Zdaję sobie sprawę, że temat, który chcę poruszyć, może wzbudzić wątpliwości, ale chyba warto się zastanowić nad pewnymi sprawami, nawet nad miłością do piłki, trochę głębiej. Jeśli właśnie czytasz ten tekst, to jest wielce prawdopodobnym, że kiedyś sam(a) musiałeś/aś sobie lub komuś odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właściwie chcesz wspierać klub piłkarski, którego stadion oddalony jest od twojego domu o setki kilometrów. I trzeba przyznać, że w większości z nas to pytanie może wzbudzić pewną dozę zmieszania.
Jeśli w tej chwili zastanawiasz się nad odpowiedzią, to pewnie rozum stara się odwoływać do argumentów w postaci imponującej historii, świetnych statystyk, piłkarzy, których uważasz za godnych podziwu. Z drugiej strony serce wywołuje w pamięci niezapomniane piłkarskie emocje (bardzo możliwe, że pewien nadzwyczajny wieczór na Camp Nou w 1999 roku). Wielu z nas lubi tworzyć piękne opowieści o magicznej chwili, zrządzeniu losu, który sprawił, że to z tym, a nie innym klubem na zawsze związało się nasze życie. Czy nie świadczy to jednak o drobnym rozdwojeniu jaźni? Może delikatniej – o naszym rozdarciu między sercem i rozumem? O tym, że jako kibice jesteśmy pełni sprzeczności?
Tożsamość XXI wieku, czyli dlaczego sami wybieramy sobie kluby
Człowiek Zachodu u progu drugiej dekady XXI wieku żyje w świecie nieustannych wyborów. To one stanowią o jego funkcjonowaniu w społeczeństwie. Dziś tożsamość nie jest czymś narzuconym z góry. Większość z nas sama podejmuje decyzje, które rozstrzygają o przynależności do danych grup społecznych. Świat wręcz sam tego od nas oczekuje; to dziś bardziej konieczność niż możliwość.
Wydaje nam się to oczywiste, ale przecież przez wieki ludzie byli (a w niektórych częściach świata wciąż są) całkowicie zdeterminowani przez grupę, w której się rodzili. Ona decydowała o miejscu zamieszkania, małżeństwach, pracy, czasie wolnym, zainteresowaniach. Człowiek rodził się z gotową tożsamością, z zaplanowaną ścieżką życiową, z której oczywiście mógł próbować zboczyć, ale to nie zmienia faktu, że takowa była zawsze dla niego przygotowana. Dziś nasze życie to pasmo niekończących się decyzji, zaczynając od tych tych najistotniejszych, dotyczących partnera życiowego, kraju zamieszkania, poprzez ubiór (który przypisuje nas do jakiejś zbiorowości), na grupach na Facebooku (które częściowo tworzą nasz wizerunek w sieci) skończywszy. Padają ostatnie bastiony, jak podział ról i zadań, wynikający z rzeczy tak naturalnej jak płeć, o czym najlepiej świadczy to, że na piłkarskim blogu pisze do Was kobieta.
Na tej charakterystycznej dla naszych czasów możliwości podejmowania samodzielnych decyzji, uwolnienia od narzuconej z góry przynależności, bazują nasze rozumowe argumenty, decydujące o wyborze klubu, któremu chcemy kibicować. Czujemy, że mamy do tego prawo, więcej – odbieramy to jako konieczność. Nasz ukochany klub piłkarski to kolejny element budowanej przez nas układanki tożsamości. Lubimy przytaczać różnorodne, wspominane już przez mnie argumenty, dotyczące historii klubu, jego stylu gry, charakterystyki piłkarzy i innych spraw. Tak przecież lubimy sprawiać wrażenie, że decyzja została podjęta świadomie, że wybraliśmy tę grupę kibiców, do której chcemy dołączyć, bo nam najbardziej odpowiadała, pasuje do nas, jest manifestacją tego, kim jesteśmy. Dlatego też z taką lubością oddajemy się dyskusjom o klubie, zwłaszcza z kibicami innych drużyn. Coraz bardziej szczegółowe rozważanie jego spraw utwierdza nas w przekonaniu o tym, że rzeczywiście decyzję przemyśleliśmy, że mamy argumenty, że istnieją racjonalne, czy niemal racjonalne, czynniki, które przeważyły szalę. Czasem jednak zachowujemy się zgoła odmiennie.
Trochę inny patriotyzm, czyli dlaczego to kluby wybierają nas
Jak już pisałam, często o miłości do naszego klubu i o jej genezie tworzymy bardzo emocjonalne opowieści. Odwołujemy się do wyjątkowych wspomnień, wskazujemy na zrządzenia losu (te wszystkie przypadkowo widziane mecze i historie podwórkowe), które zdecydowały o wyborze ulubionej drużyny. Nasz szacunek wzbudza trwanie przy jednym klubie przez wiele lat. Za swój obowiązek uważamy bycie przy zespole, który już raz obraliśmy, bez względu na to czy on, czy my sami się przypadkiem nie zmieniamy. Chwiejność, niezdecydowanie w oddaniu klubowi, zwłaszcza w gorszym dla niego czasie, są źle widziane. Często traktujemy więc decyzję – którą (jak się wydaje) sami wcześniej podjęliśmy – o wyborze drużyny, której kibicujemy, tak jakby została podjęta za nas. Dobrze widziane jest takie oddanie klubowi, jakby był on niemal naszą „drugą ojczyzną”, jakbyśmy nie mieli innego wyjścia, jak tylko mu sprzyjać, jakby było to dla nas naturalne.
Wynika to chyba z faktu, że wielu kibiców piłkarskich jest bardzo przywiązanych do tradycyjnych wartości, do patriotyzmu (jakkolwiek go rozumieją), który poza wszystkim, jest rodzajem uczucia, emocji. Piłka reprezentacyjna, choć ulega nieubłaganym transformacjom, ma się wciąż nieźle. Większość kibiców piłki nożnej, którzy na co dzień śledzą rozgrywki klubowe, elektryzują wielkie imprezy, w których mierzą się reprezentacje. Patriotyzm, który może być podczas ich trwania manifestowany, pozostaje, jak pisałam, rodzajem emocji, ale skrzętnie „wykorzystujemy” to, że istnieją oczywiście także inne silne emocje. To na nich obudowujemy związek z naszymi klubami, naszymi „samodzielnie wybranymi ojczyznami”*. Czasem urzeka nas w pierwszej chwili jakieś wspaniałe zwycięstwo, innym razem stworzenie niesamowitego poziomu widowiska, zamanifestowanie charakteru drużyny – nieustępliwości, męstwa. Innym razem wydarzenie piłkarskie splata się z jakimś ważnym momentem naszego życia. W takich chwilach, wyzwalających duże emocje, powstać może zaczątek „mitu założycielskiego” naszego przywiązania do klubu. Gdy już przeżyjemy taką chwilę, chcemy jak najszybciej uprawomocnić nasz nowy stan, wtedy otaczamy się przedmiotami z klubem związanymi, poznajemy jego historię, uczymy się przyśpiewek. To wszystko ma świadczyć o naszym zaangażowaniu, przyspieszyć nasze „wrośnięcie” w grupę kibiców klubu. To sprawia, że nasza z nim relacja szybko wydaje się naturalna, głęboka i odwieczna.
Dochodzimy tym samym do najważniejszego dla mnie pytania. Czy na drodze przyszłego kibica stoi zawsze najpierw emocja, która decyduje o wyborze klubu, a dopiero później decyzja jest przez niego racjonalizowana? A może zaczyna się od świadomej decyzji człowieka, który buduje swoją tożsamość, który jednak próbuje przy tym ukryć fakt, że dokonał wyboru, aby podkreślić nieodwołalność relacji z klubem, wagę tego przywiązania?
Najprościej wydaje się odpowiedzieć sobie na pytanie – jak sądzisz drogi kibicu, zakochujesz się w klubie, bo znasz jego wspaniałą historię czy poznajesz jego historię, bo wcześniej się w nim zakochałeś? Jakkolwiek odpowiesz i tak okaże się, że jesteś pełen sprzeczności i w pewnym sensie trochę się oszukujesz.
* Pozostawiam całkowicie z boku kwestię tego, że naszym przywiązaniem i emocjami może kierować przy tym machina marketingowa. Rodzi to bowiem szereg kolejnych wątpliwości.