Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Stadion zamknięty z powodu odbywającego się meczu

Stadion zamknięty z powodu odbywającego się meczu

Stadion zamknięty z powodu odbywającego się meczu
Pomysł na ten tekst zrodził się w mojej głowie, kiedy, na skutek zamknięcia dla publiczności stadionu przy ulicy Oporowskiej, nie dane mi było wybrać się na spotkanie pomiędzy Śląskiem Wrocław a GKS-em Bełchatów. Dodatkowe dwie i pół godziny życia wolnego czasu skłoniły mnie do pochylenia się nad sposobem, w jaki walczy się o bezpieczeństwo na polskich arenach piłkarskich zmagań.

Wrocławski klub jest nie tylko bliższy memu sercu niż wszystkie pozostałe grające w Ekstraklasie razem wzięte, ale także pod kilkoma względami szczególny i, poprawcie mnie, jeżeli się mylę, ale wydaje mi się, że na jego przykładzie doskonale widać, dlaczego ostatnie działania, choć mogą okazać się skuteczne, nie są doskonałym sposobem na poradzenie sobie z problemem bandytyzmu.

Co się stao?

Zgodnie ze słowami Pana Wojewody, o zamknięciu stadionu na mecz z GKS-em Bełchatów zdecydowała opinia policji, która oświadczyła, że nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa podczas sobotnich zawodów. Opinia ta dziwi nas o tyle, że od trzech lat stadion Śląska należy do najbezpieczniejszych obiektów w Polsce i w tym czasie nie zdarzały się na nim przypadki łamania prawa. Oświadczenie policji jest zaskakujące i niezrozumiałe także dlatego, że zgodnie z ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych to nie policja odpowiedzialna jest za zapewnienie bezpieczeństwa podczas meczu, a jego organizator. Śląsk Wrocław nigdy nie miał najmniejszych problemów z wywiązaniem się z tego wymogu, o czym świadczą pozytywne opinie policji na temat poziomu zabezpieczeń spotkań rozgrywanych na stadionie przy ul. Oporowskiej.

Oświadczenie Zarządu WKS Śląsk Wrocław SA

Jeszcze do niedawna stadion Śląska uznawany był za ten najbezpieczniejszy ze wszystkich, na których odbywają się spotkania najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Stosowną nagrodę z tego powodu, podczas konferencji „Bezpieczny Stadion 2010”, osobiście wręczał prezes PZNP, Grzegorz Lato. Co się więc zmieniło od listopada ubiegłego roku? Ano to, że na inny dolnośląski obiekt udało się wnieść materiały pirotechniczne, a nawet przerwać rozgrywany w Lubinie mecz, wrzucając na murawę dwie zapalone race.

Zdaniem niektórych nie jestem Kibicem, bo nie chodzę na mecze kibicować, a jedynie je oglądać (od czasu do czasu nagradzając piłkarzy brawami po udanej akcji), co czyni mnie Oglądaczem. Tak więc, w tym sezonie, oglądałem na Oporowskiej piłkarską rywalizację dziewięciokrotnie (odpuszczając tylko te spotkania, podczas których rozgrywania nie było mnie w kraju oraz oczywiście spotkanie z Bełchatowem) niemniej, nie zobaczyłem choćby jednej odpalonej racy.

Nie widziałem, aby ktoś podczas toczących się we Wrocławiu rozgrywek piłkarskich bawił się fajerwerkami, gdyż obowiązujące procedury bezpieczeństwa traktują mnie jak każdego innego kibica (a nie Oglądacza), czyli jak kolejnego, potencjalnego bandziora. Tak się właśnie czuję – jak niedoszły przestępca – gdy zawsze, kiedy idę zobaczyć spotkanie Ekstraklasy, muszę poddać się rutynowemu przeszukiwaniu na wypadek, gdybym akurat (jak to najwyraźniej mają w zwyczaju osoby uczęszczające na mecze) próbował wnieść na stadion coś zabronionego prawem. Z tego powodu już podczas wchodzenia na teren obiektu towarzyszy mi atmosfera napięcia i nieodparte przeczucie, że znajduję się w miejscu koniecznie dla mnie niebezpiecznym. Nie miałem takiego wrażenia, gdy trafiłem na, wypełnione po brzegi przez fanów Chelsea i United, Wembley, m.in. ponieważ nikt nie dał mi do zrozumienia, że jestem niezwykle odważną osobą, ryzykując w ten sposób swoje zdrowie, a uczciwy obywatel powinien wystrzegać się takich miejsc jak piłkarskie stadiony.

Co się stao?

Nie znam wszystkich przepisów dotyczących zapewniania bezpieczeństwa podczas meczów piłkarskich. Nie o to jednak chodzi, by za jednorazowe złamanie zasad zamykać od razu cały stadion. Gdyby tak było, to wystarczyłoby, aby na Euro jedna osoba nie dostosowała się do poleceń stewardów i należałoby odwołać całe mistrzostwa. Problemem jest natomiast notoryczne łamanie zasad i nieegzekwowanie prawa. Najczęściej wymieniane w tym miejscu są cztery przypadki niedostosowania do obowiązujących reguł: przemieszczanie się kibiców na trybunach, odpalanie rac, wywieszanie transparentów niezwiązanych z piłką nożną oraz używanie wulgarnych słów.

Niewątpliwie na obiekcie Śląska nie jest egzekwowany przepis nakazujący każdemu kibicowi zajmować miejsce wskazane mu na bilecie. Organizator zawodów zatroszczył się wyłącznie o to, aby trybuna kryta (na którą bilety są droższe od pozostałych) oraz sektor przyjezdnych były odseparowane od reszty stadionu. Kupując wejściówkę na trybunę północną bądź odkrytą (wbrew pozorom, obie nie są zadaszone), nie ma najmniejszego znaczenia, która miejscówka zostanie przydzielona, bo nikt nie sprawdza, czy każdy znajduje się właśnie tam, gdzie powinien.

Nie wiem, co jest przyczyną tego, że na innych imprezach masowych, jakimi niewątpliwie są również wielkie koncerty, zgromadzona widownia nie jest, ze względów bezpieczeństwa, zobligowana do siedzenia przez cały czas w jednym miejscu, a mimo to, jak mniemam, nikomu krzywda się z tego powodu nie dzieje. Przyjmuję jednak do wiadomości, że mecz piłkarski wzbudza nieporównywalnie większe emocje (w tym także te negatywne) i w związku z tym kibice powinni zaakceptować pewne ograniczenia, które są im narzucane dla ich własnego dobra.

W Premier League również każdy zobowiązany jest zająć krzesełko, na które sprzedany został mu bilet, z tym że w Anglii zasada ta jest respektowana. Mało tego, stewardzi mogą kazać opuścić trybuny osobie, która nie będzie w stanie usiedzieć na swoim miejscu. Niemniej bez problemu można zobaczyć sektory, gdzie dopingujący fani stoją i nieustannie wspierają swoją drużynę. W ten sposób Oglądacze zapewnione mają bezpieczeństwo, a u Kibiców nie wzmaga się niepotrzebnej agresji. Nie dochodzi zarazem do absurdalnej sytuacji, w której zamyka się stadiony, ponieważ niektórzy uczestnicy imprezy masowej czują nieodpartą pokusę, aby stać przez 90 minut.

Jak już wspominałem, kwestia wnoszenia i odpalania materiałów łatwopalnych nie odnosi się do stadionu przy ulicy Oporowskiej, ale ciężko jest pominąć to zjawisko w artykule dotyczącym poziomu bezpieczeństwa na trybunach. Znam ludzi, którym podobają się oprawy okraszone dużą ilością pirotechniki i chociaż sam nie należę do entuzjastów zapalania rac, to potrafię docenić specyficzne walory estetyczne takiego widowiska. Rozumiem też, że ta forma stadionowego folkloru dawno już urosła do rangi tradycji, ale wydaje mi się, że jej dni są policzone. Organizatorzy piłkarskich zawodów nie będą mogli przecież nieustannie ryzykować łamania przepisów przeciwpożarowych, a poza tym race oprócz niekiedy znacznego ograniczania widoczności na stadionie, konsekwentnie (wrzucane na boiska) są przyczyną przerywania meczów. Zakładam, że żadnemu sympatykowi piłki nożnej nie powinno zależeć na tym, aby niemożliwym było rozgrywanie spotkań, jednak kluby zostaną zmuszone do zmian, bo nie mogą sobie pozwolić na ciągłe ponoszenie, z takiego obrotu wydarzeń, strat finansowych oraz wizerunkowych (szczególnie w przypadku, gdyby komuś z powodu pirotechniki faktycznie stała się krzywda).

We Wrocławiu nie jest rygorystycznie przestrzegany zakaz wywieszania transparentów nie związanych z odbywającymi się zawodami, lecz nie wiem jak, nie popadając w obłęd, wytłumaczyć, jakie stanowi to zagrożenie dla bezpieczeństwa na stadionie. Absolutnie zgadzam się natomiast, że flagi i banery, zawierające treści zabronione w Polsce przez Konstytucję RP czy Kodeks karny, nie powinny być pod żadnym pozorem prezentowane na trybunach. Nie uważam jednak, że hasła takie jak to z nowopowstałego we Wrocławiu (na murze przy ulicy Komandorskiej) graffiti, czyli: „Dolnoślązacy – dumni Polacy”, bądź inne, które mają prezentować patriotyczną postawę, powinny być usuwane ze stadionów.

Moim zdaniem kluby (przez co także ich kibice), które będą utożsamiane z pejoratywnym nastawieniem w stosunku do obcokrajowców, bądź ludzi spoza jakiegoś konkretnego regionu, same na tym tracą. Manchester United nie osiągnąłby tak wiele na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat, gdyby nie transfery zawodników z całego świata. W FC Barcelonie, której gra opiera się w wielkiej mierze o postawę Katalończyków, znalazło się miejsce dla piłkarzy z Ameryki Południowej czy Afryki. Natomiast Athletic Bilbao, w którym generalnie grają sami Baskowie, ostatnie Mistrzostwo Hiszpanii wywalczył w sezonie 1983/84. Czasy, w których Puchar Europy wygrali piłkarze Celticu urodzeni w promieniu 30 mil od Parkhead, dawno minęły i nigdy nie wrócą. Im szybciej ludzie związani z piłką to zrozumieją, tym lepiej dla jej rozwoju.

Naturalnie również Śląsk, aby mógł walczyć o najwyższe cele, musi zatrudniać zawodników nie tylko z całej Polski, ale również z zagranicy. Mimo wszystko, nie sądzę, że kibicom powinno się zabronić prezentowania opinii – chociażby nawet nie były one związane stricte z boiskowymi zmaganiami. Nachalne i bezwstydne starania, aby obrać piłkę nożną z wszelkich emocji, wzbudzają jedynie moje szczere zniesmaczenie, a fan, jak chyba każdy inny człowiek, powinien mieć wolność wyrażania swojego zdania, tak długo jak nie narusza ono godności innych, nie wznieca nienawiści i zasadniczo nie łamie obowiązujących w prawie ograniczeń wolności słowa.

Nie trudno sobie wyobrazić sytuację, w której podczas przedostatniej kolejki tego sezonu, w wigilię Dnia Matki, kibice zdecydowaliby się zaprezentować odpowiednią, nawiązującą do tego święta oprawę. Może to się wydawać niedorzeczne, ale byłaby ona niezgodna z przepisami, ponieważ nie związana z meczem, i jako taka powinna zostać zabroniona. Absurd i nonsens.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że kibice nierzadko śpiewają wulgarne przyśpiewki i to może niektórym nie odpowiadać, ale prawda jest taka, że nie widzę w tym nic gorszącego. Moim zdaniem przekleństwa nie są z definicji „złe”, a jedynym „argumentem” za tym, że ich stosowanie jest niewłaściwe, jest to, że są one „niedobre”. Jeżeli ktoś zna powód, dla którego pod żadnym pozorem nie powinno się używać ordynarnego słownictwa, niech przemówi teraz albo na zawsze zachowa milczenie.

Wszyscy zmartwieni rodzice powinni natomiast wiedzieć, że ich dzieci nie nauczą się przeklinać tylko i wyłącznie pod warunkiem, że nie będą miały żadnych znajomych. Co więcej, będą przez to ułomne i niezdolne w pełni pojąć otaczającej ich rzeczywistości. Nie jest moją intencją promować w tym miejscu wulgaryzmów, tylko, podobnie jak Norbert Kulesza, który w tekście „Milszy mi jest pantofelek…”, opisuje „brzydkie wyrazy” jako odskocznie od nieskazitelnego świata puetyckiej lyryky i docenia je za orzeźwiający powiew, którego obecność symbolizuje życie, tak i ja chciałbym dać wyraz mojemu sprzeciwowi wobec świata pozbawionego języka zwykłych ludzi.

Wracając jednak do problemu „bezpieczeństwa” na stadionach, chciałbym przypomnieć wydarzenia mające miejsce 2. kwietnia tego roku na Upton Park w Londynie. Kibice West Hamu (nie pierwsi i nie ostatni) przez całe spotkanie ubliżali Rooney’owi, aż ten po strzeleniu trzeciej bramki w kilku niecenzuralnych słowach wykrzyczał wprost w obiektyw telewizyjnej kamery, jakie ma o nich zdanie. W odpowiedzi na to zajście Football Association wszczęło postępowanie nie przeciwko bluzgającym przez 90 minut sympatykom Młotów, a w sprawie zachowania reprezentanta angielskiej drużyny narodowej. Abstrahując od bezsensownego zawieszenia Wayne’a, który w imię jednorazowego sprzeciwu wobec bluzgom w piłce nożnej, został ukarany za bycie człowiekiem i okazywanie ludzkich odruchów, FA nie wyciągnęło żadnych konsekwencji w związku z przebiegiem spotkania. Nikt nie obnosił się z poglądami, według których należałoby zabronić fanom z East Endu uczęszczać na mecze.

Doskonale pamiętam również jak kilka lat temu podczas odbywającej się w ramach Ligi Mistrzów rywalizacji FC Barcelony z AC Milanem, całe Camp Nou skandowało: „Milan, Milan vaffanculo!”. Muszę przyznać, że oglądanie w telewizji kilkudziesięciu tysięcy kibiców bluzgających na rywali, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie (zdecydowanie większe niż najgłośniejsze nawet gwizdy) i nie mam im tego za złe w najmniejszym nawet stopniu. Rozumiem fanów obrażających inne zespoły, bo zdaję sobie sprawę z tego, że będąc wielbicielem drużyny piłkarskiej, można chcieć, aby od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego, była ona nieubłagana i bezlitośnie udowadniała swoją wyższość nad oponentami.

Co się, co się, co się stao?

Wojewoda nie dopuścił publiczności na mecz, w którym Wojskowi podejmowali ekipę z Bełchatowa, na podstawie sugestii policji opartej na zachowaniu kibiców Śląska poza obrębem stadionu. Nie neguję tego, że na Dialog Arena złamane zostały przepisy, ale mam poważne zastrzeżenia co do ciągu przyczynowo-skutkowego poddającego w wątpliwość poziom bezpieczeństwa na trybunach klubu ze stolicy Śląska. Kwestią wielce dyskusyjną jest, czy wydarzenia z Lubina można uznać za argument świadczący o ryzyku, z jakim trzeba się liczyć, udając się na wrocławski obiekt.

Jednak o takich, a nie innych następstwach derbowego spotkania zadecydowały przede wszystkim dwa czynniki. Po pierwsze: podczas wspomnianego meczu 26. kolejki nie wszyscy podporządkowali się do obowiązujących regulacji. Po drugie: w związku z domniemanym zagrożeniem życia i zdrowia kibiców postanowiono przeciwdziałać niebezpieczeństwu i nie wpuszczać publiczności na kolejne ligowe spotkanie.

Codziennie na drogach całego kraju łamane są przepisy ruchu drogowego, w wyniku czego nieustannie giną ludzie. Ten tekst powstał, ponieważ usiłuję znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: dlaczego jeszcze nie zabroniono w Polsce jeździć samochodami?

Stadion jest zamknięty

Co do zasady, to chcielibyśmy pozbyć się ze stadionów bandytów, którzy nie dostosowują się do obowiązujących norm i traktują mecze piłkarskie jako idealną okazję, aby spotkać się ze znajomymi oraz tłuc z kolegami z innych klubów. Ta sama grupa społeczna za wymarzone miejsce do mordobicia upatrzyła sobie wszelkiej maści polany i zagajniki. Czy należy jednak w takim razie ukarać grzybiarzy i zabronić wszystkim zbliżania się w kierunku ostępów leśnych? Moim zdaniem, nie. Przeciwnie – pozwólmy tym, którzy tego chcą, pozabijać się w spokoju. Na znajdującej się na odludziu łące nie są oni w stanie dokonać żadnych odczuwalnych przez społeczeństwo zniszczeń.

Najpopularniejszym sposobem na walkę z rozbojami wśród fanatyków wydaje się być wprowadzanie coraz to ściślejszej identyfikacji osób, które zdecydują się oglądać piłkarskie zmagania „na żywo”. Obawiam się, że w Polsce dawno już popadnięto w paranoję i obowiązujące obecnie zasady dotyczące dystrybucji biletów uważam za nienormalne. Bilety wstępu na konfrontacje w najwyższej klasie rozgrywkowej sprzedawane są tylko w kasach i to po okazaniu dokumentu potwierdzającego tożsamość, co nie przeszkadza policji mieć trudności z określeniem personaliów osób łamiących prawo, albo, wyłącznie posiadaczom kart kibica, przez oficjalny serwis internetowy klubu. Po wejściówki nie trzeba zgłaszać się osobiście, co prowadzi do tego, że „pożycza się” z wyprzedzeniem dowody osobiste od znajomych, którym następnie kupuje się bilety oddawane wraz z dokumentami jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Jeżeli jednak chciałbym zaprosić na mecz brata przebywającego aktualnie w Wielkiej Brytanii, musiałby mi wysłać swój dowód osobisty pocztą. Strach pomyśleć, co by było, gdybym chciał się wybrać na ligę ze znajomym z zagranicy. Pewnie musiałby mi pocztą wysłać swój paszport. Tymczasem, gdy byłem podczas wakacji w Anglii, wspólnie z rodzeństwem nabyłem, bez najmniejszego problemu, wejściówki na Premier League przez Internet.

Jako marne pocieszenie musi mi wystarczyć świadomość, że przynajmniej byłem na ostatnim meczu Śląska przy Oporowskiej, na jaki zostali wpuszczeni widzowie. Był to nużący pojedynek z Polonią Bytom. Wprawdzie do końca sezonu Wojskowi zagrają jeszcze jedno spotkanie we Wrocławiu i nawet posiadam już bilety na rywalizację z Arką Gdynia, ale nie widzę racjonalnych przesłanek przemawiających za tym, aby sympatycy footballu mieli zostać dopuszczeni do obserwacji losów spotkania.

Ponieważ w tym roku, do zakończenia ligi, zakaz wstępu na trybuny mają zorganizowane grupy fanów drużyn przyjezdnych, brakuje fizycznej możliwości, aby zweryfikować, czy zachowanie sympatyków Śląska uległo jakimkolwiek zmianom w związku z wydarzeniami mającymi miejsce na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni. Sam klub, zdegradowany z miana organizatora do dostarczyciela obiektu, stoi na stanowisku, że jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo. Natomiast policja, która poczuwa się do odpowiedzialności za ewentualne ekscesy, musiałaby najprawdopodobniej niezwłocznie zatrudnić kilkuset funkcjonariuszy, aby odważyć się zezwolić na obecność miłośników sportu na stadionie, na którym od dawna panuje należyty porządek.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że naiwni Oglądacze, którzy tak boją się dziś chodzić na mecze piłkarskiej Ekstraklasy, mają nadzieję, że jutro, bez obawy o zdrowie, pójdą z dziećmi na mecz. Nie pójdą – bo stadion będzie zamknięty.

Przewiń na górę strony