Pewnych rzeczy się spodziewałem, pewne zdarzenia przepowiedziałem. Mimo to, zwycięski mecz z Arsenalem nareszcie dostarczył mi radości – nie tylko ze względu na wynik. Jego następstwa, a także wydarzenia w trakcie wieczornych prawie 100 minut sprawiają, iż ta potyczka dostarcza kilku ciekawych obserwacji.
God bless you, Edwin
Nie wiem, czy to przypadek, że wczoraj dwóch wielkich sportowców, wraz z końcem sezonu kończących kariery, dokonało podobnych czynów. Wpierw nasz wielki Adam Małysz rozsadził system w konkursie drużynowym. Kilkadziesiąt minut później swój wspaniały występ rozpoczął Edwin van Der Sar. Nie wiem, co Holender zjadł przed meczem, kto i co mu powiedział – weteran w bramce United przeszedł samego siebie. Zdecydowanie najlepszy gracz meczu uratował nas przed stratą goli wielokrotnie, już na starcie znajdując się na straconej pozycji. Dzięki jego dyspozycji niemal nie pamiętam błędów bloku defensywnego. Musi nasunąć się pytanie – po co on odchodzi? Dlaczego Fergie nie znajdzie jakiejś liny, łańcucha czy innego ustrojstwa trzymającej Edwina na Old Trafford, póki jeszcze nie jest za późno? Toż to żadne Lindegaardy, De Gee ani Neuery nie zastąpią nam złota w czystej postaci Van Der Sara.
Doprawić im skrzydeł
Chciałbym zobaczyć Rafałka na prawym skrzydle, żeby nie musiał się aż tak bać o powroty i mógł cisnąć w ofensywie, ile chce. Może to nie jest najlepszy moment, ale jeśli mamy oglądać słabnącego Giggsa lub kazać Koreańczykowi biegać przez cały mecz, to może rzeczywiście warto?
Kris1908, @redcafe.pl
To rzekłem napisałem przed meczem i spełniło się z nawiązką. Brazylijskie bliźniacze skrzydła zdały egzamin i zdaje się, że problem obu flanek do końca sezonu mamy rozwiązany. Może przeciw drużynie z Playstation to nie wystarczy, ale Bolton, Fulham czy nawet Marsylia powinny się mieć na baczności, gdy do pomocy przesunięci zostaną dwaj Da Silvowie. Po stosunkowo rychłych zmianach wnioskować można, iż Rafała z Fabianem będziemy mieli okazję zobaczyć we wtorek w Lidze Mistrzów. Wcale bym się takim obrotem spraw nie zdziwił, ani nie oburzył, bo ani Antosia (będzie o nim) nie warto forsować po kontuzji, ani Giggsy poza przebłyskami geniuszu nie daje już takiego bogactwa na lewej stronie. W dodatku, gdy przeanalizujemy wkład Rafała w obie bramki (odsyłam tu), widzimy, że stać go na wiele, gdy nie jest uwiązany obowiązkami defensywnymi. Fabio z kolei zdobył drugą w czasie pobytu w Manchesterze bramkę i dogonił w tej klasyfikacji swojego brata. Brakuje tylko dobrej gry głową, ale skoro nauczył się jej Wayne, stać na to i Brazylijczyków. Pamiętać należy również, iż jegomość Bale również pierwotnie hulał w obronie, a jaki Gareth jest, każdy widzi. Dobry występ braci powinien dać też do myślenia Obertanowi, któremu nie dane było wejść na murawę nawet podczas nieobecności Naniego i Parka oraz oszczędzaniu Valencii i Giggsa.
Dobrze cię widzieć, Antoś
Na to czekał chyba każdy kibic United. Po feralnym wrześniowym wieczorze brak Ekwadorczyka był mniej lub bardziej odczuwalny, jednakże ostatnio niezwykle szeroki wachlarz możliwości w temacie skrzydła wręcz wymuszał rozważania o powrocie Valencii. Cieszy, że Antoś wrócił. Raduje, iż zrobił to w takim stylu, będąc bardzo ważnym elementem diabelskiej układanki w drugiej połowie spotkania. Widać było przyspieszenie, chęć gry, natomiast z brakiem ogrania Antoś powinien sobie poradzić na dniach. Powrót w sam raz na czas absencji Naniego. Gdy na murawie ujrzymy jeszcze hasającego Parka, będziemy w niebiesiech.
In plus…
Lepiej niż z Liverpoolem zagrał Brown. Fajerwerków nie było, ale całkiem zacnie. Smalling znów solidnie, takoż Vidić. Trochu niewidoczny Evra, ale ponad średnią w tym sezonie. Jednak sam fakt, że Van Der Sar miał okazję zebrać ogromne pochwały determinuje lekką krytykę bloku defensywnego. Ale lekką.
W pomocy ze swoich zadań całkiem porządnie wywiązywał się O’Shea. Mało widoczny, co przy jego zadaniach jest pozytywem, zrobił, co do niego należało. Gibson, czyli ten bardziej ofensywny z dwójki CMów, udowodnił, iż czyni postępy i skreślający go powinni niekoniecznie odszczekać swoje słowa, ale wstrzymać się ze zmasowaną krytyką. Żałuję jedynie braku okazji do odpalenia sławetnej… no, armaty. Ale i na to przyjdzie czas.
W ataku Wayne Rooney zagrał jedno z lepszych spotkań w sezonie. Świetna piłka posłana do Javiera przy pierwszej bramce, a także bardzo inteligentne zachowanie przy trafieniu nr 2 świadczyć mogą o stałej tendencji zwyżkowej w powrocie do oczekiwanej formy. O tym, że mega-ekstraśnie jeszcze nie jest, wiemy na podstawie paru niecelnych podań i strat chociażby przy wyprowadzaniu kontrataków. Obraz uzupełnia genialne przerwanie akcji Sagni przy bocznej linii boiska.
Kogoś shuśtać trzeba
Na pierwszy ogień idzie Paul Scholes. Nie wiem, jaki cel przyświecał naszemu rudowłosemu weteranowi, gdy z premedytacją dążył do wykoszenia któregoś z kanonierów. Zarówno korzystny wynik, brak zagrożenia stratą bramki, 0 wcześniejszych poważnych spięć, jak i czas widniejący na zegarze nie działa na korzyść Anglika. Powtórka z rozrywki zakrawała o recydywę, co powinno skończyć się czerwoną kartką. Szkoda, że Paul nie myślał o tym, iż może być potrzebny w niezwykle ważnych nadchodzących spotkaniach, szczególnie jeśli urazy Fletchera i Carricka okażą się prawdziwe poważne.
Wynoszony na piedestał Javier Hernandez minął się wczoraj z opiniami głoszącymi jego świetną grę w polu karnym. Dwie zmarnowane sytuacje, które aż prosiły się o wykorzystanie, obciążają jego konto. Na szczęście strzelali inni, a Chicharito powinien skoncentrować się na nadchodzącej potyczce z Marsylią. Niech tam groszek powróci do swojego poziomu.
Coraz bliżej finał, coraz bliżej finał
W chwili, gdy piszę ten tekst, w walce o najstarsze futbolowe trofeum zostało 6 drużyn. Poza Manchesterem United, jedyną ekipą ze ścisłego angielskiego topu jest oczywiście Manchester City, i to oni są naturalnym wrogiem numer 1 na naszej ścieżce do chwały. Boltonu czy Stoke lekceważyć nie można, ale bez fałszywej skromności – jeśli zagramy swoje, a SAF nie będzie eksperymentował z ludźmi typu Gabryś czy Bebe, powinno pójść dobrze. Podobnie myślą zapewne w drugiej części miasta nad Irwell, jednak to my jesteśmy United. Niech oni się nas boją. Wierzę, że przyśpiewka „35 years” nie zdeaktualizuje się w nadchodzących miesiącach.
Arsenalu forma w lidze
Zwycięstwo przywróciło United pewność po dwóch bolesnych porażkach. Pokonanie bezpośredniego rywala w wyścigu o mistrzowski tytuł na pewno uskrzydli naszych ulubieńców i podwoi ich siły w najważniejszym okresie sezonu. Odwrotnie sprawa ma się w Londynie, gdzie wszystko wydaje się walić. Pechowa porażka w finale Pucharu Ligi, odpadnięcie z Ligi Mistrzów i Pucharu Anglii, niesłuszna strata punktów z Sunderlandem, teraz wtopa na Old Trafford i wreszcie seria kontuzji przywołują na myśl biblijne plagi egipskie. Pech chciał, że po zderzeniu z kolegą z zespołu Djorou doznał kontuzji w górnych partiach ciała, najprawdopodobniej eliminującej go ze sportu na następne tygodnie. Jakikolwiek plan nie siedziałby w głowie Arsene’a Wengera, sytuacja ciekawa nie jest. Morale zespołu dzięki takim, a nie innym wydarzeniom spada gwałtownie, a czasu na dojście do siebie nie ma. Ale to nie nasza broszka.