Sir Alex Ferguson w czasie wczorajszego meczu przeciwko Manchesterowi City spełnił życzenia wielu kibiców United wypowiadających się przed tym wydarzeniem – zakończył sezon 2012/2013. Nawet postronny obserwator zgadnie, że nie o to nam jednakowoż chodziło.
Świat wraz z popisem pana Turka się Czerwonym Diabłom zawalił i w krótkim czasie z niewykluczonej potrójnej korony ostała się jeno liga. Strzałka czasu jest w tym przypadku nieodwracalna, więc nikt już na nic wielkiego w tym sezonie nie liczył poza dociągnięciem do majstra z przyzwoitą przewagą punktową i uniknięciem jakowychś blamaży, na które od paru spotkań się jawnie zanosiło.
Nie musiałem posiąść mocy profetycznych, by przewidywać nieprzyjemny obrót wydarzeń. Może tak samo myślał Alex Ferguson i dla świętego spokoju uznał sezon za zamknięty?
Najwyraźniej, skoro do słabiutko prezentującego się – impotentnego zwłaszcza w ofensywie – United nie miał zastrzeżeń. Bo przecież gdyby mu nie w smak była gra i wynik, to coś by zmienił, cokolwiek. Nawet potencjalny zwyczaj dawania napiwków sędziom technicznym za każdą obsłużoną zmianę i stereotypowe szkockie skąpstwo nie wytłumaczą osobliwej postawy. Sezon przeca za nami, a rozstrzygnięcie letniego sparingu schodzi na plan dalszy, więc niech się dzieje wola nieba.
Byłbym w stanie zrozumieć działania Fergiego, gdybyśmy mieli ławkę złożoną z Lindegaarda, Buttnera, trzech Valencii i dwóch Andersonów*. Tylko że my naprawdę mieliśmy kim grać. Siedział świetny Hernandez, siedział błyskotliwy Kagawa, siedział sprytny Cleverley, w końcu oferty mieszkaniowe z ciepłego Południa przeglądał nieobliczalny Nani. „Pies drapał, kto; niech ktoś to w końcu rozrusza” – tak brzmiał ogólny sens naszych rozmów przed ekranem z transmisją.
Lecz i tym razem Aleksander nie wzruszył się i zmian żadnych nie uczynił.
Na to wyznawcy ptaka w błękicie i ropy drogocennej, hałaśliwymi zwani, przemogli bez trudu obronę ludu jego i szydzili z nich, albowiem odzyskali prowadzenie.
I powstał Aleksander, a z nim sługi jego. I rzekł: niech wystąpi Antoni z Ekwadoru, syn Antoniego.
A oto ręce i wszystko inne w krainie czerwieni opadło i do kresu starcia się już nie wzniosło.[Pl 32, 60-80]
Ja tego człowieka od dłuższego czasu bronię – nie, żeby mi się jego gra podobała, ba, żebym widział w niej jakieś pozytywy. Walczę z potężną już grupą hejterów, bo w poprzednich sezonach Antek przynosił drużynie korzyści – nie na tyle, by uznać go graczem sezonu, ale niejeden raz się wyróżniał in plus. Na miejscu Fergiego więc (o ile nie nadejdzie nad Old Trafford mało prawdopodobny transferowy deszcz skrzydłowych) zostawiłbym Valencię na co najmniej jeden sezon, w najgorszym wypadku rundę, lecz teraz dał mu już spokój. Wiele miesięcy usilnego stawiania na Ekwadorczyka dało jeden rajd z Liverpoolem, więc ostatnie tygodnie desygnowania go do gry niczego już w tym przewlekłym przypadku nie zmienią. Niech idzie w rezerwy albo na urlop i tam się odbudowuje.
Nie jestem jednak ślepy i, jak widać, zdaję sobie sprawę z kupy prezentowanej przez Valencię, równania do dołu, niemożności zrobienia niczego indywidualnego a zarazem pożytecznego. Ze świecą zresztą szukać kogoś, kto sądzi inaczej, a jeśli taki się znajdzie, to może zechce Antosia jednak kupić za dobre pieniądze, to byśmy jeszcze Ando mogli upchnąć (misja niełatwa) w pakiecie. Więc po co ta zmiana? By pokazać, że jednak Alex Ferguson się nie myli? Że w końcu Ludwik Antoni wypali? Czysty bezsens i, o zgrozo, poddanie meczu hałaśliwym sąsiadom.
Jaką tu znaleźć konkluzję? Boss ma zawsze rację – powiadają. W takim razie, wobec zakończonego sezonu, wypada mi najwidoczniej uznać, że się spóźniłem i zwrócić bilety na majowe starcie ze Swansea…
*Co w sumie zajmuje 8 miejsc siedzących.
W ramach liczbowego bonusu – oceny naszych piłkarzy od Mateusza Gromadzkiego za wczorajsze spotkanie.
- De Gea (6) – szkoda, że nie był w stanie dokonać cudów w bramce.
- Rafael da Silva (6) – młody Brazylijczyk nie był w stanie poradzić sobie ze wszystkimi atakami przeprowadzonymi jego stroną.
- Ferdinand (7) – pewny występ naszego środkowego obrońcy.
- Jones (8) – dwoił się i troił, gdyby udało mu się zatrzymać Agüero zostałby moim graczem meczu.
- Evra (6) – nie powalał w defensywie, ani nie pomógł drużynie w ataku.
- Welbeck (8) – najciężej pracujący zawodnik United; wyrasta na naszego najlepszego skrzydłowego/rozgrywającego; wielka szkoda, że w pierwszej połowie nie odgrywał do Rooneya.
- Giggs (5) – zagrał tak, że znów pożywkę dostali jego krytycy.
- Carrick (7) – choć to City zdominowało środek, to podejmował próby rozgrywania, a miał też kilka ważnych odbiorów.
- Young (7) – walczył, starał się, ale to wciąż poniżej wysoko postawionych oczekiwań.
- van Persie (6) – stwarzał zagrożenie jedynie ze stałych fragmentów; ponownie nie wykorzystał dogodnej sytuacji.
- Rooney (6) – zajmował się czarną robotą, ale ostatecznie bezproduktywny i frustrujący występ.
- Valencia (6) – jeden z jego najlepszych występów w tym sezonie; przeprowadził udany rajd.
- Hernandez (6) – szkoda, że otrzymał tak mało czasu na odmienienie losów spotkania.
- Kagawa (-) – wszedł tylko dlatego, że Young nabawił się kontuzji.