Nie przegap
Strona główna / Ogólne / Konkurs derbowy: relacja z Old Trafford

Konkurs derbowy: relacja z Old Trafford

Pamiętacie konkurs zorganizowany przez naszych partnerów z Betfair? Nagrodą główną za błyskawiczną odpowiedź na pytanie dotyczące historii Manchesteru United był dwuosobowy wyjazd na derby miasta nad Irwell. Szczęśliwcy, którym dane było wygrać i pojechać na Old Trafford, opowiadają o swoich przeżyciach na łamach naszego bloga.

» Kibice Manchesteru United jednoczcie się! Wygraj bilety na OT!


Chcemy przedstawić Wam relację z naszego wypadu na derby Manchesteru. Pomimo, iż od tego meczu minęło już sporo czasu, to na pewno nie zapomnimy go tak szybko. Jako że tekstów rozprawiających o przebiegu spotkania i przyczynach porażki The Reds pojawiło się już dosyć dużo, nie będziemy się na tym specjalnie koncentrować, ale w zamian zamieścimy kilka logistycznych informacji i ciekawych spostrzeżeń, które być może pomogą komuś wybierającemu się na jeden z kolejnych meczów United.

Podróż na lotnisko w Liverpoolu

Nasza eskapada zaczęła się w sobotę od podróży pociągiem z Warszawy do Krakowa. Trzy godzinki zleciały szybko przy piwku i kartach. W Krakowie urządziliśmy sobie ekspresowe zwiedzanie i szybko kolejką (sam pociąg jest bardzo ładny, ale poziom podłogi pasuje tylko do peronu w Balicach, natomiast na dworcu głównym w Krakowie zapewne parę osób już dobrze się potknęło wysiadając) na lotnisko. Na terminalu obyło się bez większych przygód i spokojnie zapakowaliśmy się do Ryanairowego „cudolotu” relacji Kraków-Liverpool. O dziwo, ludność jakby ucywilizowała się minimalnie i nie odnotowaliśmy żadnych ‘zwierzęcych’ zachowań przy odprawie albo wchodzeniu na pokład lub też z końca nie było tego widać, gdyż wybraliśmy spokojne dopicie piwka w poczekalni i zajęcie ostatniego miejsca w kolejce. Zauważyliśmy już też pierwszych kibiców MU na lotnisku. Szczególnie pozdrawiamy czterech gości, z którymi regularnie mijaliśmy się podczas naszej wycieczki. Nie chcieliśmy im jednak przeszkadzać, gdyż wyglądali na zgraną ekipę, a sądząc po zdrowej ilości szkła nabytej na bezcłowej, mieli zdecydowanie lepiej zdefiniowane plany na wieczór od nas.

My, jako że przylatywaliśmy ok. północy, uznaliśmy wcześniej, iż nie ma sensu szukać noclegu i kimniemy się parę godzin na lotnisku. Tak więc od razu po przylocie zaczęliśmy szukać jakiegoś miejsca do spania. Wszystkie kanapy były już pozajmowane, więc zajęliśmy odgrodzone miejsca dla niepełnosprawnych naprzeciwko stanowisk odprawy po uprzednim spytaniu się pracownika lotniska. Miejscówka według mojej oceny, jako obeznanego ze spaniem byle gdzie – nie mylić z leżeniem na chodniku w stanie totalnego upojenia alkoholowego – była wysoce jakościowa tak do ok. 5 rano, pomijając maszynę czyszczącą podłogę, która wydawała okropne dźwięki (na szczęście jeździła tylko z pół godzinki). Ok. wspomnianej 5 rano natężenie ruchu na lotnisku stało się uciążliwe, a na dodatek poproszono nas o ustąpienie miejsca pewnej pani z nogą sprawną inaczej.

Nerwy w drodze do Manchesteru

No cóż, to by było na tyle, jeśli chodzi o sen. Pokręciliśmy się trochę po lotnisku Johna Lennona i udaliśmy się do busu nr 500, który jechał do centrum Liverpoolu, gdzie mieliśmy się przesiąść w autokar firmy National Express, co wcale nie miało się okazać takie łatwe. Kierowca linii 500 zdawał się nie być świadom istnienia Internetu, gdyż zupełnie nie rozumiał, o co nam chodzi, gdy pokazywaliśmy mu wydrukowany tzw. e-ticket i z miną lekko oszukanego i obrażonego pozwolił nam w końcu usiąść. Mieliśmy dojechać do dworca autobusowego (coach station), a widząc napis ‘bus station’ wysiedliśmy tak jak reszta pasażerów, nie wyczuwając podstępu. Jako, iż godzina była dopiero 7, a my mieliśmy za sobą niezbyt dobrze przespaną noc, nasze pojmowanie rzeczywistości było dość spowolnione. Mając (na szczęście) trochę czasu na przesiadkę, leniwie kręciliśmy się między wiatami, szukając naszej linii. Nie widząc jednak nigdzie na rozkładach kierunku Manchester, ani nawet znaku National Express, powoli zaczęło do nas docierać, że sytuacja nie wygląda różowo, a do odjazdu pozostawało 15min. Po spytaniu się dwóch osób ustaliliśmy przybliżony kierunek biegu na dworzec, a po chwili Endrju wykazał się przebłyskiem inteligencji, przypominając sobie o mapce turystycznej pobranej z lotniska. Spóźniliśmy się chyba z 1-2min, lecz dzięki rezerwacji online pani kierowca, mając listę pasażerów, poczekała na nas. Godzinę jazdy do Manchesteru spożytkowaliśmy na bardzo wygodnym spaniu.

Old Trafford, nadchodzimy!

Byliśmy w Manchesterze już wcześniej (na zwiedzaniu Old Trafford, lecz nie na meczu), więc czuliśmy się prawie jak u siebie. Udaliśmy się z dworca autobusowego na pobliski dworzec kolejowy, gdzie Endrju zostawił swoją torbę w przechowalni bagażu. Ja natomiast uznałem, że noszenie plecaka nie jest na tyle uciążliwe, aby pozbywać się 7 funtów. Mając ponad 4 godziny do meczu, pokręciliśmy się trochę po centrum i udaliśmy się spacerkiem na stadion (godzina drogi). Już od rana fantastyczną atmosferę w całym mieście tworzyli ludzie przechadzający się w klubowych barwach. Trudno to opisać, ale naprawdę czuło się, że jest to specjalny dzień dla miasta, bez porównania np. do derbów Warszawy. Oczywiście widać było, że miasto dalej jest czerwone i tylko od czasu do czasu można było spostrzec kogoś w koszulce z napisem Etihad.

Gdy dotarliśmy przed Old Trafford, pozostawały jeszcze 3 godziny do rozpoczęcia spotkania, lecz kibice już licznie napływali. Spędziliśmy trochę czasu w oficjalnym sklepie jak i przy ulicznych kramach, zaopatrując się w kilka pamiątek. Przed odebraniem biletów w recepcji zobaczyliśmy jeszcze przyjazd autokaru ‘obywateli’, którzy szybko znikali w tunelu stadionu. Jedynym, który wychylił się na moment był Kompany, zbierając przy tym solidną porcję gwizdów. Z biletami udaliśmy się do wejścia, gdzie steward przy kontroli mojego plecaka był mocno zdziwiony, gdy zobaczył m.in poduszkę. Jego mina była bezcenna, gdy wyjaśniłem mu, że przybyliśmy z Polski na derby. Oczywiście nie tłumaczyłem mu, że wygraliśmy bilety, aby wyglądać bardziej heroicznie w jego oczach :)

Mecz i atmosfera

Nasze miejsca znajdowały się na East Stand, czyli na trybunie znajdującej się w obrazie telewizyjnym po prawej stronie dokładnie nad bramką, mniej więcej w połowie wysokości. Widok był doskonały. Atmosferę Teatru Marzeń dało się poczuć już przy ostatnim wyczytaniu składów, kiedy to każdy z gospodarzy został przywitany tradycyjną owacją. Po lewej stronie mieliśmy niestety dużą grupę azjatyckich piknikowców, którzy mecze rzadko oglądają chyba nawet w telewizji, gdyż największą reakcję w postaci bliżej niezidentyfikowanych śmiechów i krzyków wzbudziła w nich pierwsza żółta (?!) kartka. Na szczęście po prawej stronie siedziała aktywna grupka kibiców w naszym wieku, z którą próbowaliśmy zgrać doping. Niestety w naszym arsenale była tylko zwrotka Glory, glory okrzyki United! United! oraz tupanie i klaskanie, gdyż lokalny akcent kibiców uniemożliwiał nam przyłączenie się do innych śpiewów.

Mecz rozpoczął się dobrze i United praktycznie zamknęło na 10min w hokejowym zamku gości, lecz ci bronili się bardzo mądrze i Diabły nie mogły stworzyć groźnej sytuacji. Później gra się nieco wyrównała i w 22 minucie stadion zamarł przez niesfornego, lecz tego dnia dobrze dysponowanego Mario. United dalej utrzymywało się więcej przy piłce, co nie przekładało się zupełnie na sytuacje bramkowe. Jako że siedzieliśmy za bramką, widzieliśmy dokładnie, iż gracze MU mieli parę sytuacji, aby oddać strzał, ale brakowało im szybkiej decyzji albo bali się odpowiedzialności. Co dziwne, wśród tych piłkarzy był również Rooney, dalej w słabszej formie po lekkiej kontuzji. Warto dodać, że, jeśli dobrze pamiętam, pierwszy celny strzał oddał Anderson po ok. 30 minutach gry. Nastroje były jednak dalej dobre, doping świetny przy dobrych akcjach i rzutach rożnych, brakowało jednak stałego zorganizowanego dopingu. Schodząc do stadionowych sklepów na piwko mimo złego wyniku, nie brakowało nam optymizmu, bo czymże jest dla United odrobienie jednobramkowej straty szczególnie w Teatrze Marzeń. Wierzyliśmy, że Fergie natchnie jakoś swoich piłkarzy lub rezerwowy „Groszek” wciśnie coś jak zwykle z metra i wszystko skończy się spokojnym zwycięstwem, w najgorszym wypadku remisem.

Wiadomo jednak, jak potoczyła się druga połowa. Zaskoczyło nas, że wielu „fanów” zaczęło już wychodzić po golu na 0:3. My nie wyobrażaliśmy sobie, aby nie dotrwać do ostatniego gwizdka, za co zostaliśmy nagrodzeni piękną bramką Fletchera, po której stadion jeszcze na 3-4min ożył, dziękując Diabłom za honorowe trafienie, a może tak jak my licząc po cichu, że przy ogromnej dozie szczęścia da się jeszcze uratować remis. Uwierzyli w to chyba też i piłkarze United zupełnie zapominając o defensywie, co stało się jednym z powodów koszmarnego końcowego wyniku – 1:6. Przez ostanie 5 minut poza resztkami śpiewów regularsów ze Stretford End słychać było już niemal tylko kibiców City. Po ostatnim gwizdku nie wiedzieliśmy, co począć, siedzieliśmy jeszcze parę minut na miejscach próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Potem opuściliśmy Old Trafford z resztą kibiców w smutku.

Straszne wrażenie robił tłum, który wylewał się ze stadionu praktycznie w ciszy. O dziwo, było bardzo spokojnie, spodziewaliśmy się świętowania oraz szyderczych śmiechów ze strony kibiców „obywateli” i wymierzania im sprawiedliwości przez kibiców United, lecz nic z tych rzeczy nie miało miejsca. W drodze powrotnej zauważyliśmy, że ludzi w koszulkach piłkarskich nie wpuszczano do pubów, dlatego jeden gość wszedł bez koszulki, co było jak najbardziej w porządku dla ochroniarza. Postanowiliśmy udać się jak najszybciej do Tesco, aby mieć w czym zatopić nasze smutki. Nie chciano nam jednak na początku jako kibicom sprzedać alkoholu, więc schowaliśmy koszulki i szaliki pod kurtki i podeszliśmy do innej kasy. Dalej wybraliśmy się do Londynu odwiedzić znajomego i wróciliśmy do Polski samolotem z Londynu Luton.


Dziękuję w imieniu swoim jak i Endrju firmie Betfair za zorganizowany konkurs, a szczególnie za to, że poczekali te 15 minut… :) Był to fantastyczny wyjazd z niezapomnianymi wrażeniami. Co prawda, nie na taki rezultat meczu liczyliśmy, ale za to przeżyliśmy coś historycznego. Wielu kibiców może się pochwalić, że było na Old Trafford na kolejnym zwycięstwie Czerwonych Diabłów, za to my możemy powiedzieć, że byliśmy świadkami największej porażki u siebie od 70 lat. Oby był to rekord na następne przynajmniej 7 dekad.

Na koniec jeszcze tylko podsumowanie logistyki. Jak wiadomo, Ryanair i Wizzair oferują, póki co, najbardziej konkurencyjne ceny lotów i można znaleźć wiele fajnych połączeń do Wielkiej Brytanii i nie tylko. Ostatnio zostały utworzone nowe połączenia z Katowic i Rzeszowa do Manchesteru, więc chyba nie będzie trzeba już latać naokoło. Warte uwagi jest też korzystanie z autokarów National Express, gdyż przy zakupie biletów online z wyprzedzeniem 1-1,5 tygodnia można uzyskać bardzo korzystne ceny, absolutnie bez porównania z cenami pociągów w Wielkiej Brytanii. Podobnie ma się sprawa firmą EasyBus, jeśli chodzi o dojazd z Londynu na któreś z lotnisk.


Relacja z Old Trafford ukazała się na naszym blogu dzięki uprzejmości Betfair.

Przewiń na górę strony