Joga Bonito – graj pięknie. Wszyscy znamy te słowa. Kilka lat temu powstała kampania reklamowa firmy Nike, mająca na celu wypromowanie pięknej, czystej gry. Udział w niej wzięli tacy piłkarze jak Ronaldinho, Ibrahimovic, Henry czy Adriano oraz zawodnicy Manchesteru United: Ronaldo i Rooney. Moim zdaniem jednak, filmy z podbijającymi piłkę wszystkimi możliwymi częściami ciała graczami bardziej zaszkodziły aniżeli pomogły w tworzeniu wizerunku futbolu. Oto bowiem zastępy dzieciaków wszelakich nacji oglądając popisy Cristiano i Ronaldinho doszły do wniosku, że grać pięknie = strzelać dużo goli i popisywać się sztuczkami technicznymi na boisku. Owa dzieciarnia nieco podrosła, ale mimo to wyniosła z rozmaitych kompilacji jeden prosty wniosek. Ten kto gra najpiękniej, jest najlepszy.
W ten sposób, w 2007 roku zaczęły się pojawiać głosy na stronach internetowych, forach i innych portalach, dowodzące niesłuszności wygrania przez Real Madryt mistrzostwa Hiszpanii. W opinii wielu „znawców” wygrać powinna Sevilla. Dlaczego? Bo grali najładniej. Rok później również my – fani United mogliśmy dostać białej gorączki. Przecież wygraliśmy tytuł najlepszej drużyny Premiership niesprawiedliwie. Kto winien wygrać? Arsenal. W końcu tworzyli piękniejsze akcje…
Sezon 2008/2009 to od początku dominacja Barcelony. Podopieczni Pepe Guardioli grali na kosmicznym gazie, miażdżyli kolejnych rywali (w tym m.in. Atletico Madryt czy Valencię), strzelali mnóstwo goli. Prym w konstruowaniu przepięknych akcji wiedli Leo Messi i Xavi. Dzielnie sekundowali im Samuel Eto’o oraz Thierry Henry. W tym samym czasie Manchester United wygrywał po 1:0 z takimi mocarstwami jak Sunderland, Bolton czy Stoke. I co? I Barca i Czerwone Diabły prowadzą w dwóch najsilniejszych ligach świata.
Zawsze chce mi się śmiać, gdy czytam opinie „fachowców” wieszczących rychłe nadejście lub powrót z zaświatów kolejnego giganta. I tak co roku, na początku sezonu przepowiadają końcowe sukcesy Arsenalu, Chelsea, Barcelony, Interu, szydząc z potknięć Red Devils. Na finiszu rozgrywek to my jesteśmy górą, to my wygrywamy, to nasze plecy oglądają rywale. Czary?
Pochwalę się – tuż przed startem Premier League prorokowałem, iż Chelsea oraz Tottenham, tak wielbione przez „znawców” nic w lidze nie osiągną. Spodziewałem się, że ani Scolari ani Ramos cudów ze swymi ekipami nie dokonają, mimo ciekawych ruchów transferowych jakie dokonały oba zespoły. I co? Koguty wloką się w ogonie tabeli, a The Blues… Mają jeszcze szansę na końcowy triumf, ale czy naprawdę ktoś obiektywny wciąż w niego wierzy?
Wspomniałem o Barcelonie. Wiem, że ktoś może uznać mnie za szaleńca, zwłaszcza fan Dumy Katalonii, ale… Śmiałem się gdy wygrywali po 6:0. Chichotałem oglądając wygraną w Gran Derby. Wybuchałem wariackim rechotem gdy czytałem opinie fanów Barcy, którzy twierdzili, iż w tym sezonie nie trafią na zespół, który będzie w stanie ich zatrzymać. Miałem powód do tych drwin. Panowie i Panie podniecający się grą Katalończyków zapomnieli o jednym – Liga Mistrzów to nie Primera Division.
Do 1/8 Champions League rzadko trafia ktoś przypadkowy. Ktoś, kto wychodząc na murawę stadionu będącego areną walki z ekipą Guardioli będzie trząsł się ze strachu. A tak właśnie było z graczami Valencii, Sevilli, Atletico… Z „wielkich” drużyn La Ligi jedyny Real Madryt ruszył do boju z podniesioną głową. Barcelona wygrała z nimi 2:0, ale po okropnych męczarniach. Jednak nie każdy będzie klękał przed „przyszłymi mistrzami Hiszpanii” jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Z Olympiquem Lyon nie poszło tak łatwo, prawda? Rozumiem – każdy może mieć dołek, spadek formy, ale po cóż w takim razie były te wszystkie przydomki? Niepokonani, niezwyciężeni, bezsprzecznie najlepsi? Espanyol udowodnił, że nie taka Barca straszna jak ją malują. I to malują na płótnie zwanym Camp Nou.
Sir Alex Ferguson stwierdził, że Barcelona jest najtrudniejszym przeciwnikiem na jakiego można trafić w tej edycji Champions League, ale jest do pokonania. Bo warto przypomnieć, iż Barca to nie tylko Messi i Eto’o, ale też dziewięciu innych graczy. Postanowiłem w miarę obiektywnie ocenić obie jedenastki i wytypować tę, której kadra jest silniejsza.
Edwin Van der Sar – Victor Valdes
Doświadczony Holender sprowadzony z Fulham i wychowanek Blaugrany. Valdes, mimo błędów, które są mu bezlitośnie wypominane, tak naprawdę jest bramkarzem bardzo dobrym. Często broni w wielkim stylu. Jego antagoniści wciąż ukazują go jako miernotę, golkipera słabego, nie będącego godnym noszenia koszulki Barcy. Szkoda tylko, że zapominają iż wspomniane wpadki (pomijając te w ostatnich dwóch spotkaniach) przytrafiały mu się zazwyczaj na początku jego kariery, gdy dopiero „wchodził” do wielkiej piłki. Teraz jest pewnym punktem swojej defensywy. Mimo tego, trudno określić go bramkarzem lepszym niż Van der Sar. Holenderski zawodnik, mimo trzydziestu ośmiu lat na karku wciąż imponuje spokojem, rozwagą i doświadczeniem. Od początku swojej kariery na Old Trafford jest jednym z najważniejszych trybików w drużynie. Aktualnie śrubuje niesamowity rekord trzynastu kolejnych spotkań w lidze bez straty gola.
MU 1:0 Barca
Gary Neville – Daniel Alves
W tym pojedynku nietrudno wytypować zwycięzcę. Kapitan Czerwonych Diabłów, mimo olbrzymiego doświadczenia, mnóstwa tytułów zdobytych z ukochanym Manchesterem, na tle Alvesa wypada blado, bladziutko. Wiadomo, upływ czasu robi swoje. Ale nawet pomijając wiek Neville’a, nigdy nie był on graczem tak dobrym jak Alves. Nie angażował się w działania ofensywne z taką werwą, jak obecnie czyni to chociażby jego kolega z United – Rafael da Silva. Dani w Barcy jest bardzo ważną postacią, która – co bardzo ważne – jest potrzebna przy działaniach w ofensywie, w której przecież jest i Messi, i Eto’o i Henry. Taka rekomendacja chyba wystarczy.
MU 1:1 Barca
Rio Ferdinand – Rafael Marquez
Ciężko wytypować zwycięzcę w tym zestawieniu. Rio na początku sezonu grał w kratkę, zaliczył kilka głupich błędów m.in. w meczach z Evertonem czy Hull. Teraz znów „pyka” na swoim normalnym poziomie. Ciężko mu jednak wyjść z cienia Nemanji Vidica, który rozgrywa sezon życia. Mimo to, Anglik spisuje się bardzo solidnie. Rafa opuścił sporą część sezonu z powodu kontuzji, ale gdy powrócił, Barca od razu zaczęła grać pewniej na tyłach. Marquez oprócz świetnej postawy w obronie, lubi od czasu do czasu uderzyć z dystansu. Po zaciętym boju, stawiam na Ferdinanda.
MU 2:1 Barca
Nemanja Vidic – Carles Puyol
Serb kontra Hiszpan. Carles, to kapitan Dumy Katalonii, obrońca silny, dobrze wyszkolony technicznie, trzymający w ryzach całą defensywę Barcelony. Z drugiej strony mamy Vidica, który w tym sezonie imponuje skutecznością (sześć goli!) i… właściwie wszystkim innym. Wspaniale kierował tyłami MU podczas absencji Ferdinanda, zdobywa bramki, wyspecjalizował się w sytuacjach stykowych z rywalami. Kapitalnie rozbija ataki przeciwników, przecina podania, wyskakuje wyżej niż inni. Jak wspomniałem wyżej, notuje najlepszy sezon w karierze. Bezsprzecznie najlepszy stoper w Europie.
MU 3:1 Barca
Patrice Evra – Eric Abidal
Dwóch Francuzów, dwóch godnych siebie rywali. Obaj lubią uczestniczyć w akcjach zaczepnych, ich kawaleryjskie szarże lewą flanką nieraz sieją popłoch wśród rywali. Oglądając mecze Barcy, zauważyłem iż Abidal angażuje się w ofensywę, ale… jakoś tak bez serca. Jakby bał się przeszkadzać „gwiazdom” pokroju Henry’ego czy Samuela Eto’o. Nie jest zatem dziwne, że Pep Guardiola często na lewej obronie wystawiał Puyola. Patrice Evra, to przykład „jeźdźca bez głowy, ale z GPS-em w nogach”. Dlaczego? Ano dlatego, że Pat uwielbia atakować bramkę rywali, ale czasem zapomina o swoich obowiązkach w obronie. Wówczas, przydaje mu się jego szybkość; uwielbiam patrzeć gdy przebiera swoimi krótkimi nóżkami, pędząc na swoją pozycję. Mimo tej wady, Evra jest w MU niezastąpiony.
MU 4:1 Barca
Darren Fletcher – Xavi Hernandez
Dwóch graczy, o nieco innych zadaniach na boisku. Fletch skupia się raczej na zabezpieczaniu tyłów i atakowaniu raczej w wyjątkowych sytuacjach. Xavi też od czasu do czasu się cofa, ale jego główną pracą, jest rozdzielanie piłek, rozgrywanie. Obaj są bardzo potrzebni swoim ekipom, ale faktem jest, iż Szkot często „przelatuje” z ławki rezerwowych do podstawowego składu i z powrotem. Hiszpan natomiast to alfa i omega w linii pomocy Barcelony. Niektóre jego podania przyprawiają o zawrót głowy. Jest dla Katalończyków tym, kim dla United w sezonie 2006/07 był Paul Scholes. Mimo pracowitości i niemałej woli walki Fletchera, punkt przyznaję Xaviemu.
MU 4:2 Barca
Michael Carrick – Yaya Toure
Piłkarze określani tym samym mianem: pomocnik defensywny. Jest to jednak nazwa bardzo myląca, zwłaszcza jeśli mówimy o Carricku. Anglik to raczej typowy środkowy pomocnik. Angażujący się w prace defensywne i ofensywne z jednorakim trudem. Jest jednak coś, co wyróżnia go spośród innych zawodników w Europie na tej pozycji. Są to rzecz jasna fantastyczne, często mierzone co do centymetra podania. Jeśli Michael ma swój dzień, jego crossy rozrywają na strzępy defensywę rywali. Pod względem precyzji podań, w United przewyższa go tylko Paul Scholes. W pojedynkę potrafi zdominować środek pola, choć do wybitnych osiłków nie należy. Zawodnik bardzo inteligentny, mający oczy dookoła głowy. Yaya Toure to jego przeciwieństwo. Czający się w obrębie koła środkowego boiska, czyhający na kontry przeciwników. Jego głównym zadaniem jest odbieranie piłki i bezpieczne przekazanie jej kolegom. Co ciekawe, dysponuje świetną techniką, co przy jego gabarytach jest raczej dość niespotykane.
MU 5:2 Barca
Ji Sung Park – Andres Iniesta
Kolejne dwie skrajności. Iniesta to zawodnik delikatny, kruchej budowy ciała. Dzięki temu jest niezwykle ruchliwy, szybki i obdarzony wybitnym balansem ciała. Często znika obrońcom z radarów, by po chwili pojawić się tuż pod ich polem karnym. Jego technika jest wprost zdumiewająca; porusza się po boisku niczym Ryan Giggs za najlepszych lat swojej kariery. Znakomicie potrafi odnaleźć się wśród kilku rywali, ogrywa ich z łatwością. Park, to największy pracuś na Old Trafford, biegający w tą i z powrotem przez cały mecz. Niesamowita wydolność Koreańczyka jest jego największą zaletą. „Trzynastka” z United uwielbia grać przeciw bardzo silnym rywalom, gdzie jego umiejętność harowania w obronie bardzo się przydaje. Lubi atakować z głębi pola, ale jego największą wadą jest fatalna skuteczność. Zdarza się, że w prostych sytuacjach pudłuje niemiłosiernie. Po raz pierwszy daję po punkcie obu graczom. Technika Iniesty i pracoholizm Parka, to cechy, które są niezwykle ważne w dzisiejszym futbolu.
MU 6:3 Barca
Cristiano Ronaldo – Lionel Messi
Niewątpliwie najciekawsza para zawodników których obok siebie zestawiłem. Ronaldo w poprzednim sezonie był nie do zatrzymania, grał kosmicznie, strzelił czterdzieści dwa gole. Messiego dręczyły kontuzje, a poza tym ciężko mu było właściwie w pojedynkę podnosić z kolan chimeryczną i słabo grającą Dumę Katalonii. Dziś sytuacja wygląda nieco inaczej. Cristiano nadal jest najlepszym strzelcem swojej drużyny, ale nie czaruje tak jak rok temu. Messi natomiast błyszczy niemal w każdym spotkaniu. Strzela, asystuje, ośmiesza przeciwników. Warto jednak zauważyć, że zmienił się styl gry United. W ubiegłych rozgrywkach gra była właściwie zupełnie podporządkowana grającemu na niesamowitym gazie portugalskiemu skrzydłowemu. Teraz, CR zwykle sam pracuje na siebie i… wywiązuje się z tego zadania całkiem nieźle. Co najważniejsze – gra dla drużyny. Częściej niż kiedyś stara się podawać, dostrzegać partnerów ustawionych lepiej. Mimo to, na dzień dzisiejszy trudno mu się równać z Messim. Argentyńczyk po prostu powala na kolana. Jego gole, akcje które przeprowadza to istny majstersztyk. Można go porównać do… No właśnie. Cristiano Ronaldo z sezonu 2007/08. Dziś, punkcik należy się „drugiemu Maradonie”.
MU 6:4 Barca
Dimitar Berbatov – Samuel Eto’o
A to ciekawe. Obie „dziewiątki” obok siebie. Bułgar jest zawodnikiem obdarzonym przede wszystkim nienaganną techniką, lisim sprytem i nieprawdopodobnym spokojem. Kameruńczyk to snajper wyjątkowo pazerny na gole. Oboje sprawują ważne role w swoich zespołach. Przez Dimitara przechodzi większość akcji United, jego podania są niezwykle przemyślane. Eto’o to strzelec „wyborowy”, mający podczas meczu dziesięć sytuacji stuprocentowych i wykorzystujący jedną. Mimo to, jest w Barcelonie kochany i właściwie trudno się dziwić. Mimo fatalnej skuteczności, jest przecież liderem w tabeli najlepszych strzelców! Pomimo magicznych zagrań Berbatova, asyst i pięknych trafień, punkt należy się „goleadorowi” z Camp Nou.
MU 6:5 Barca
Wayne Rooney – Thierry Henry
Piłkarze najczęściej atakujący z lewego skrzydła, schodzący do środka. O ile Rooney robi to z ochotą, o tyle Thierry jest tam wystawiany wbrew swoim upodobaniom. Jak wiemy, Francuz kocha grę na szpicy, ale cóż – tam świetnie spisuje się nietykalny Eto’o. O ile Francuza może zastąpić Bojan Krkić, względnie przesunięty bardziej do przodu Iniesta, o tyle Wazza jest w United niezastąpiony. Uwielbiany przez kibiców Czerwonych Diabłów za waleczność, niesamowitą wolę walki i pracowitość. Szkoda, że zdarzają się mecze w których prezentuje taką sobie skuteczność, ale mimo to, jest jednym z najważniejszych ogniw drużyny. Thierry, mimo (z reguły) lepszej dyspozycji strzeleckiej, nie daje drużynie takiej jakości i świeżości jak Anglik.
MU 7:5 Barca
Wygraliśmy hokejowym wynikiem, bo aż 7:5… Proszę się jednak pod żadnym pozorem tym zestawieniem nie sugerować, bowiem są to tylko moje jałowe przemyślenia. Samo ustalenie obu jedenastek było nie lada problemem, bo przecież w Barcy nie uwzględniłem Keity czy Pique którzy w tym sezonie grają bardzo często. W MU, właściwie jedynym problemem jest obstawienie pozycji prawego obrońcy, ale kogo bym tam nie wkleił, i tak przegrałby z Danim Alvesem.
Mimo, iż wspomniany rezultat „potyczki” to tylko wynik mojej wyobraźni, to chyba jest w nim ziarenko prawdy. Może i mamy trochę słabszy atak, ale za to pewniejszą obronę i bramkarza. A przecież gole zdobywa się napastnikami, ale triumfy zapewnia defensywa. Także linia pomocy w naszym przypadku wygląda nieco lepiej. Wiadomo – w realnym starciu szanse wyglądają zazwyczaj 50-50, ale w mojej opinii, Manchester United nadal (jeszcze?) jest lepszą drużyną od FC Barcelony. Czerwone Diabły grają pięknie…
Dziennikarz tygodnika „Piłka Nożna” Leszek Orłowski wypowiedział w niedzielnym wydaniu magazynu „Sport +” następującą kwestię:
„Myślę, że teraz pałeczkę najpiękniej grającej drużyny na świecie przejął od Barcelony właśnie Manchester United”.
Rozumiecie mój tok myślenia? Ładna gra nie polega na zdobywaniu mnóstwa goli na początku sezonu i „oddychaniu rękawami” w końcówce, ale na efektowności i przede wszystkim efektywności! Mężczyzn poznaje się nie po tym jak zaczynają, o czym często przypominam fanom innych drużyn. I tak – jak dla mnie – paczka Fergusona zawsze może notować beznadziejny start, by w maju świętować zdobycie mistrzostwa.
Joga Bonito!