem na Camp Nou. Dwie bramki w samej końcówce i bylibyśmy dalej w grze. Pod koniec spotkania, około 87 minuty, mieliśmy rzut rożny. Liczyłem, że przeżyję deja vu sprzed 10 lat. Ale van der Sar nie pobiegł w pole karne, nie mieliśmy świetnego rezerwowego w postaci Sheringhama czy Solskjaera. Wszystko potoczyło się inaczej niż miało. Ale było, minęło.

Spoglądając z szerszej perspektywy, z perspektywy dwóch lat, zawodnicy Manchesteru United osiągnęli bardzo dużo, nawet nie zdobywszy po raz drugi pucharu LM. Sir Alex Ferguson jeszcze nigdy nie dotarł dwa razy pod rząd do finału najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek w Europie, więc mijające dwa lata były niepowtarzalne nawet dla Szkota, który – wydawać się mogło – przeżył już wszystko (i to po kilka razy). Ostatnie sezony przyniosły: dwa mistrzostwa kraju, dwie Tarcze Wspólnoty, puchar Carling Cup, Klubowe Mistrzostwo Świata, a także puchar Ligi Mistrzów. Warto też dodać, że jeżeli Czerwone Diabły odpadały z jakichś rozgrywek, to zwykle w półfinale (FA Cup w zeszłym oraz obecnym sezonie), lub finale ( wczorajszy pojedynek). Na przestrzeni dwóch lat piłkarze Manchesteru United rozegrali 123 spotkania, z czego przegrali zaledwie 14 (po 7 w każdym sezonie). Dokonali rzeczy wielkich, a zdetronizowani zostali dopiero przez wielką – w kontekście całego sezonu – Barcelonę. Piłkarze Balugrany, pod wodzą młodego Guardioli (chciałem napisać „żółtodzioba”, ale trochę nie wypada określać takim mianem kogoś, kto zdobywa potrójną koronę), zapisali piękną kartę futbolowej historii.

Miniony już sezon przyniósł nam więc olbrzymią radość – zdobycie osiemnastego mistrzostwa i dogonienie w klasyfikacji najbardziej utytułowanych klubów Liverpoolu, oraz równie duże rozczarowanie, czyli przegraną w „finale marzeń”. Dla mnie priorytetem przed tym sezonem było zdobycie mistrzostwa Anglii, zdawałem sobie sprawę, że obrona pucharu LM jest zadaniem nadzwyczaj trudnym. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia – chyba każdy z nas wierzył w sukces na wszystkich frontach, również tym międzynarodowym. Byliśmy w finale. Tak blisko… a jednocześnie tak daleko, bo Barcelona podniosła puchar już w 10. minucie i skutecznie odganiała od niego naszych zawodników przez resztę spotkania.

Nie ulega wątpliwości, że wczorajszy wieczór zapisze się w pamięci piłkarskich kibiców. Piłkarze Barcelony włożyli na głowę potrójną koronę, dokonali tego, co udaje się nielicznym. Pep Guardiola załatwił sobie miejsce w historii obok sir Alexa Fergusona, stając ze Szkotem w jednym szeregu zdobywców tercetu. Kiedy wczoraj rozbrzmiał ostatni gwizdek sędziego, trener Blaugrany pomyślał sobie zapewne „Piłka nożna. Jasna cholera” nie wierząc do końca we własne szczęście. Jestem pewien, że nawet w najśmielszych snach nie marzył o sukcesie we wszystkich możliwych rozgrywkach. W minionym sezonie Guardiola pokazał wszystkim piękno futbolu udowodnił, że w piłce nożnej wszystko jest możliwe. Zrobił to, czego dokonał Fergie 10 lat temu. Chwała mu za to, bo dzięki temu historia będzie piękniejsza, a kibice Barcy będą mogli przeżyć radość, którą fani Czerwonych Diabłów czuli po pokonaniu Bayernu. A my? Ufajmy, że w następnym roku to sir Alex Ferguson napisze historię.

Przewiń na górę strony