Nie przegap
Strona główna / Liga Mistrzów / 5+1 – nieco ostygłe już przemyślenia po meczu z Realem

5+1 – nieco ostygłe już przemyślenia po meczu z Realem

5 wniosków po meczu z Realem? Może niekoniecznie 5, ale 5+1, może niezupełnie w dotychczasowej, przyjętej formie, ale jakieś tam przemyślenia zebrałem, a złość odpuściła już na tyle, ze przestały mi się trząść ręce, dzięki czemu mogłem usiąść i je spisać. I – wbrew zapewne oczekiwaniom wielu – nie będę się skupiał na tureckiej pomyłce. No, przynajmniej nie obszernie. Więc od niego zacznę, żeby mieć to szybko za sobą.

Sędzia

Realny sędziaJak można dać do sędziowania taki mecz arbitrowi, który nie kryje się ze swoją sympatią do Hiszpanii, tamtejszej piłki, ligi, konkretnych drużyn w półwyspu Iberyjskiego (w tym – przede wszystkim – do Realu), do Cristiano Ronaldo, a nawet „sportowego” tytułu Marca? Nie wiem. Jeśli o mnie chodzi – sędzia wczoraj się nie mylił. Był zwyczajnie stronniczy. I nie chodzi mi tylko o kartkę, o której za chwilę, ale też o EWIDENTNEGO karnego, którego nie dostaliśmy pod koniec meczu. To są decyzje najbardziej widoczne, ale dołożyć do nich można chociażby kuriozalne wręcz decyzje dotyczące strony, która będzie wrzucać piłkę z autu, niekonsekwencję w dyktowaniu wolnych za podobne przewinienia i wiele innych. Kolejny sędzia kolejny raz spi3@*0lił kolejne piłkarskie święto. Parafrazując klasyka, mógłbym powiedzieć tylko „WHY ALWAYS ME?”, bo nie mam nawet cienia wątpliwości, że o ile w latach 2002-06 sędziowie często (może nawet częściej) mylili się na korzyść United niż na niekorzyść, tak od roku 2006, być może w związku z tą właśnie opinią, że „sędziowie sprzyjają United”, jest dokładnie odwrotnie. Przykre to, że nie możemy pokazać na boisku, co potrafimy i co możemy osiągnąć. Nie możemy, bo w 10 przeciw Realowi na takim poziomie rozgrywek to po prostu niemożliwe.

Kartka

Biedny ArbeloaCzy czerwona kartka była zasłużona? Absurd! Po pierwsze – NIE BYŁO ŻADNEGO ATAKU, a za to dostaje się kartkę. Nani przyjmował piłkę, a Arbeloa po prostu w niego wbiegł. Co więcej, noga Naniego była uniesiona sporo wcześniej, a nie została wyprowadzona w klatkę piłkarza. Po drugie – na tzw. „straight red” zasługuje „atak wyprostowaną nogą”. Czy noga Naniego była wyprostowana? Nie, a dodatkowo Luis robił, co tylko mógł, żeby zmniejszyć skutki zderzenia, kiedy tylko poczuł opór, co widocznie widać na powtórkach, gdzie ugina nogę w kolanie po tym, jak trafia Arbeloę. Czyli z „ataku wyprostowaną nogą” została nam „noga”. Czy używanie nogi w meczu piłki nożnej zasługuje na czerwoną kartkę…?

Fergie

Mówcie, co chcecie, ale dla mnie sir Alex Ferguson wczorajszym meczem potwierdził w 100% słowa Mourinho, że nikt nie ma moralnego prawa kwestionować jego decyzji. Ja robiłem to wielokrotnie, ale uroczyście ślubuję, że nie zrobię tego więcej. Być może pokuszę się o przedstawienie swojej (odrębnej) wizji, ale nigdy już nie powiem, że Fergie zrobił źle. Dlaczego?

Ferguson wpuszcza RooneyaKiedy zobaczyłem przed meczem, że Rooney usiadł na ławce, o mało nie dostałem palpitacji serca. TAKI mecz, TAKI gracz, TAKI przeciwnik i ławka…? I właśnie wczoraj zrozumiałem, jak mało wiem o piłce. Wczoraj widziałem ustawienie z Welbeckiem na przodzie, który wcale nie miał strzelać bramek (no chyba że ze stałych fragmentów). On miał wyłączyć z gry ofensywnej Alonso, co udało się doskonale. To był majstersztyk w wykonaniu Fergusona. Rooney nie byłby w stanie tego zrobić. Jestem tak wielkim fanem gry Wazzy i znam jego styl na tyle, żeby wiedzieć, że przy wszystkich swoich zaletach to było zadanie dla kogoś innego. Czy się udało? Udało się idealnie. Czy było potrzebne. To zależy – jeśli przyjąć, że powinniśmy iść na wymianę ciosów, strzelić jedną więcej, to nie. Tylko my nie musieliśmy strzelać (a i tak pierwsza bramka padła dla nas). Moim zdaniem więc szach Fergusona na Mourinho. Wayne jest jednak na tyle wszechstronnym graczem, że wcale nie musiał zastąpić Welbza, ale mógł grać na innej pozycji, tylko że…

Geniusz

Mimo iż na Redlogu nie ma zwyczaju wystawiania ocen zawodnikom po meczu (co może się zmieni), to często robię to sam dla siebie, dla tak zwanego sportu. Nigdy nie zdarzyło mi się oglądać meczu, w którym jakikolwiek zawodnik w moim prywatnym rankingu zasłużyłby na dziesiątkę. Nie dostał jej Berbatov ani za hattrick na Liverpoolu, ani za 5 bramek przeciwko Blackburn; nie dostał jej Wazza za swoje wspaniałe występy; nie dostał jej mój prywatny bohater Scholes; nie dostał uwielbiany przeze mnie Becks, ani Cole, ani Yorke, ani Vida czy Rio. Do wczoraj.

Giggs vs. RealTo, co wczoraj pokazał Ryan Giggs, sprawia, że naprawdę brak mi słów. Oglądałem Walijczyka w całej masie meczów United, które ci rozegrali przez ostatnie 14+ lat, w czasie których jestem ich kibicem. Widziałem jego występy, które zapierały dech w piersiach. Widziałem takie, które cisnęły łzy, czy to radości, czy smutku, do oczu. Widziałem bite przez niego kolejne rekordy, ale takiego meczu, w takim momencie zawodów, na takim poziomie, w takim stylu nie widziałem nigdy. Nie wiem w zasadzie, co wypadałoby opisać, bo musiałbym zrezygnować z innych rzeczy, a Ryan wczoraj był po prostu genialny. Dla tych, którzy tego nie widzieli albo niewystarczająco uważnie śledzili wczorajszy mecz, czy to z powodu emocji, czy ze względu na warunki, pozostaje tylko obejrzenie go jeszcze raz. Ryan Giggs zasłużył na wszystkie przymiotniki zachwytu, które znam, i na wszystkie te, których jeszcze nie poznałem. Dodając do tego ten mało istotny szczegół, że był to jego tysięczny mecz w zawodowej piłce, a także drugi w postaci wieku… Nie trzeba nic dodawać. Być może ten tekst powinien być hołdem dla Walijczyka i traktować tylko o nim, ale wtedy musiałbym wrzucić 2 teksty pod rząd, a tego włodarze Redloga mogliby nie znieść, więc Czarodziej będzie musiał zadowolić się tym „hołdkiem” w wersji mini (drugi tekst – przynajmniej taki jest zamiar – pojawi się niebawem i będzie mniej emocjonalny, bardziej rzeczowy i analityczny, czyli po prostu nudniejszy).

Drużyna

Podobnie jak Gryzak, z którym rzadko się zgadzam, jestem niezmiernie dumny z mojej drużyny po wczorajszym meczu, a w zasadzie po dwumeczu. Na którymś z profilów na Facebooku po meczu pojawił się mniej więcej taki post „Fani – wspaniali. Drużyna – doskonała. Taktyka – wyśmienita. Sędzia – …”. Sędziego omówiłem na tyle, na ile chciałem. Taktykę doceniłem na tyle, na ile potrafię, w części „Fergie”. Fanów omawiał nie będę, bo szczerze mówiąc niewiele słyszeliśmy u nas w pubie (przez chwilę coś się przedarło, ale zdecydowanie nie tyle, żeby ten temat poruszać). Pozostała więc drużyna…

I jest tu co mówić. Czy powinno się oddzielać menedżera od drużyny? W sumie nie chcę tego robić, ale na potrzeby niniejszego akapitu pozostanę jedynie przy zachwycie, który opisałem powyżej, i przejdę dalej.

Defensywa vs. RonaldoBlok obronny funkcjonował wczoraj niesamowicie. Dość powiedzieć, że Real ani przytłaczająco nie przeważał w liczbie strzałów, ani nie kreował arcygroźnych sytuacji, ani nie wyglądał tak, jak chociażby w pierwszym meczu, w którym – mimo iż statystyki tego nie potwierdzały – bardziej zasłużył na zwycięstwo. Dodatkowo i Evra, i Rafael w przyzwoity i rozsądny sposób podłączali się do akcji. Mourinho pokazał swój kunszt po zejściu Naniego. Wydaje mi się, że gdyby nie wprowadzone przez niego zmiany, United mogliby utrzymać wynik, albo chociaż remis. Co zrobił Mourinho? Rozciągnął swoją drużynę, pakując dwóch nowych graczy do środka pomocy. Dodając do tego fakt, że w naszej pomocy powstała luka – na skrzydle, ale zawsze – było to najlepsze posunięcie, jakie w moim odczuciu mógł przeprowadzić. United po prostu się pogubiło. Nie dało się upilnować linii, w której nagle powstała różnica 3 graczy. I dlatego Modrić strzelił swoją bramkę.

Nani vs. RealPomoc zagrała doskonałe zawody. Biorąc pod uwagę, że graliśmy 4-4-2, i to tym razem „zwykłym”, a nie tylko nominalnym, bo van Persie nie daje zespołowi wiele prócz bramek, a Welbz miał inne zadanie (o czym już mówiłem), Giggs, Clev, Carrick (naprawdę ciężko uwierzyć, że to nie Scholes) i Nani radzili sobie naprawdę dobrze. Nie było luk. Bałem się, że Clev nie będzie nadążał za przesuwającą się linią, ale poradził sobie zadziwiająco dobrze. O Giggsie już pisałem. Carrick w moim odczuciu nadrabia te dwa stracone lata, w których nie grał nic, a przynajmniej bardzo mało, i od początku zeszłego sezonu szokuje nie tylko efektywnością swojej gry, ale i stabilnością formy. Nani do czasu zejścia grał dobrze. Nie zachwycająco, nie świetnie, ale dobrze. Stanowił kilkakrotnie zagrożenie i to po jego kąśliwym crossie wpadł gol samobójczy. O zmiennikach pisać nie będę, bo żaden nie pokazał tyle, żeby warto było o nich wspominać.

Robin vsn persie vs. RealAtak… No cóż. W pełni świadom uwielbienia, jakim „kibicowska brać” darzy Robina van Persiego, odkąd ten przyszedł na Old Trafford, ja jestem nieco sceptyczny z kilku powodów. Jednym z nich są mecze takie jak wczorajszy. Robin zagrał chyba najsłabiej na boisku. Niby na szpicy, ale jakby obok. Niby atakował, ale jakoś tak niezdecydowanie. Niby coś tam strzelał (i – żeby być sprawiedliwym, muszę dodać że – pewnie by strzelił, gdyby Diego Lopez nie rozgrywał swojego meczu życia), tylko co z tego? To jest to, czego nie lubię w napastnikach pokroju van Persiego (czy chociażby van Nistelrooya) – jeśli nie strzelają bramek, ich wkład w grę drużyny jest minimalny. Oczywiście debata na temat tego, czy napastnik odpowiedzialny jest tylko/głównie/też za strzelanie bramek, to inna para kaloszy. Welbz natomiast kolejny raz zagrał bardzo dobrze i kolejny raz brakło mu wykończenia. Oprócz tego Danny wywiązał się idealnie ze swoich zadań, był groźny, szybki, silny, niebezpieczny. Niech już wreszcie nauczy się kończyć akcje, to będziemy mieli z niego nie lada pociechę, bo osobiście uważam, że chłopak ma wspaniały talent, tylko te wykończenia, w które czasem aż trudno uwierzyć…

To tak w skrócie, jeśli chodzi o poszczególnych zawodników. Jednak to, co urzekło mnie wczoraj najbardziej, to obserwowana przeze mnie drużyna. Na początku graliśmy mało efektownie, nie rzucając się na Real (co w zasadzie przewidziałem przed meczem i co moim zdaniem było jedynym słusznym rozwiązaniem), ale do bólu efektywnie. Taktyka przynosiła fenomenalne rezultaty – połączenie wszystkich pomysłów Fergiego sprawiało, że Real nie stanowił większego zagrożenia. Ba! Real wyglądał na bezsilny, mimo iż Mourinho też próbował nas zaskoczyć, stawiając Ronaldo na środku. Wszystko funkcjonowało idealnie. Szczęśliwie czy nie – strzeliliśmy bramkę. Później nastąpił zwrot, po zwrocie desperacka obrona, a po stracie dwóch bramek… No właśnie – po stracie dwóch bramek United sprawiło, że przypomniało mi się, dlaczego kocham ten klub. Było to trochę jak 1-6 z Citeh, ale mądrzej, lepiej i tylko trochę szczęścia brakło. Nie mogłem uwierzyć, że przez 20 minut siedzieliśmy na Realu, wyciskając z nich ostatnie soki, dając Diego Lopezowi okazję do zapisania się w historii doskonałych meczów w wykonaniu bramkarzy, stwarzając dziesiątki okazji. Gdyby van Persie, a później Welbeck się rozejrzał i podał do Giggsa, który stał niepilnowany w polu karnym; gdyby Rooneyowi udało się zmieścić piłkę pod poprzeczką… Gdyby, gdyby. Wiadomo, że nie ma po co gdybać. Niemniej dyscyplina taktyczna i komunikacja, a później hart ducha, wola walki, zaangażowanie i determinacja są naprawdę godne pochwały i docenienia. Tym bardziej było mi przykro po końcowym gwizdku. Tym większy niedosyt pozostał po tym dwumeczu, bo o ile mam świadomość, że pomeczowa wypowiedź Mourinho mogła być tylko kurtuazją, o tyle jestem przekonany, że jako fenomenalny menedżer, Portugalczyk mówił szczerze o tym, że „lepsza drużyna przegrała”.

Byliśmy lepszą drużyną. Nie rozegraliśmy nędznego meczu jak chociażby przeciwko Barcelonie w finale. Jestem więcej niż przekonany, że gdyby nie kontrowersyjne decyzje i doskonałe posunięcie taktyczne Mourinho, wygralibyśmy ten mecz. Niestety, nie udało się, ale oprócz złości spowodowanej niemocą i rozżaleniem, nie mamy sobie nic do zarzucenia. Jestem dumny z bycia członkiem wielkiej rodziny Manchesteru United. Na jednym froncie polegliśmy z powodu zdrady. Trzeba teraz siły skupić na pozostałych dwóch. W weekend kolejna batalia, którą trzeba wygrać.
U-N-I
T-E-D…

PS. Klasa

Ronaldo - klasaWczoraj mogliśmy oglądać dwie sytuacje, które mogą posłużyć jako instruktaż dla dzieci na temat tego, co to znaczy klasa i lojalność. W obu sytuacjach bohaterami byli byli już gracze United. Myślę, że pierwsza sytuacja niewielu kibiców pozostawiła obojętnymi. Ronaldo strzelający bramkę i przepraszający kibiców United. Ronaldo – najwyższej klasy profesjonalista, wręcz perfekcjonista, który do większości rzeczy wydaje się podchodzić spokojnie i merytorycznie, a tu… Pisze historię bądź co bądź swojego klubu. Ba! Pisze historię klubu, któremu kibicował od małego, w którym zawsze chciał grać… I przeprasza fanów United, a przy tym odpycha swoich kolegów z obecnego zespołu, nie pozwalając im „wciągnąć się” w celebrowanie gola. Oczywiście można powiedzieć, że to tylko „zagrywka”, ale wystarczyło spojrzeć na minę Cristiano, żeby wiedzieć, że ten chłopak nie udawał; że naprawdę targały nim sprzeczne uczucia i że kiedy mówi, że United zajmuje specjalne miejsce w jego sercu, to mówi poważnie.

Drugim „bohaterem” był Roy Keane. Ten sam Roy Keane, który był magiczny i nosił magiczną czapkę. Gość wczoraj dobitnie udowodnił, że jest najsmutniejszym prawdopodobnie człowiekiem (no, może obok odpowiadającego mu „klasą” i „intelektem” Teveza), który opuścił United. Nie od dziś wiadomo, że Roy marnie przeżył to, że Fergie spakował mu walizki i wysłał do Glasgow, co później okazało się być końcem kariery Irlandczyka. Od tamtej pory Roy pcha swoją bladą dupę w światła jupiterów, kiedy tylko ma okazję, a jedyną rzeczą, na której swój wątpliwy kapitał może zbijać, jest krytykowanie United i Fergusona. Wczoraj jednak Keane, ten sam Keane, który walczył na śmierć i życie z Vieirą, który był postrachem boisk angielskich i rachował kości zawodnikom, oświadczył, że czerwona kartka była zasłużona. I nie, nie chodzi mi o jego opinię, bo tak jest jak dupa, ale o sposób, w jaki ją wyraził, o moment, o powody, które spowodowały (nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości), że ją wygłosił… Ile to – w odczuciu smutnego, rozczarowanego, chowającego zadrę w sercu człowieka – można ugrać, będąc przeciw wszystkim, a przede wszystkim znów mówiąc, że United znowu „samo sobie winne”… Oh, Keano’s fuckin tragic.

Przewiń na górę strony