Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Zamach na wolność trenera i zdrowy rozsądek

Zamach na wolność trenera i zdrowy rozsądek

Czas zbiórek nastąpił. Liverpool powoli zbiera się do kupy i, potykając się, dąży niestrudzenie ku górnym pozycjom ligowej tabeli. Swansea z kolei zbiera siły przed niedzielnym finałem Pucharu Ligi. W związku z tym Michael Laudrup zebrał w ostatnim meczu ligowym na boisku mniej znanych Łabędzi, a The Reds zebrali żniwo w postaci pięciu bramek i czystego konta Jose Reiny. Na domiar złego duński szkoleniowiec zebrał krytykę spod palców Przemysława Rudzkiego. Dziś ja zebrałem argumenty, by stanowczo nie zgodzić się z komentatorem Canal+.

» Weź udział w konkursie, wygraj biografię sir Alexa!

Tłumacz biografii „Sir Alex Ferguson. 25 lat na szczycie”, pisząc o (obyczajowym) kryzysie w piłkarskiej Anglii, wziął na celownik oprócz Portsmouth i Oldham jedyny walijski klub Premier League – Swansea City, a właściwie jegoż trenera.

Przemysław RudzkiPodobny [kryzys obyczajów – przyp. red.] zaprezentował nam Michael Laudrup, menedżer Swansea, wystawiając w meczu przeciwko Liverpoolowi na Anfield bandę przebierańców z przystanku autobusowego, zamiast właściwego składu, z tym genialnym Hiszpanem Michu i tym samym okradając kibiców z emocji. Powód miał naprawdę ważny – Swansea gra za tydzień finał Pucharu Ligi z czwartoligowcem z Bradford. Faktycznie, strach się bać! (nie piszcie, że wyeliminowali Aston Villę i Arsenal, proszę, bo z tymi drużynami w bieżącym sezonie wygrałaby drużyna emerytów z mojego osiedla). Chodzi o pewne zasady. Czy jeśli ktoś z Was idzie na koncert poważnego zespołu, to nagle na scenę wyskakuje pan Mietek z remizy strażackiej ze swoim keyboardem? Lubię Laudrupa, ma dobrą rękę do Swansea, chłopaki grają ofensywną piłkę, ale to jest zamach na powagę brytyjskiego futbolu.

Przemysław Rudzki

Jak zasugerowałem na wstępie, nie rozumiem, jak można wygłaszać tego typu tezy. Kij z uwłaczaniem piłkarzom drugiego garnituru Łabędzi*, w końcu świętym prawem felietonisty jest pisanie jaskrawo i kontrowersyjnie. Gorzej, że mija się o te ok. 700 mil z Carlisle do Portsmouth ze zdrowym rozsądkiem i szacunkiem do roli trenera w piłce nożnej.

Jasne jest dla mnie, iż klubowy menedżer powinien mieć dowolność w doborze składu na mecze prowadzonej przez siebie drużyny, w końcu to on przede wszystkim ponosi odpowiedzialność za jej wyniki. Niedopuszczalne powinno więc być, by na jakikolwiek aspekt selekcji składu miał decydujący wpływ czy to bogaty właściciel klubu, czy starszy wiekiem kapitan, czy w końcu organizator rozgrywek, toteż za skandal uważam grzywnę nałożoną w 2010 roku na Wolverhampton z tytułu wystawienia nieodpowiedniej jedenastki meczowej. Nie ma odpowiedzialności bez wolności, po prostu.

Dlaczego wspomniałem o zdrowym rozsądku? Bo opinia pana Rudzkiego nie wytrzymuje starcia z logiką. Nie sposób zaprzeczyć twierdzeniu, że w dzisiejszym futbolu na tym poziomie bez rotacji nic ugrać się nie da, nawet założywszy, iż w drużynie biega jedenastu Patryków Evrów i żaden z nich nie zna pojęcia kontuzja. Pozostaje zmęczenie i charakterystyka zawodników mniej lub bardziej przydatna w starciu z konkretnym rywalem. Załóżmy więc (coś praktycznie niemożliwego w Premier League) istnienie w klubie żelaznej jedenastki. Czy wymiana jednego piłkarza to już, uwaga na modne słowo, zamach na powagę futbolu? Oczywiście, że nie. Zamiana dwóch? Odpowiedź ta sama. Trzech?… I tak dochodzimy do jedenastu, po drodze mijając poziom zamachowy – w którym miejscu? Nie wiem, może ktoś na sali orientuje się lepiej? Nie? To przejdźmy teraz do realnego świata z zagrożeniem kontuzjami, nieubłaganą rotacją, rywalizacją, wahaniami formy, zmęczeniem, różnymi ustawieniami, taktykami…

Sturridge vs. SwanseaAle niechby nawet było inaczej niż twierdzę w dwóch powyższych akapitach, skupmy się na sytuacji z minionego weekendu – kto się smuci z tego powodu? Swansea stoi przed szansą wygrania pucharu, co prawda, o głupawej nazwie i znikomej wartości dla ekip poziomu Manchesterów czy Chelsea, lecz o sporym znaczeniu dla klubów z niższej półki, jak Stoke czy rzeczony Liverpool, a dla Łabędzi wręcz historycznym. To, że pokonać muszą zaledwie czwartoligowca znaczy mało, gdy przychodzi grać tylko przez 90 minut na wielkim Wembley przeciw jedenastce zmotywowanej bardziej niż stado wyposzczonych wampirów. Myślę, że fani Swansea nie złorzeczą Duńczykowi, zwłaszcza, że pozycję w tabeli Walijczycy zapewnili sobie stabilną i jeden przegrany mecz nic strasznego nie przyniesie.

Z kolei fani z Merseyside po zwycięstwie 5:0 też raczej nie pomstują, iż na Anfield zagościł „pan Mietek z remizy strażackiej ze swoim keyboardem” – przecież maszyna znów ruszyła. Może zresztą oglądnęli bilety i nie znaleźli nic o konkretnej jedenastce z Michu i Routledgem na czele, a jedynie napis Swansea City wskazujący na zbiór zawierający także ichmościów Lamaha i Tiendalliego.

Fabio vs. ArsenalDobrze pamiętam spotkanie, w którym Manchester United pokonał Arsenal (w sumie to niejedno takie starcie potrafię przytoczyć). O rozstrzygnięciu zadecydowały bramki Fabiana da Silvy i Wayne’a Rooneya. Przeciwko Kanonierom sir Alex desygnował siedmiu (!) nominalnych obrońców (O’Shea na CMie, kocham to), Gibsona, Wazzę i Chicharito. Londyńczyków odprawiliśmy z kwitkiem, a w bramce szalał Edwin van der Sar. Czy ktoś narzekał wówczas na zlekceważenie rywala? Czy kibice Wengera i spółki mieli Fergiemu za złe, że w podstawie nie wyszedł Carrick czy Valencia? Wątpię. A przecież to był ćwierćfinał Pucharu Anglii, więc mecz nie w kij dmuchał…


* Obawiam się, że ci przebierańcy zebrani w kupę potrafiliby bez większych problemów pokazać polskiej reprezentacji, „gdzie pieprz yyy, wróć, yyy gdzie raki zimują, OKEJ?”.

Przewiń na górę strony