Nie przegap
Strona główna / Publicystyka / Co z tym Rooneyem?
Co z tym Rooneyem?

Co z tym Rooneyem?

8 maja swoje odejście na emeryturę ogłosił sir Alex Ferguson. Gdy wkrótce później najlepszy strzelec Manchesteru United w historii Premier League, Wayne Rooney, złożył na jego ręce żądanie transferu, a nowym menedżerem United został mający już za sobą przygody z niepokornym Anglikiem David Moyes, zdawało się, że wytransferowanie 27-latka to kwestia parunastu dni. Minęły jednak trzy miesiące, a Rooney wciąż pozostaje na Old Trafford. Czyżby znów cała saga skończyć miałaby się polubownie?

Nie wydaje się jednak, by tym razem było możliwe pogodzenie się na powrót z fanami, tak jak to – przynajmniej częściowo – miało miejsce po ostatnim wybuchu Rooneya, jesienią 2010 roku. Przypomnijmy: Anglik, rozczarowany polityką transferową klubu oraz sfrustrowany brakiem formy po kontuzji kostki, jak i nasilającymi się plotkami o jego wizytach u „pań negocjowalnego afektu”, po ogłoszeniu chęci odejścia z klubu ostatecznie dogadał się z sir Alexem Fergusonem, kończąc całą aferę podpisaniem nowego kontraktu. Delikatne nadszarpnięcie relacji z kibicami z nawiązką zrekompensował sobie więc znaczną podwyżką.

Przez długi czas zdawało się, że Wayne na nowo zadomowił się w United, i tak już pozostanie. Swoje wysokie zarobki uzasadniał równie wysoką formą na finiszu sezonu 2010/2011, jak i przez cały kolejny rok, bez większych problemów wygrywając walkę o miejsce w składzie z Berbatowem, Hernandezem czy Welbeckiem, którym pozostawało grać u jego boku. Latem 2012 roku z Old Trafford odszedł Bułgar, a w jego miejsce pojawił się Robin van Persie – ten, który właśnie Rooneya wyprzedził w wyścigu o koronę króla strzelców 2011/2012.

Szybko okazało się, że to Holender jest teraz napastnikiem numer jeden w Manchesterze. Co gorsza dla Rooneya, do formy ze swego debiutanckiego sezonu wracać zaczął Chicharito, a i Danny Welbeck coraz śmielej wdzierał się do pierwszego składu. Pierwsze niepokojące plotki pojawiały się na przełomie lutego i marca, w okresie dwumeczu z Realem Madryt. Urodzony w Liverpoolu zawodnik w tym kluczowym dla United momencie sezonu zasiadł bowiem na ławce, a jego kosztem na boisku pojawił się jeden z najlepszych graczy dwumeczu: jego rodak, Welbeck. Do tego – co jednak bardziej istotne jest dla mediów niźli władz klubowych – w tym czasie na potrzeby kontraktu sponsorskiego z Nike usunął ze swego oficjalnego konta na Twitterze informację, jakoby byłby zawodnikiem United, co poczytane przez niektórych zostało jako jasna deklaracja o chęci odejścia z klubu.

W tym momencie ponownie stajemy w punkcie wyjścia – bodaj najistotniejszym miesiącu w najnowszej historii United, czyli maju 2013 roku. To koniec pewnej ery: ery Fergusona, wraz z nim statek opuścił też przedostatni ze złotej generacji, Paul Scholes. To moment, w którym legendy tego czasu odchodzą na drugi plan, jak Ryan Giggs – od niedawna już „tylko” grający trener, jak 35-letni już Rio Ferdinand, na którego cześć zorganizowano dzisiejsze spotkanie z Sevillą, jak Darren Fletcher, którego szanse na powrót do formy po ciężkiej chorobie bynajmniej nie rosną. A Wayne Rooney – najstarszy prócz nich stażem zawodnik w tej drużynie?

Dobry Rooney, zły Rooney

Rooney – to ten, który w barwach United rozegrał ponad 400 meczów, średnio strzelając niemal pół gola na mecz. Rooney – to ten, który ma realną szansę na zostanie najlepszym strzelcem w historii klubu, w tyle zostawiając takie legendy jak Law czy Charlton. Rooney – to ten, który już w wieku 17 lat był postrachem bramkarzy ligi angielskiej, za którego, występującego już w roli wicekróla strzelców Euro 2004, półtora roku później sir Alex Ferguson wyłożył 26 milionów funtów. Rooney – to ten, który w barwach Czerwonych Diabłów jest gwarancją 15 goli na sezon, a bramki to nie jedyne, co oferuje na boisku.

Ale czy tego Rooneya Jose Mourinho wyceniłby na połowę kwoty, jaką Liverpool wydał na Andy’ego Carrolla? Czy po tego Rooneya nie ustawiałyby się całe kolejki chętnych? Mówimy o dwóch różnych zawodnikach – jeden biega, strzela i podaje (co ważne, celnie!), drugi zaś snuje się po boisku z widoczną nadwagą, licząc, że będzie dane mu podreparowanie swoich statystyk strzelonym (lub nie) karnym. Wayne jest kimś pokroju doktora Jekylla, ale w przeciwieństwie do niego zdaje się wcale nie chcieć piłkarskiego samobójstwa. Chce trenować – zgodził się nawet na przesunięcie do rezerw, by tam odzyskać formę.

W tym momencie możliwe są trzy rozwiązania takiej sprawy. Pierwsze zakłada, że Moyes nie ma nic wspólnego z niehonorowym „zarzynaniem” zawodnika przed oddaniem go do innego klubu. Drugie zakłada, że zabieg ten ma na celu podbicie ceny Anglika, który miałby pokazać dobrą formę od samego początku sezonu, nie tylko dając bezcenne punkty w rywalizacji z trudnymi rywalami, ale i wzbudzając zainteresowanie u innych graczy na rynku. Z pewnością nie na rękę Moyesowi jest bowiem sprzedaż Rooneya do ligowego rywala – Chelsea, zwłaszcza za śmieszne wobec panujących na rynku tendencji pieniądze. Nie jest powiedziane też, że po chimerycznego ostatnimi czasy Anglika zgłosi się też z odpowiednią ofertą jakiś klub spoza Wysp. A trzecie?

Jasnym jest, że w ataku nie ma dla niego pewnego miejsca w składzie. Rooney jest jednak uniwersalnym zawodnikiem, a przesunięty do tyłu, byłby kolejną, obok Kagawy, ofensywną opcją w pomocy. Mówi się, że jeżeli chodzi o pomocników, w United brakuje dwójki klasowych zawodników. Fiasko rozmów z Fabregasem oznacza więc, że prócz coraz częściej wspominanego Fellainiego oczekiwać należałoby kolejnego wzmocnienia. To nie jest idealne rozwiązanie, brak sprzedaży Rooneya nie ucieszyłby też tych kibiców, którzy nie cechują się anielską cierpliwością, ale mimo wszystko nie można wykluczyć, że wobec nikłego zainteresowania Wayne Rooney na Old Trafford pozostanie. Pytanie tylko: na jak długo?

Przewiń na górę strony