Nie przegap
Strona główna / Naszym okiem / Wszyscy znamy upartość Realu

Wszyscy znamy upartość Realu

To, że Real Madryt jest drużyną, która może mieć każdego piłkarza, jakiego sobie tylko zamarzy, nie jest absolutnie żadną nowością i wielkim odkryciem. My jako kibice Manchesteru United (i nie tylko) zdajemy sobie z tego faktu sprawę, bo ruchy transferowe Galacticos kierowane w stronę Diabłów były przykładem przysłowiowego włażenia z brudnymi butami w sprawy klubu pod względem tzw. searchingu. Każdy piłkarz, który miał dla teamu wielkie znaczenie i pozostawił po sobie ślad w karcie historii, zawsze wybierał Real, pomimo tego, że wpływały oferty również z innych zespołów.

Zaczęło się od Davida Beckhama i słynnej afery korkowej w roku 2003. Następnie przyszedł czas kolejno na Ruuda van Nistelrooy’a, Gabriela Heinze i wreszcie Cristiano Ronaldo, z powodu odejścia którego byliśmy naprawdę wściekli i rozgoryczeni. Czy wobec tego mamy spodziewać się kolejnych przenosin naszych pupilków z deszczowej Anglii na słoneczny Półwysep Iberyjski? Obawiam się, że tak…

Na początku tego tygodnia w prasie angielskiej i hiszpańskiej pojawił się komunikat o rzekomym zainteresowaniu władz Realu Madryt meksykańskim snajperem – Javierem Hernándezem. Według dziennika The Sun popularni Królewscy będą starali się złożyć lukratywną ofertę za snajpera już w styczniowym oknie transferowym. Taka kolej rzeczy z perspektywy czasu jest jednak mało prawdopodobna, gdyż styczeń idzie wielkimi krokami, a sam piłkarz ma jeszcze ważny kontrakt. Niestety, ale przyjdzie okres letni, wakacyjny, kiedy to kluby kupują piłkarzy na potęgę, a pismaki zacierają ręce do skrobania kolejnego stosu plot i bzdur. W lecie Real czuje się jak ryba w wodzie. Mimo panującego na świecie kryzysu są oni w stanie wyłożyć bajońskie sumy, które i tak zwrócą się po paru tygodniach w połowie poprzez sprzedaż gadżetów klubowych związanych z danym piłkarzem. Wróćmy jednak do tematu Groszka…

Przechodząc w 2010 roku z meksykańskiego klubu Chivas Guadalajara, stał się prawdziwym asem, a nawet jokerem w talii sir Alexa Fergusona, który dawał mu szansę gry podczas absencji Rooneya. Hernández tak się rozszalał, że w drugiej połowie sezonu nie było absolutnie żadnej mowy o tym, kto ma być partnerem Wazzy w linii ataku i dokładnie od połowy sezonu 2010/2011 w prasie pojawiało się coraz więcej informacji dotyczących zainteresowania meksykańskim graczem przez hiszpański Real. Przeglądając skrupulatnie mało zawiłe i dość proste w budowie logicznej zdania hiszpańskich gazet, mówiłem sobie w myślach: „(…)pff, niech prasa pisze co chce, ale i tak nie wierzę w odejście Javiera do Realu„. Tę dewizę podtrzymuję do dnia dzisiejszego, jednak życie nauczyło mnie i nie tylko mnie, że w każdym, powtarzam w każdym nawet najbardziej naciąganym newsie jest ziarenko prawdy, a jeśli za jakimiś pogłoskami stoi nazwa klubu ze stolicy Hiszpanii, to zaczynam się obawiać. Jeśli Hernández faktycznie jest obserwowany przez Real, to założę się o to, że w ciągu góra 2 najbliższych lat wpłynie do zarządu Manchesteru United oferta opiewająca na grube miliony, a kontrakt indywidualny ukaże chore cyfry pokazujące natręctwo i bogactwo Galacticos.

Na dzień dzisiejszy Groszek dementuje wszelakie plotki, ale nie zapomnijmy, że wielokrotnie słyszeliśmy zapewnienia danych piłkarzy, że nie opuszczą Old Trafford, a ostatecznie trafiali na Santiago Bernabéu. Nie mówię, że tak musi być w przypadku Meksykanina, bo uważam go za skromnego chłopaka, który nie łasi się na kasę, a poza tym jest oddany klubowi z Anglii. Mimo to zarząd Czerwonych Diabłów musi trzymać rękę na pulsie i zrobić wszystko, aby Real chociaż przez ułamek sekundy nie pomyślał, że jest w stanie wykupić nam polisę na przyszłość.

Przewiń na górę strony