Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Słaba liga czy słaby lider?

Słaba liga czy słaby lider?

Słaba liga czy słaby lider?
W większości lig europejskich rozgrywki przekroczyły półmetek (wyjątki to np. liga rosyjska czy skandynawskie, gdzie obowiązuje system wiosna-jesień). Pora więc na małe podsumowanie dotychczasowej części sezonu. Jak wyglądają zdobycze punktowe czołowych drużyn w uważanych za najsilniejsze poszczególnych rozgrywkach krajowych? Jak na ich tle wypada Orange Ekstraklasa? Czy zdecydowane prowadzenie danej drużyny świadczy o jej sile czy raczej o słabości ligi? A może wręcz odwrotnie – skoro nie ma wykrystalizowanego lidera to znaczy, że rozgrywki są wyrównane i walka o końcowy triumf będzie trwać do ostatniej kolejki? Przyjrzyjmy się jak to wygląda w poszczególnych krajach…

Anglia, czyli lider bez porażki

Zacznijmy sentymentalnie, a więc od angielskiej Premier League. Na tapetę weźmy aktualną czołową trójkę.

Manchester United – „Czerwone Diabły” rozegrały do tej pory 21 spotkań, co maksymalnie mogło im dać 63 pkt (21 x 3 pkt za zwycięstwo). Podopieczni sir Alexa Fergusona uzyskali do tej pory 45 pkt (12 zwycięstw, 9 remisów, 0 porażek). Proste obliczenia matematyczne: 45/63 x 100% = 71,42% możliwych do zdobycia punktów. Ktoś zapyta – czy to dużo czy mało? Sprawdźmy więc, jak się prezentuje procentowa zdobycz dwóch kolejnych drużyn.

Manchester City – nasi rywale zza miedzy rozegrali o 2 spotkania więcej. Ich bilans prezentuje się następująco: 23 spotkania (13 zwycięstw, 6 remisów, 4 porażki), 45 zdobytych punktów na 69 możliwych. Szybkie kalkulacje i mamy oto takie wyniki: 45/69 x 100% = 65,22%.

Arsenal Londyn – „Kanonierzy” po 22 kolejkach zgromadzili 43 pkt na 66 możliwych (13 zwycięstw, 4 remisy, 5 porażek), co summa summarum przedkłada się na 65,15% punktów, które mogli osiągnąć.

Manchester United – 45 pkt/63 możliwe – 21 spotkań (12-9-0)/71,42%
Manchester City – 45/69 – 23 (13-6-4)/65,22%
Arsenal – 43/66 – 22 (13-4-5)/65,15%

Sezon 2009/2010: mistrz – Chelsea Londyn: 38 (27-5-6) 86 pkt [86/114 x 100% = 75,44%]

Jak na tym tle wypadają pozostałe ligi?

Primera Division – śrubowanie nowego rekordu?

Weźmy teraz pod lupę hiszpańską Primera Division. Tam zdecydowanym liderem jest Barcelona. Dotrzymać jej kroku próbuje madrycki Real, potem jest „długo długo nic” i na trzecim miejscu usadowił się póki co Villareal.

Przewaga „Katalończyków” jest imponująca: podopieczni J. Guardioli po 19 kolejkach stracili tylko 5 pkt, zdobywając 52 na 57 możliwych. 17 zwycięstw, 1 remis i 1 porażka mówią same za siebie. Parę kliknięć na kalkulatorze i wychodzi nam porażający wynik: 91,23%. Skuteczność bliska ideału. Nie chciałbym w tym momencie zostać posądzony o idealizowanie „Blaugrany” i wychwalanie jej pod niebiosa. Wręcz przeciwnie – daleko mi do tego. Liczby jednak nie kłamią.

Dla porównania przeanalizujmy dokonania „Królewskich”. 15 zwycięstw, 3 remisy i tylko 1 (ale jakże bolesna) porażka. 48 zdobytych punktów [na 57] po 19 rozegranych spotkaniach daje równie efektowny wynik: 84,21% możliwych do uzyskania punktów. Na papierze strata nie jest więc aż tak wielka, jednakże na boisku (a także poza nim – najnowsze wiadomości o rzekomym konflikcie C. Ronaldo z Sergio Ramosem, do tego narzekania Mourinho na kiepską współpracę z prezesem itp.) widać wyraźnie różnicę, jaka obecnie dzieli oba zespoły.

Trzeci w tabeli Villareal ma sporą stratę punktową do liderów. 39 zdobytych oczek na możliwe 57 daje co prawda niezły wynik procentowy (68,42%), jednakże w tabeli zespoły te dzieli już niemal przepaść. Trudno też spodziewać się, że sytuacja ulegnie zmianie. Bardziej prawdopodobne jest zwiększanie się dysproporcji punktowej do liderującej dwójki, niż ewentualne odrabianie do nich strat.

W tym momencie można pokusić się o małe podsumowanie: dominacja hiszpańskich gigantów nie podlega dyskusji. Na ich tle pozostałe ekipy prezentują się blado. Jak to rzutuje na obraz całej ligi? Na tak postawione pytanie nie ma – bo nie może być – jednej, właściwej odpowiedzi. Ilu kibiców piłkarskich, tyle głosów. Jedni wolą walkę pomiędzy 2-3 drużynami o końcowy triumf, inni preferują sytuację, gdy stawka jest wyrównana i kilka ekip do samego końca walczy o końcowy sukces.

Barca – 52 pkt/57 możliwe – 19 spotkań (17-1-1)/91,23%
Real – 48/57 – 19 (15-3-1)/84,21%
Villareal – 39/57 – (12-3-4)/68,42%

Sezon 2009/2010: mistrz – FC Barcelona: 38 (31-6-1) 99 pkt [99/114 x 100% = 86,84%]

Bundesliga – „nasi górą”

Piłkarska jesień to także zachwyty fanów nad Wisłą dokonaniami Borussii Dortmund, w której wiodące role odgrywa 3 Polaków – Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski oraz Robert Lewandowski. Drużyna z Zagłębia Ruhry jest rewelacją rozgrywek w Bundeslidze. 15 zwycięstw, 1 remis i tylko 2 porażki dało drużynie J. Kloppa po 18 rozegranych kolejkach 46 pkt na 54 możliwych, co się przełożyło na wynik 85,19%.

Drugi w tabeli Hannover i trzecie Mainz prezentują się na ich tle mizernie, uzyskując odpowiednio 62,96% i 61,11%.

Borussia D. – 46 pkt/54 – 18 kolejek (15-1-2)/85,19%
Hannover – 34/54 – 18 (11-1-6)/62,96%
Mainz – 33/54 – 18 (11-0-7)/61,11%

Sezon 2009/2010: mistrz – Bayern Monachium: 34 (20-10-4) 70 pkt [70/102 x 100% = 68,63%]

Włochy – walka do końca?

W Serie A czołówka jest bardzo wyrównana. Liderujący AC Milan po 20 kolejkach zgromadził 41 pkt – wygrywając 12 razy, 5 spotkań remisując i 3-krotnie schodząc z boiska pokonany. Dało to w sumie 68,33% zdobyczy punktowej.

Niewielką stratę mają zespoły Napoli i Lazio, które legitymują się identycznym bilansem – 11 zwycięstw, 4 remisy oraz 5 porażek. Daje im to procentowe zestawienie punktów w wysokości 61,66%.

Milan – 41 pkt/60 – 20 (12-5-3)/68,33%
Napoli – 37/60 – 20 (11-4-5)/61,66%
Lazio – 37/60 – 20 (11-4-5)/61,66%

Sezon 2009/2010: mistrz – Inter Mediolan: 38 (24-10-4) 82 pkt [82/114 x 100% = 71,93%]

„Potęga” Orange Ekstraklasy

Jak na tym tle wypada nasz rodzima Orange Ekstraklasa? Lider z Białegostoku po rozegraniu porażającej ilości „aż” 15 spotkań (9 zwycięskich, 3 zremisowanych i 3 przegranych) uzyskał niebotyczną ilość 30 pkt (na 45 możliwych). Procentowo daje to nieomal szatańską liczbę – 66,(6)%. Wicelider, krakowska Wisła, po 8 ligowych triumfach, 3 spotkaniach zakończonych podziałem punktów oraz 4 przegranych szczyci się liczbą uzyskanych punktów w wysokości 27. Taką samą zdobycz ma trzecia w tabeli Legia Warszawa, która na jesieni ani razu nie zremisowała, 9 spotkań rozstrzygała na swoją korzyść oraz 6-krotnie schodziła z boiska pokonana. Obu wymienionym ekipom rzeczone 27 oczek dało bilans 60% możliwych do uzyskania punktów.

Jagiellonia – 30 pkt/45 – 15 (9-3-3)/66,(6)%
Wisła – 27/45 – 15 (8-3-4)/60%
Legia – 27/45 – 15 (9-0-6)/60%

Sezon 2009/2010: mistrz – Lech Poznań 30 (19-8-3) 65 pkt [65/90 x 100% = 72,22%]

Co właściwie daje matematyka w futbolu?

Takie obliczenia można by w zasadzie zastosować dla każdej ligi europejskiej. Należy jednak pokusić się o odpowiedź na pytanie – czy na ich podstawie da się wyciągnąć jakieś ogólne wnioski i prawidłowości? Wydaje się, że… chyba nie. Bo o czym świadczy np. to, że jedna czy dwie drużyny odjechały w tabeli znacząco od kolejnych? To, że kluby te są mocne, czy liga, w której grają zawiera znaczne dysproporcje pod względem poziomu występujących w niej drużyn? Patrząc na ligę niemiecką czy hiszpańską, nie da się w sposób jednoznaczny i nie budzący wątpliwości (czy nawet kontrowersji) przyporządkować żadnej z tych tez. W PD sytuacja jest taka sama już od kilku sezonów. Real i Barcelona biją się o mistrza, a za ich plecami pozostałe drużyny walczą o miejsca dające prawo startu w europejskich pucharach. Niezwykle ciekawe są za to rozgrywki u naszych zachodnich sąsiadów. Kompletnie zawodzą „murowani” faworyci. Bayern Monachium zajmuje dopiero piąte miejsce, tracąc aż 16 pkt do lidera z Dortmundu. Jeszcze gorzej prezentują się Schalke i Werder Brema (11 miejsce, 24 pkt straty) czy katastrofalnie spisujący się w tym sezonie VfB Stuttgart, który z zaledwie 15 wywalczonymi punktami zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli. Prym za to wiodą ekipy, na które przed sezonem raczej nikt by nie stawiał – Hannover 96, FSV Mainz czy zajmujący wysoką, szóstą pozycję SC Freiburg. Czy jest to wypadek przy pracy czy może jednak zmiana układu sił? Czas pokaże.

Weźmy teraz pod uwagę sytuację analogiczną do wcześniej omawianej – w rozgrywkach brak zdecydowanego lidera bądź liderów, którzy w znaczący sposób zdystansowaliby swoich boiskowych przeciwników. W tym przypadku w formie ciekawostki można przyrównać Serie A i Orange Ekstraklasę. Wyniki procentowe obu lig są niemal identyczne. Czy świadczy to o tym, że są one na jednakowym poziomie? Każdy kibic przy zdrowych zmysłach odpowie oczywiście, że absolutnie nie. Jednakże jest coś, co łączy te rozgrywki, a mianowicie zatarcie się dotychczasowych dysproporcji pomiędzy drużynami. We Włoszech przez kilka sezonów zdecydowanie dominował Inter Mediolan. W czołówce przeważnie były również Juventus, Milan i Roma. Dziś sytuacja nieco się zmieniła. Dotychczasowi faworyci mają nową, silną konkurencję. Nikt już nie lekceważy zespołów pokroju Napoli, Lazio czy Palermo. Do tej pory skazywane co najwyżej na środek tabeli – dziś z powodzeniem włączyły się do walki o tytuł mistrza i bynajmniej nie stoją na straconej pozycji.

Kasa, misiu, kasa

Nie inaczej jest w naszych rodzimych rozgrywkach. Czasy, w których Wisła i Legia biły się o miano najlepszego, minęły bezpowrotnie. Dziś o sile ligi świadczą m.in. Jagiellonia Białystok, Korona Kielce czy GKS Bełchatów. Oczywiście faworyci (oprócz dwóch wymienionych na początku akapitu drużyn zaliczało się do nich przed sezonem również Lecha Poznań, który niemniej jednak zajmuje dopiero 11 miejsce i w zasadzie nie liczy się już w walce o końcowy triumf) także są w czubie tabeli, jednakże zarówno ich gra jak i zdobycz punktowa nie powalają na kolana. Nie ma się co temu dziwić, jeśli przed rozpoczęciem rozgrywek lub w środku sezonu najlepsi zawodnicy wolą wyjechać do innych lig walczyć o utrzymanie (czytaj: Peszko) niż rywalizować na wiosnę w europejskich pucharach. Dlaczego tak się dzieje? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Przepaść finansowa, jaka dzieli nasze drużyny od co najwyżej przeciętniaków (bo niestety tylko takie „tuzy futbolu” są zainteresowane naszymi kopaczami; wyjątek – potwierdzający regułę – stanowią bramkarze) w zachodnich ligach (nie mówiąc już o Rosji czy Turcji) jest ogromna. W Polsce wszyscy ekscytowali się sagą z nowym kontraktem dla Manuela Arboledy, który miał wynegocjować 400 tys. euro za sezon gry w stolicy Wielkopolski. Dla przeciętnego Kowalskiego jest to suma wręcz niewyobrażalna, jednakże w świecie futbolu są to grosze.

Na przestrzeni ostatnich dni belgijski „Sport Foot Magazine” opublikował listę 50 najlepiej opłacanych piłkarzy na świecie. Kwoty, jakie tam padają, przyprawiają o zawrót głowy. Na ich tle zarobki „Mańka” są przysłowiowymi drobnymi na waciki. Wydaje się, że to właśnie tu tkwi największy problem i główna przyczyna słabości Orange Ekstraklasy. Nasze rodzime kluby nie są w stanie skutecznie konkurować na rynku transferowym, skoro wydanie kwoty rzędu 1 mln euro jest ponad ich możliwości finansowe. Nie mówiąc już o wysokościach negocjowanych kontraktów.

Najlepiej zarabiający piłkarze świata (w euro) za sezon gry (źródło – sportowefakty.pl):

  • Cristiano Ronaldo (Real Madryt) – 12 mln
  • Wayne Rooney (Manchester United) – 11,5 mln
  • Lionel Messi (FC Barcelona) – 11 mln
  • Yaya Touré (Manchester City) – 10,8 mln
  • Samuel Eto’o (Inter Mediolan) – 10,5 mln
  • Bastian Schweinsteiger (Bayern Monachium) – 9,7 mln
  • Zlatan Ibrahimovic (AC Milan) – 9 mln
  • Kaka (Real Madryt) – 9 mln
  • John Terry (Chelsea Londyn) – 9 mln
  • Emmanuel Adebayor (Manchester City) – 8,4 mln

Felieton chciałbym zakończyć starym piłkarskim porzekadłem mówiącym o tym, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala. Coś w tym chyba jest, bo skoro nie ma potrzeby mocnego „spinania się”, to się tego nie robi. Trzeba umiejętnie szafować siłami przez cały sezon. Może nieco dziwne jest to, że z 9 remisami Man Utd jest wyraźnym liderem ligi, jednakże nie powinno nas – kibiców to martwić. Jestem pewien, że gdyby pozostałe drużyny nie straciły tylu punktów i dystans dzielący „Red Devils” od pozostałych ekip był mniejszy, to podopieczni Fergusona zareagowaliby na to swoją jeszcze lepszą i bardziej skuteczną grą. Nasi ulubieńcy wiele razy udowadniali, że z przysłowiowym „nożem na gardle” grają bez respektu dla rywali. Póki co „Czerwone Diabły” mają komfortową sytuację. To oni dyktują warunki i pozostałe teamy muszą liczyć na ich potknięcia, co mam nadzieję się nie stanie i na zakończenie sezonu będziemy się cieszyć z historycznego – 19 tytułu mistrza, co wyprowadzi nas na czoło tabeli wszech czasów jeśli chodzi o te rozgrywki…

Przewiń na górę strony