27 maja 2009 roku na kilka godzin cała piłkarska Europa wstrzyma oddech. Na Stadio Olimpico w Rzymie w wielkim finale elitarnej Ligi Mistrzów zmierzą się dwie futbolowe potęgi: Manchester United i FC Barcelona. Zespoły bez wątpienia wybitne, naszpikowane po brzegi gwiazdami, z mieszaniną młodości i doświadczenia na ławce trenerskiej. Zapowiadają się nam niebywałe emocje, które z pewnością zapamiętamy na długo. Już wkrótce będziemy świadkami doprawdy niezapomnianego spektaklu. Chciałoby się rzec: finał marzeń – tylko jakoś ciężko przechodzą te dwa słowa przez gardło. Zwłaszcza w kontekście półfinałowych wydarzeń jakie miały miejsce kilka tygodni temu.
» Najważniejsze z najważniejszych! – relacja wideo z finału Champions League
» Manchester United vs Barcelona: historyczne pojedynki
Propozycja napisania zapowiedzi najważniejszego spotkania w sezonie (jak się często mówi – czegoś więcej niż meczu) spadła na mnie dość nieoczekiwanie. Swoim poczuciem niesprawiedliwości oraz nadal jakże żywym rozgoryczeniem nie chciałem nikomu psuć tego pięknego kibicowskiego święta. Również samo pisanie o spotkaniu, w którym ze swoją ukochaną drużyną tak bardzo chciałbym wziąć udział było dla mnie trudne. Długo więc wahałem się czy przyjąć tę propozycję. Ostatecznie się zgodziłem.
Dla regularnie odwiedzających redloga nie będzie zapewne wielką niespodzianką jeśli powiem, że moje serce jest niebieskie i leży od dawna u stóp Stamford Bridge w zachodnim Londynie – w miejscu gdzie jakiś czas temu działy się rzeczy doprawdy dramatyczne.
Jako wierny kibic Chelsea Football Club mam głębokie poczucie, że tegoroczny finał powinien być powtórką tego zeszłorocznego, możliwością piłkarskiej vendetty i szybkim sposobem na wyleczenie się z moskiewskiej traumy. I na 60 sekund przed końcem półfinałowego spotkania z Dumą Katalonii tak właśnie wyglądał. Zamiast tego po raz drugi w ciągu zaledwie roku otrzymałem cios prosto w swoje kibicowskie serce i muszę jakoś przełknąć tę gorycz porażki, chociaż nadal nie potrafi mi ona przejść przez gardło. Nick Hornby napisał kiedyś, że naturalny stan kibica to gorzkie rozczarowanie… i najwyraźniej miał rację.
Jak już pisałem nie chcę nikomu psuć piłkarskiego święta, zwłaszcza kibicom Manchesteru United, klubu, który bezsprzecznie i bez żadnych kontrowersji wywalczył sobie możliwość zagrania w Wiecznym Mieście, oraz możliwość obrony zdobytego rok wcześniej Pucharu Europy. Dość więc już o moim stanie emocjonalnym, który jeszcze pewnie przez długi czas nie zostanie w pełni ustabilizowany. Nie o tym przecież miał być ten felieton. Skupmy się na tym co czeka nas wszystkich już dziś, już za parę godzin. A czeka nas naprawdę wiele.
Takiego finału Ligi Mistrzów w historii jeszcze nie było. Chodzi mi tutaj oczywiście o finałowy skład. W Rzymie zmierzy się trzykrotny triumfator tych rozgrywek (Manchester) z dwukrotnym (Barcelona). Dwaj obecni mistrzowie swoich ojczystych krajów. Będzie to prawdziwy finał mistrzów. Jego wynik to jedna wielka niewiadoma. Tego typu spotkania zawsze rządzą się swoimi własnymi prawami, tu logika schodzi na drugi tor i doprawdy stawianie dziś na jakiś wynik, bądź typowanie zwycięzcy to czyste wróżenie z fusów. Oczywiście sympatycy Czerwonych Diabłów będą bić się w piersi i bez cienia wątpliwości wskazywać na Ronaldo i spółkę, zwolennicy talentu Leo Messiego postawią natomiast na Blaugranę Pepe Guardioli. Jako, że nie zaliczam się do żadnej z tych grup pozostanę w swoich ocenach neutralny i chociaż mam już upatrzonego faworyta to go w tym miejscu nie zdradzę. Polityczna poprawność nakazuje napisać o szansach rozkładających się równo po połowie. Bukmacherzy dają jednak nieco większe szanse na ostateczny triumf drużynie z Anglii.
Wątpliwości nie rozwiewają również statystyki. Do tej pory Manchester mierzył się z Barceloną dziewięciokrotnie. Trzy razy górą były Diabły, dwukrotnie Katalończycy, a cztery razy zespoły notowały remis. Stosunek bramek wynosi 15:14 na korzyść zespołu z Hiszpanii. Ostatnim spotkaniem pomiędzy oboma zespołami był zeszłoroczny półfinał, który po bramce Scholesa wygrali podopieczni Sir Alexa Fergusona pieczętując tym samym awans do moskiewskiego finału. Wcześniejsze dwa spotkania odbyły się w pamiętnym dla United sezonie 1998/1999, a dokładnie w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Oba zakończyły się remisami 3:3.
Przytoczę jeszcze jedną ciekawą statystykę. Ewentualna porażka FC Barcelony byłaby jej setną w historii w europejskich pucharach. Zważywszy, że to finał najcenniejszego europejskiego trofeum, smakowałaby ona wyjątkowo gorzko.
Nie sposób w zapowiedzi tego spotkania pominąć głównych aktorów którzy wystąpią w tym piłkarskim spektaklu. Oba zespoły podejdą jednak do finału w Rzymie w nieco okrojonym składzie. Na ławce Manchesteru z pewnością zabraknie Owena Hargreavesa, który wciąż zmaga się z uszkodzeniem stawu kolanowego oraz Bena Fostera. W Rzymie nie wystąpi także Darren Fletcher, który otrzymał w półfinale czerwoną kartkę. Pod znakiem zapytania stoi również występ Rio Ferdinanda, choć sam zawodnik zapewnia, że nic innego prócz wyjścia na murawę nie wchodzi w grę – podobna sytuacja miała miejsce rok temu gdy występ Johna Terrego w Moskwie również do końca nie był pewny. Bez wątpienia strata kapitana, lidera defensywy w spotkaniu przeciw – jak się to określa – najlepszemu atakowi Europy , byłaby niepowetowana. Kłopoty ma również Blaugrana – w finale nie wystąpi z powodu zbyt dużej ilości kartek Daniel Alves oraz Eric Abidal. Rafael Marquez oraz Gabriel Milito natomiast wciąż walczą z kontuzją. Nie do końca zdrowy jest także Thierry Henry, choć do środy powinien być już jednak w pełni sprawny. Ostatnio wrócił do treningów z pierwszą drużyną więc jego nieobecności bym się raczej nie spodziewał. Brak Francuza był bardzo widoczny podczas rewanżu na Stamford Bridge, więc jego powrót to dla Pepe Guardioli bardzo dobra wiadomość.
Przechodząc powoli do końca chciałem jeszcze przez chwilę skupić się na menadżerach obu klubów. Po pierwsze podobnie jak Wiktor żałuję, cytując kolegę:
„[…] utracenia jedynej w historii możliwości obejrzenia starcia prawdziwych tytanów, chyba dwóch najlepszych szkoleniowców globu – Fergusona i Hiddinka. Ci faceci są jedynymi aktywnymi trenerami, którzy zdobyli w swojej karierze europejskie The Treble (Guus w 1988, Alex w 1999). Dwaj wyśmienici szkoleniowcy, których kariery mogą stać się niezłym materiałem dla przemysłu literackiego lub filmowego. Ich nazwiska stanowią integralną część historii futbolu nie tylko ich czasów, lecz także od początków tej dyscypliny. Ci faceci już dawno przeszli do historii. I teraz, kiedy ich kariery są bliżej końca niż dalej mogliby wreszcie spotkać się w bezpośrednim starciu w Wiecznym Mieście w finale najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek globu. Jeden mecz, 90min, bez rozkładania sił na kolejne spotkania, bez rewanżu – czyste, surowe piękno futbolu. Czy to nie byłoby epickie? Na wskroś epickie? Homer mógłby się uczyć z tej sytuacji. To byłby pojedynek Achillesa z Hektorem, dwóch herosów stojących po przeciwnych stronach barykady, którzy w innych okolicznościach pewnie chętnie stanęli by ramię w ramię, a nie pierś w pierś.”
Szkoda, wielka szkoda. Zamiast tego otrzymamy w moim odczuciu nieco mniej prestiżowy, aczkolwiek z pewnością nie mniej ciekawy pojedynek młodości z doświadczeniem. Dla Fergusona będzie to trzeci finał w swojej karierze, dla Guardioli jako menadżera dopiero pierwszy (wcześniej wygrał ten puchar jako piłkarz w 1992 roku). Co tym razem okaże się skuteczniejsze? Kto okaże się lepszy? Nowicjusz czy mistrz? Nawet nie będę próbował odpowiadać na to pytanie. Odpowiedź już dziś pojawi się sama. Na marginesie chciałem jeszcze dodać, że Ferguson już raz zabrał sprzed nosa Barcelonie jeden cenny puchar. Miało to miejsce w sezonie 1990/91 w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Diabły wygrały go w regulaminowym czasie gry 2-1 (Guardiola w tym spotkaniu nie wystąpił).
Liczę, że 90 minut finału mnie jako neutralnemu obserwatorowi tego widowiska przyniesie wiele pięknych akcji, twardych pojedynków i wszystkiego tego co w futbolu kochamy najbardziej. Nie chcę oglądać symulacji, bądź też o zgrozo – arbitra obsadzonego w roli głównej. Nie chcę także żadnych kontrowersji, wokół których będą się toczyć niezliczone dyskusje. Chcę po prostu dobrej piłki.
Zapowiedź tego najważniejszego dla fanów Manchesteru i Barcelony spotkania sezonu chciałbym zakończyć jednym zdaniem: niech wygra lepszy. Tym razem naprawdę. Życzę sobie abyśmy wreszcie otrzymali finał, po którym nikt nie będzie się zastanawiał czemu to właśnie „oni”, a nie „my” mogliśmy ostatecznie wznieść w górę błyszczący, ważący dokładnie 8 kilogramów, srebrny puchar – marzenie każdego klubu piłkarskiego, piłkarza i kibica w Europie.
Autor: Jasix