Nie przegap
Strona główna / Liga Mistrzów / Barcelona podbiła Europę

Barcelona podbiła Europę

Barcelona podbiła Europę
Finał marzeń za nami. A w każdym razie za nami to, co określano przed meczem finałem marzeń. Czy rzeczywiście byliśmy świadkami niesamowitego widowiska, w którym dwaj najlepsi aktorzy zmagali się, by wyłonić zwycięzcę? Odpowiedź chyba znamy wszyscy.

Road to Rome, Finał Marzeń. Takie określenia najczęściej były używane po meczach półfinałowych Ligi Mistrzów, w których FC Barcelona i Manchester United okazały się drużynami lepszymi i awansowały do finału. Jakaż wtedy radość towarzyszyła nam – kibicom, rozkochanym w pięknym futbolu. W fantazyjnej, spontanicznej i do bólu nieprzewidywalnej grze Blaugrany, oraz w taktycznej, zbalansowanej, ale grającej z niebotycznym polotem drużynie Czerwonych Diabłów. Na ten finał niektórzy z nas czekali całe życie. Oto bowiem naprzeciw siebie stają dwa najlepsze kluby kontynentu. Mistrzowie dwóch najlepszych lig europejskich.

Uprzedzam, artykuł ten pisany pod wpływem ogromnych emocji, nie będzie tekstem bałwochwalczym. Mimo wspierania Manchesteru United w najtrudniejszych nawet momentach, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Barcelona na to zwycięstwo zasłużyła. Ale po kolei.

Mecz rozpoczął się dla Manchesteru znakomicie. Częste ataki, dobre sytuacje i groźne strzały. Cristiano Ronaldo chyba za cel swój powziął zdobyć najpiękniejszą bramkę całej edycji Ligi Mistrzów, uderzając z sytuacji wręcz nieprawdopodobnych. Ale piłka nie słuchała, fruwała tam, gdzie albo ustawiony był Victor Valdes, albo z dala od jego bramki. W 9 minucie spotkania ukazała nam się nawet statystyka strzałów. Pięć do zera dla Manchesteru. Duma rozpierała piersi kibiców United, zadziwienie odrętwiało ciała Katalończyków, lecz oto nadszedł najbardziej chyba kluczowy moment tego spotkania. Samuel Eto’o, niedostatecznie upilnowany przez defensorów United, zdołał umieścić futbolówkę między słupkiem, a zdziwionym golkiperem Diabłów, po czym wpadł w ramiona kolegów z drużyny, przy akompaniamencie dziesiątek tysięcy fanów.

Jakiż to był cios dla Manchesteru, który do końca pierwszej części spotkania nie był w stanie choć raz efektywnie wkroczyć na połowę rywala i zastraszyć Victora Valdesa. Manchester stanął. W szoku i niedowierzaniu pozwolił rywalowi na kolejne akcje, na wymianę ogromnej liczby podań, na strzały i magię, która towarzyszyła Messiemu od początku tego meczu. Manchester United stał się bezradny.

Początek drugiej części spotkania wskazywał na heroiczny bój Czerwonych Diabłów o remis. W miejsce Andersona wszedł niechciany w Manchesterze Carlos Tevez. Niestety, zryw mistrzów Anglii trwał zaledwie kilka minut, bowiem zwyciężyła pasja Barcelony, kontrola niemal całego boiska. Manchester bezradny przyglądał się jedynie wymianie podań, kolejnym dośrodkowaniom, nieustępliwej walce o każdą piłkę. Tak chwalona do tej pory defensywa United z pokorą winna śledzić zgranie i komunikację obrony Blaugrany, dowodzonej przez Puyola, wykonującego ogromną pracę wszędzie gdzie tylko się znalazł.

Wreszcie, w 70 minucie Barcelona dopięła swego. Dobiła rzucającego się w konwulsjach rywala ciosem ostatecznym – Leo Messim, który od samego początku rwał swój zespół do ataku, by wreszcie na 20 minut przed końcem utonąć w objęciach kolegów z zespołu. w 93 minucie meczu zakończyło się cierpienie mistrzów Anglii. Zakończyła się męczarnia, bezcelowe bieganie, niedokładne podania i kompletny brak pomysłu na rozpracowanie obrony rywala.

FC Barcelona zdobyła Ligę Mistrzów. FC Barcelona udowodniła swoją wartość, reklamowaną przez cały sezon przez wszystkie media hiszpańskie. Grała z polotem, fantazją, długo utrzymywała się przy piłce nie pozwalając rywalowi na rozwinięcie skrzydeł.

A Manchester? Od 10 minuty był w cieniu. Nie radził sobie choćby w połowie tak dobrze, jak wyeliminowana 3 tygodnie temu Chelsea, grając niepewnie w obronie, a w ofensywnie nie istniejąc. Mistrzowie Anglii dali sobie narzucić tempo rywala, tym samym nie zasłużyli na wygraną. Bo tej nocy Barcelona była po prostu lepsza.

Galeria pomeczowa

Przewiń na górę strony