Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Teoria „Diabelskiego Młyna”

Teoria „Diabelskiego Młyna”

Sir Alex Ferguson
Początek sezonu w wykonaniu Manchesteru United, przypomina diabelski młyn. Najpierw start z dołu, później powolne wznoszenie się, dojechanie do samej góry i… znów mały zjazd. Dlaczego tak jest? Może faktycznie istnieje teoria kierująca futbolem lub chociaż tycząca się samego Manchesteru? Po przeczytaniu mojego tekstu, radzę się nad tym zastanowić.

Aby nie było nieporozumień: ostrzegam, że nie uwzględniłem w swoim tekście meczu o Tarczę Dobroczynności i rozgrywek FA Cup.

Źle

Czerwone Diabły zaczęły sezon od nieoczekiwanego remisu w meczu Premiership z Newcastle. Fatalna postawa Wayne’a Rooneya, brak Carlosa Teveza, kontuzja Cristiano Ronaldo. Te wszystkie czynniki złożyły się na wyjątkowo kiepski początek rozgrywek. Nikt nie spodziewał się podobnego scenariusza. Diabły miały zacząć sezon lekko, łatwo i przyjemnie, czyli od zwycięstwa – najlepiej wysokiego. Jednak, ku ogólnemu zdumieniu, to Czerwone Diabły musiały gonić wynik po golu Obafemiego Martinsa. Udało się wyrównać, ale drugiej bramki gracze z Old Trafford nie strzelili. Po tym meczu pojawiły się głosy błagające Fergusona o kupno wysokiego napastnika, typowego łowcy goli. Kibice zgodnie twierdzili, że Rooney zatracił gdzieś swój instynkt strzelecki i pomóc w tej sytuacji może jedynie transfer „cyngla”. Wymieniano takie nazwiska jak Berbatov, Huntelaar czy Benzema. Ostatecznie do Teatru Marzeń trafił ten pierwszy. Oczywiście, w tej sytuacji trochę mniej wierzący w Wazzę kibice zdołali sprzedać go już 666 razy, kupując Quaresmę, Ibrahimovica, Villę i Torresa.

Drugi mecz to potyczka z Portsmouth na Fratton Park. Ten mecz, mimo zwycięstwa, nie należał do najlepszych w wykonaniu Mistrza Anglii. Gra była szarpana, nierówna. Znów nieciekawie zagrał Wazza. Coraz bardziej rzucał się w oczy brak Cristiano Ronaldo. Tylko łut szczęścia pomógł Czerwonym Diabłom w wygraniu tego spotkania. Patrice Evra podał po ziemi z lewej strony boiska, do piłki rzucił się Fletcher, ale ta trafiła najpierw w jednego, a później drugiego zawodnika Portsmouth i wpadła do siatki. Trafienie zostało jednak zaliczone Szkotowi. Mimo trzech punktów, nikt nie był szczególnie zadowolony z przebiegu meczu i stylu gry najlepszej drużyny kontynentu…

Tragicznie

Nadszedł czas meczu o Superpuchar Europy. Manchester mierzył siły z rosyjskim Zenitem Sankt Petersburg. Po batalii każdy fan United przecierał oczy ze zdumienia, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Beznadziejna postawa angielskiej ekipy i porażka 1:2. Rosjanie robili to, co chcieli, z najlepszą defensywą świata. Nawet Rio Ferdinand został ośmieszony przez żółtodzioba Danny’ego. Najgorzej w szeregach MU zaprezentował się Wayne Rooney i kibice zaczęli tracić cierpliwość do młodego Anglika. Co „inteligentniejsi” użytkownicy przeróżnych portali dotyczących MU bluzgali nawzajem siebie, Fergusona i wszystkich piłkarzy, nawet Cantonę i Charltona, dedukując, że jakimś tajemnym sposobem „skamieliny” źle działają na młode gwiazdy z Old Trafford. Wielu ekspertów, było jednak pewnych, że porażka z triumfatorem Pucharu UEFA podziała na Red Devils jak kubeł zimnej wody. Jak bardzo się mylili…!

Druga klęska z rzędu, tym razem 1:2 w szlagierowym spotkaniu Premiership z Liverpoolem na Anfield Road. W tym spotkaniu zadebiutował Dymitar Berbatov, ale oprócz asysty przy trafieniu Carlosa Teveza nie wsławił się niczym szczególnym. Fani nie mogli uwierzyć, jak mając od trzeciej minuty meczu bramkową (i nie tylko!) przewagę, można ją w tak żałosny sposób roztrwonić? „Samobój” Browna i trafienie Babela były ciosami ponad siły graczy United. „Kibice” innych drużyn na każdym kroku raczyli nas niewybrednymi drwinami i wyzwiskami. „Najwierniejsi” fani MU zaczęli tłumnie pojawiać się na stronach CFC, starając się udowodnić, od jak dawna kibicują Niebieskim. Prawdziwi sympatycy Manchesteru drżeli na myśl, że w następnej kolejce Premiership przyjdzie się zmierzyć z nie byle kim, bo będącą na wyjątkowym „gazie” właśnie londyńską Chelsea, w dodatku na Stamford Bridge. Zanim jednak ta chwila miała nastąpić, rozegrane zostały pierwsze mecze fazy grupowej Ligi Mistrzów. Diabełki spotkały się na Old Trafford z hiszpańskim Villarrealem.

Lepiej

Mimo iż widowisko zakończyło się wynikiem 0:0, w serca kibiców wkradło się trochę otuchy przed spotkaniem z Chelsea. Do zdrowia, głównie ku ogólnej uciesze rozmaitej dzieciarni, w końcu wrócił Cristiano Ronaldo, który wszedł na boisko w drugiej połowie i siał spore spustoszenie w szeregach gości. Manchester miał kilka stuprocentowych sytuacji strzeleckich, ale żadnej nie udało się wykorzystać. Próbowali Carlos Tevez, powoli wracający do formy Wayne Rooney, Nani i wspomniany Ronaldo. Najbliżej szczęścia był jednak stoper Manchesteru – Jonny Evans. Niestety, młodzian trafił tylko w słupek. Trzeba jednak było zapomnieć o tym spotkaniu. Oto na Stamford Bridge czekała, żądna rewanżu za finał Ligi Mistrzów, Chelsea Londyn…

1:1. Takim rezultatem, zakończyło się to spotkanie. Doprawdy paradoksem jest, że przed meczem miliony kibiców United wzięłyby taki wynik „w ciemno”, a po meczu narzekały na okrutne przeznaczenie. Oto bowiem już w osiemnastej minucie po strzale Berbatova, Cech wybił piłkę w bok, gdzie czekał Koreańczyk – Ji Sung Park. Zrobiło się 0:1. Kibice Czerwonych Diabłów naprawdę uwierzyli, że twierdza Stamford Bridge padnie. Na próżno! W osiemdziesiątej minucie rzut wolny wykonywał John Obi Mikel. Piłkę głową do siatki skierował Salomon Kalou. Jak zwykle, Polacy wykazali się patriotyzmem, wylewając kubły pomyj na Tomasza Kuszczaka. Masz ci los…

Nadeszła chwila brzemienna w wypadki. Czerwone Diabły zmierzyły się na Old Trafford z Boltonem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na ławce rezerwowych usiadł… Wayne Rooney. Kibice mieli już dość jego fatalnej passy bez strzelonej bramki i dość słabej gry. Mistrzowie Anglii poczynali sobie całkiem nieźle z gośćmi, ale zdobyć gola nie potrafili. W końcu jednak Cristiano Ronaldo padł na murawę w polu karnym, a sędzia bez wahania wskazał na wapno. Co ciekawe, nawet fan United nie podyktowałby za to zagranie rzutu karnego, ale widać sędzia postanowił ukarać gości za mierną postawę, nie mającą nic wspólnego z kampanią „Joga Bonito”. Portugalski skrzydłowy pewnie uderzył w środek bramki i zrobiło się 1:0. Do boju został posłany Rooney, na którego przymusowy pobyt na ławie zadziałał niezwykle determinująco. Anglik, po kapitalnym podaniu Ronaldo, minął rywala i strzelił idealnie w długi róg bramki Jaaskelainena. Uwierzyliśmy, że będzie lepiej. Jak się okazało – była to wiara całkowicie uzasadniona.

Dobrze

Drugie spotkanie obrońcy tytułu w Champions League zakończyło się gładką wygraną 3:0. Aalborg, nawet na własnym obiekcie, nie miał wielu atutów przeciwko świetnie dysponowanym rywalom. Pierwszego gola strzelił będący w „gazie” Wayne Rooney, dwa kolejne trafienia (pierwsze w koszulce Manchesteru) dołożył Dymitar Berbatov. Przeciwnicy zaczęli drżeć o swoje życie, widząc odrodzenie United. „Najwierniejsi” zaczęli z powrotem oblegać portale o tematyce Manchesteru United. Tymczasem kolejnym rywalem „do odstrzału” miało się okazać Blackburn Rovers.

Ewood Park. Sobotnie, deszczowe popołudnie. W okropnych warunkach atmosferycznych walczą dwa zespoły. Jednym z nich są gospodarze – Blackburn. Rywal to Manchester United. Ku rozpaczy większości kibiców zgromadzonych na Ewood, Diabły wygrały to spotkanie 2:0. Pierwszego gola zdobył obrońca Wes Brown, natomiast drugą bramkę dołożył Rooney, który znowu stał się postrachem bramkarzy na Wyspach. Fani United wznosili szklanki pełne różnorodnych napojów, krzycząc nazwisko Wayne’a. Gazety rozpisywały się o odnowieniu instynktu strzeleckiego Wazzy. Defensywa była nie do przebycia. Wszystko chodziło jak w zegarku…

Bardzo dobrze

Spotkania z beniaminkiem, zwłaszcza na własnym stadionie, zwykle dostarczają kibicom Manchesteru United sporo radości. Tak też było i tym razem. Na Old Trafford, przyjechało bowiem West Bromwich Albion. Mimo buńczucznych uwag gości (jeden stwierdził, że nie pójdzie jako pierwszy wymienić się z żadnym graczem United koszulką), zbyt dużo WBA nie osiągnęło. Chociaż do przerwy widniał rezultat 0:0, to w drugich czterdziestu pięciu minutach Red Devils zdobyli cztery gole, nie tracąc żadnego. Strzelecką serię przedłużył Wayne, który trafił na 1:0. Później strzelali jeszcze Ronaldo, Berbatov i Nani. Mecz łatwy, lekki i przyjemny. Było tak, jak miało być.

Trzeci mecz w grupie Ligi Mistrzów. Tym razem United zmierzyli się na własnym stadionie z Celtikiem. Szkoci niestety nie mieli zbyt wielu atutów, aby pokonać triumfatora LM i zasłużenie polegli 0:3. Artura Boruca pokonali Dymitar Berbatov, który ustrzelił dublet oraz… Wayne Rooney. Anglik grał jak z nut, po raz kolejny trafił do bramki przeciwnika i popisywał się znakomitymi zagraniami. Nieźle poczynał sobie również wspomniany Berbatov, który zdobył czwartego gola w drugim meczu Champions League w barwach United. Także Cristiano miał swój udział przy golu na 2:0. To właśnie po jego „zakręconym” uderzeniu „z wolnego”, Boruc wypuścił piłkę przed siebie, gdzie czekał nie pilnowany Dymitar. Obrona grająca bez Rio Ferdinanda nie miała najmniejszych kłopotów z rozbijaniem ataków gości. Nikt nie wątpił w to, jakim rezultatem zakończy się kolejny mecz w Premiership – z Evertonem, na Goodison Park.

Nijak

Wielu fanów Czerwonych Diabłów usiłowało przekleństwami i żałosnym zawodzeniem doprowadzić do porządku swych pupili w drugiej połowie meczu. Jeszcze inni ze złością regulowali odbiorniki twierdząc, że przez przypadek nadawany jest inny mecz. Pozostali przecierali ze zdumienia oczy, oglądając beznadziejny występ Cristiano Ronaldo, kuriozalne błędy obrońców i liche poczynania duetu napastników – Rooneya i Berbatova. Tak źle Diabły w defensywie nie grały dawno. Dwukrotnie fatalnie pomylił się Rio Ferdinand, Vidic zawalił przy golu Fellainiego, Brown bawił się piłką. Jedynie Evra stanął na wysokości zadania. O dziwo, w pierwszej połowie obrona grała bardzo dobrze, a już szczególnie Wes, który zademonstrował dwa nieprawdopodobne wślizgi. W drugiej linii fenomenalnie grał Ryan Giggs, a wspierali go Fletcher, Park i Ronaldo. Napastnicy byli dość niewidoczni. Mimo ogromnej walki z obu stron, Darren strzelił gola po kapitalnej asyście Ryana. Manchester kontrolował grę i poczynał sobie coraz lepiej. Wreszcie jednak zabrzmiał zgubny gwizdek sędziego wzywający zawodników do szatni. Po przerwie nikt nie poznawał drużyny sprzed kwadransa. Kiksy, chaos i marazm. W tych trzech słowach można określić postawę MU. Mecz zakończył się rezultatem 1:1 i gdyby nie świetna interwencja Edwina Van der Sara, kto wie, jak ów spektakl by się zakończył…

Czy jestem w stanie odpowiedzieć na zadane sobie pytanie „Dlaczego tak jest?”? Chyba nie i wątpię, by ktokolwiek to potrafił. Jak widzimy Manchester potrafi zagrać pięknie, by później zremisować. Potrafi przegrać dwa mecze z rzędu, by następnie się podnieść. Potrafi stawić czoła najgroźniejszym rywalom i następnie ugrać tylko „oczko” ze średniakiem. Na tym polega piękno futbolu. Teoria „Diabelskiego Młyna” jest niemożliwa do zrozumienia, gdyż nikt na ową teorię wzoru nie posiada. Już w środę gramy z West Hamem na własnym stadionie. Czy i wówczas, „Diabelski Młyn” spłata nam figla? A może wygramy gładko i przyjemnie? Dowiemy się już niedługo.

Przewiń na górę strony