Nie przegap
Strona główna / Naszym okiem / Białas zawinił, Murzyna powiesili

Białas zawinił, Murzyna powiesili

Gdy obrona swojego człowieka okazuje się niewykonalna, wielu rozsądnych korzysta z okazji, by siedzieć cicho. Znajdzie się jednak pewien odsetek ludzi, który, dowodząc swojej [tu wstaw odpowiednią cechę], spróbuje zrekompensować sobie porażkę zmieszaniem z błotem oponenta. A jakich karkołomnych tez stworzenia i upublicznienia może się dopuścić ktoś w zapewne ciężkiej desperacji, udowodnił autor artykułu pt. Jakim kapitanem nie być.

» W Urugwaju to całkiem normalne

Szkoda miejsca, mojego i Waszego czasu na rozwodzenie się nad ostatnimi czynami Ludwika z Urugwaju. Jego chamstwo i ignorancja, spotęgowane, co znamienne, cichym przyzwoleniem klubu, widzieliśmy w sobotę w pełnej okazałości. Najważniejszy już nie był sam październikowy incydent, ale szereg zachowań po nim, czego świadoma jest nawet światła część fanów The Reds.

Kłopot w tym, iż zgodnie z chorą, acz w tym przypadku wygodną, ideą sprawiedliwości społecznej, obie strony konfliktów spora grupa kibiców Poolu usiłuje koniecznie zrównać. A skoro mało szanownego pana Suareza z bagna nie wyciągną, niech chociaż uda się zgnoić Evrę. Inna sprawa, że czynią to nieporadnie.

Od tego się zaczęło, ale to przecież nieważne

Co by się nie stało podczas podawania sobie rąk przez piłkarzy, nie ma to najmniejszego znaczenia. Nawet jeśli Evra nie schował ręki, nawet jeśli to Suarez go minął i pokazał przy okazji prawdziwe cojones, to kapitan największej drużyny angielskiej powinien to zlekceważyć. Powiedzieć sobie ewentualnie: „niech gnojek się nacieszy, zaraz udowodnimy mu, kto jest lepszy i sprawa się rozwiąże”. Tak zrobiłby każdy facet. Tchórze rozgrywają to inaczej.

Imć Sickman postanowił wyzuć z wszelkiego znaczenia zdarzenie, które bezsprzecznie dało solidne fundamenty pod to, co działo się później. Ciekawe to jest, gdyż pełne prawo do niepodania ręki Suarezowi miał właśnie Evra – strona, jakkolwiek nieprzychylnie by nie patrzeć – poszkodowana. Tak postąpił chociażby Wayne Bridge przy spotkaniu z Johnem Terrym (z powodów, niestety, nam znanych) i jest to całkowicie zrozumiałe. Ale, halo, tutaj to gość obrażający, ten, któremu osiem meczów zawieszenia winno dać do myślenia wypowiada wojnę! To nie jest ważne? Jak widać, nie dla wszystkich.

Luis SuarezAutor idzie dalej – nie sposób wprost zaprzeczyć faktom tyleż obiektywnym, co oczywistym, w momencie, gdy sam urugwajski napastnik przyznaje, że nie chciał uścisnąć dłoni przeciwnika. W ruch idzie zatem niezastąpiona fraza „nawet jeśli” sugerująca (właśnie, komu? niewidomemu?), iż nie wszystko jest w tej sprawie jasne (co z kolei jest prawdą tylko w przypadku skóry Evry). Ale i to blednie przy przypisywaniu Suarezowi cojones z tytułu podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Na skomentowanie tego nie warto już poświęcać ani rzeczonego czasu, ani nawet klawiszy mojego komputera.

Mogę jedynie wyrazić zadowolenie z faktu, że United funkcjonuje jako największa drużyna angielska także w Merseyside, a przynajmniej jego polskich odpowiednikach.

Nobla, jak tu stoję, Nobla mu!

Pat zasługuje na niego jak mało kto. W razie jedynego słusznego werdyktu stosownego komitetu, powinien jednak podzielić się nagrodą z redaktorem Sickmanem, który niebanalne umiejętności Francuza uznał za stosowne nagłośnić.

Tchórze prowadzą gierki. Snują oskarżenia, uwalają kogoś na 8 meczów i kilkadziesiąt tysięcy funtów kary, a potem jeszcze mają pretensje, biorąc w komitywę współziomka o podobnym kolorze skóry. Żałosne. Nachapać się – oto definicja jestestwa Evry. A po meczu zachować się jak urwany z choinki dresiarz, który pierwszy raz w życiu, przy pomocy swoich silniejszych kolegów, pokonał złego metala ze starszej klasy. Skakać mu przed nosem. Oto kapitan Manchesteru United. Czy Gerrard, van Persie, czy Hart skakali jak małpy w cyrku po wygranym meczu przed Rooney’em, Bale’m, czy Nanim?

Albo to późna pora zrobiła z mojego mózgu papkę, albo zacytowany fragment jasno wskazuje, że chronologia dla naszego lewego obrońcy nie stanowi istotnej przeszkody. Evra, jak czytamy, tak zagotował się po ostentacyjnym olaniu przez Luisa, iż postanowił cofnąć się w czasie i wyrządzić, oczywiście całkowicie złośliwie i niesłusznie, wielkie szkody snajperowi Liverpoolu. Czym się nachapał? Nie mam pojęcia, kasa z kary nie poszła na jego konto. Że wziął w komitywę innego kolorowego? Widać (jeśli chodzi o Eboue) w sprawach rasizmu, Murzyni potrafią wspierać się, co dziwić nie powinno.

Phil Dowd - Patrice EvraW końcu jednak doszliśmy (ominąwszy pchnięcie Ferdinanda w pierwszych sekundach spotkania, wykopanie piłki po gwizdku, oglądanie koszulki po kontakcie z Valencią i próbę ustrzelenia Pata przy linii) do końcówki, czyli celebracji zwycięstwa przed Stretford End. Jeśli Suarez nie mógł podać mu ręki, musi pozwolić mu na świętowanie rzekł przywoływany już Eboue. Zresztą – kij z urugwajskim jegomościem. Naprawdę znajdzie ktoś coś nagannego w tym, że kapitan zespołu w sposób ekspresywny, lecz nikogo nie obrażający raduje się wraz z zagorzałymi fanami z powodu pokonania największego rywala? Wybiegł przed Suareza – jasne, nie spojrzał nawet na niego – też jasne; co jest na rzeczy? Czepiać się można było starego, dobrego Neville’a, który robił, co robił w styczniu 2006 przed sektorami Scouserów, tudzież wrześniu 2009 z kolei naprzeciw The Citizens. Ale przypadek Patrice’a jest kuriozalny. Mnie, już nie jako fana United, ale po prostu kibica piłkarskiego cieszy, że gdzieś jeszcze w głowach piłkarzy równo z końcowym gwizdkiem nie włącza się zielona lampka z napisem fajrant połączona z systemem blokującym ich emocje i wiodącym najkrótszą drogą do szatni. Dobrze, iż któryś z nich poczuł więź z ludźmi dla niego przychodzącymi na mecz na tyle dużą, iż zdobył się na coś więcej niż pomachanie ręką i uśmiech.

Zbyt spokojnie było

Nasycił się dniem, to była jego chwila. Chwila słabego kapitana kulejącego Manchesteru, któremu nikt pomnika stawiał nie będzie. (…) Wojna trwa. Niestety. Pogratulujcie swojemu prowodyrowi, pokrzywdzonemu dziecku politycznej poprawności, nauczycielowi tolerancji i wzorowej postawy na boisku, kapitanowi 19-krotnego mistrza Anglii.

Trzeba nie mieć obciachu, by wspierając drużynę, która trzeci sezon z rzędu czołową czwórkę ogląda tak, jak swego czasu przeciętny krakowski mieszczanin spozierał na wawelski zamek, prawić o kulejącym Manchesterze. Ale ja nie o tym.

Mości książę, ja mam lat siedmdziesiąt, jestem Rusin błahoczestywy, byłem komisarzem kozackim i ojcem mnie sam Chmielnicki nazywał. Prędzej bym powinien za układami przemawiać, ale jeśli mi rzec przyjdzie: „hańba” albo „wojna”, tedy jeszcze do grobu zstępując powiem: „wojna!”
Zaćwilichowski, Ogniem i Mieczem

Autor zdaje się bawić się w pacyfistę, bolejącego nad nowym zarzewiem konfliktu między Manchesterem a Liverpoolem. Wychodzi mu to lepiej niż szukanie winnych i prowodyrów, wżdy po raz enty zapomina o prawdziwym źródle problemu, którym jest snajper z Urugwaju, podczas gdy wina Evry sprowadza się jedynie do koloru skóry i dania Ludwikowi pretekstu. Ale ja też nie o tym.

Evra i Suarez przed kibicamiWojna to za dużo powiedziane. Wojenka wybuchła – może to i dobrze? Może choć w części powrócą czasy nieprzesiąknięte komerchą (pisze to zadeklarowany kapitalista), kiedy dla fanów z Old Trafford spotkanie tej rangi oznaczało coś więcej niż kolejną okazję do skonsumowania kanapki z krabem, kiedy piłkarze widzieli coś więcej niż pomeczową premię, a trenerzy wzajemnie ucierali sobie nosy ku uciesze mas? Iluż to kibiców United tęskni za czasami Roya Keane’a ustawiającego wedle swojego uznania zawodników Arsenalu jeszcze w korytarzu? Ilu z nas dałoby wiele, by zobaczyć rzeczonego Gary’ego w ataku euforii, niemal drącego koszulkę, zamiast ułożonego eksperta w studiu telewizyjnym? Prawdziwa piłka nożna potrzebuje rywalizacji rozbudzającej więcej emocji niż wynikałoby to ze stricte sportowych zjawisk. Szkoda, że konflikt rozgorzał z powodu prymitywa Suareza, szkoda, że smród ciągnie się dalej. Pamiętajmy jednak, że niesnaski (inne niż te) są obu stronom potrzebne.

Wojenka w tym wypadku nie oznacza plucia na siebie jadem niczym rozwydrzone gnojki z podstawówki. Nie oznacza notorycznego łamania kości, palenia samochodów, demolowania stadionów, ale pomaga w budowaniu atmosfery, motywowania sportowców do walki o każdy cal kwadratowy boiska do ostatniej kropli potu. Wojenka wreszcie w żaden sposób nie implikuje pogardy obu klubów. Liverpoolu nie lubię, lubię szydzić w towarzystwie kolegi wiernego Gerrardowi i spółce, lecz szacunek pozostaje. Na drugim biegunie znajduje się ścierwo z City of Manchester Stadium – nimi się po prostu gardzi.


Przykro patrzeć na przerzucanie odpowiedzialności za zaistniały syf na ofiarę, nie napastnika. Kapitan United miał pełne prawo dać upust swej radości. To winny powinien ponosić konsekwencje czynu, to on powinien dostawać po głowie (inna sprawa, jak bardzo – wszak sam krytykowałem wysokość wyroku), to on, do kroćset rogatych diabłów (sic!), powinien przeprosić.



Always the victims
It’s never you fault!

Przewiń na górę strony