Nie przegap
Strona główna / Offtopic / Daleko od Manchesteru, odcinek 1 – Diabły nad Drozdami

Daleko od Manchesteru, odcinek 1 – Diabły nad Drozdami

Daleko od Manchesteru, odcinek 1 - Diabły nad Drozdami
Sierpień. Miesiąc wszelakich pielgrzymek (do Częstochowy wybyli ojciec Łukasz i podążająca za nim wiernie Celine – poza tym, jak można przeoczyć szansę zobaczenia takiego wielkiego miasta?), abstynencji (na wieść o tym pan Jan prychnął pogardliwie), wakacji (co musiało odroczyć plany Gertrudy o „zaszpanowaniu”, jak to mówią w wielkich miastach, przemalowanym na czerwono traktorem) i rozpoczęcia nowego, piłkarskiego sezonu.

Poprzedni odcinek

– A niech to dunder świśnie! – w sobotnie popołudnie rozległo się w chatce Jakuba ślęczącego w swoich okularach już piątą godzinę przed swoim zdezelowanym komputerem, nazywanym szumnie „centrum dowodzenia”. Ósma próba „konwersji danych telegazety na format kompatybilny z komputerem, czy jakoś tak” (co oznacza zamianę formatu telegazety wyświetlanej na nadającym się jedynie do skansenu Rubinie z „jak to wygląda, każdy widzi” na jakikolwiek inny) zakończyła się fiaskiem. Wiele wskazywało na to, że wielki projekt miejscowego ministranta mający na celu skonstruowanie „o wiele bardziej intuicyjnego systemu, niż ten jego beznadziejny pierwowzór bez udostępnionego kodu źródłowego”, czyli w skrócie – nowej, lepszej telegazety, wkrótce się zakończy i bynajmniej nie dlatego, że w glorii chwały Jakub go opatentuje.

666, the Number of the Beast! – z głośnika kilkunastoletniej Nokii wydobył się głos Bruce’a Dickinsona, co zwiastowało poważne problemy. Ten dzwonek w telefonie nastoletniego informatyka przyporządkowany był bowiem jedynie do jednego kontaktu – do numeru księdza Łukasza. Ten właśnie wracał z Częstochowy wynajętym właśnie w tym celu autobusem i chciał porozmawiać ze swoją prawą ręką, świadom jutrzejszej inauguracji sezonu ligowego przez angielskie diabły, których kult tak bardzo ostatnimi czasy był popularny.


Kilka godzin później Jakub mógł z czystym sercem położyć się do łóżka po zrealizowaniu wszystkich zaleceń swojego księdza-opiekuna. Zalecenia te obejmowały szeroki zakres czynności, począwszy na przymuszeniu pana Jana do zorganizowania imprezy z okazji rozpoczęcia sezonu ligowego, poprzez zagrożenie parafialnym kucharkom potrącenia pensji w razie źle przygotowanego niedzielnego obiadu i mobilizację sprzątaczek, skończywszy na profilaktycznym dorzuceniu do pieca na plebanii.


Jak co tydzień w niedzielne popołudnie, ojciec Łukasz (który, w przeciwieństwie do reszty pielgrzymki, z racji pożyczenia za drobną przysługę, czyli brak potencjalnej ekskomuniki, traktorka od Gertrudy, obolały nie był) zmuszony był odprawić sumę, na której obecna była lwia część gminy. Szczęśliwie, tym razem msza nie nachodziła na mecz Manchesteru United (i vice versa, jak to słowami budzącymi uznanie we wsi skomentował Jakub) i ze spokojnym sercem jedyny kapłan w parafii mógł zająć się celebrowaniem ceremonii. Celebrowaniem, dodajmy, w intencji sobie powierzonej – łatwo się domyślić, jaka to była intencja…

Nie zważając na prośby kilku babulek, by po mszy zechciał wyspowiadać, kaznodzieja czym prędzej pobiegł do swojego pokoju na plebanii, gdzie oczekiwał Jakub. Miał on naprawić szwankujący system wyświetlania tekstów pieśni kościelnych podczas mszy. Z racji braku funduszy w kasie parafialnej na ściągnięcie jakiegoś specjalisty, miało to stać się dla kompetentnego w tym zakresie chłopaka jednym ze stałych zajęć.

Po tymczasowym postawieniu na nogi tego niezbyt skomplikowanego systemu, informatyk oraz teolog pospieszyli do posiadłości pana Jana, gdzie oczekiwały Celinae i Gertruda, dyskutujące na temat wyższości wideł nad grabiami. Siedząc na zorganizowanych przez pana domu przedmiotach (dwuosobowa deska do prasowania, dwa rybackie krzesełka i krzesło ogrodowe z dwiema nogami), grupka ze skupieniem wpatrywała się w najnowszy cud techniki (23-calowy telewizor LCD, kupiony kilka dni temu poprzez anonimowego pośrednika) wyświetlający relację telewizyjną prosto z West Bromwich.

– Panie Boże, z przodu co łaska, a z tyłu na zero – rzekł tuż po pierwszym gwizdku ojciec Łukasz. Po tym, jak po okresie zdecydowanej dominacji piłkarzy z Manchesteru po (trzykrotne użycie słowa „po” w jednym zdaniu w niektórych kulturach uważa się za czyn godny uwielbienia) wspaniałej akcji Wayne Rooney pokonał Bena Fostera i ciszę w salonie w domu pana Jana przerwał krzyk radości, wydawało się, że akurat dziś Pan wspomoże swój lud kilkubramkowym zwycięstwem. Niestety, kilkanaście minut później pogląd ten należało zrewidować, a pod adresem głównego winowajcy straconej bramki wypuścić wiązkę bluzg (co chętnie uczynił gospodarz domu, zastanawiając się przy tym ze swoimi młodszymi przyjaciółmi, jaka jest poprawna wymowa nazwiska de Gea – dotychczasowe przekonanie o tym, że mówi się „de Heja” zachwiane zostało przez ekspertów z telewizji).

– Tak to jest – diabeł zostanie pokonany, zawsze to mówiłem – po pierwszej połowie stwierdził ksiądz. Musiał się więc srogo zawieść, kiedy znów diabeł okazał swą moc i za sprawą… Właśnie, za czyją sprawą? Spór o to trwał w najlepsze.
– Ashley Young pakuje piłkę do siatki! – twierdził komentator.
– Widać, że samobój, ten w biało-niebieskiej koszulce strzelił! – twierdzili Jakub i Gertruda.
– Jang? Czarny Chińczyk? – dziwił się ojciec Łukasz.
– Nie Chińczyk, tylko Anglik. Po angielsku „young” oznacza „bogaty” i jest to popularne nazwisko w Anglii. – ze smutkiem zmuszona była zrewidować pogląd swojego obiektu westchnień doskonale znająca angielski Celinae.
– Ci z telewizji na pewno mają rację! – obstawał przy swoim pan Jan i dopiero powtórka rozwiała wątpliwości, obalając teorię pana Jana i eksperta z telewizji, coraz dalszego od rangi „eksperta”. Zwycięski samobój zakończył emocje w tym meczu i podczas gdy Celinae przymilała się kapłanowi, Gertruda czyściła swój traktor po tygodniu bez pielęgnacji, pan Jan zbierał opróżnione z napojów szklanki, Jakub po cichu zebrał się do domu, by tam skonstruować kompatybilny z jego telegazetą zegar odliczający sekundy do najbliższego meczu Manchesteru United


Ciąg dalszy nastąpi…

Przewiń na górę strony