Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Powroty po latach

Powroty po latach

Powroty po latach
Średniowieczni europejscy odkrywcy powracając triumfalnie do swoich ojczyzn, przywozili skarby, drogocenne towary oraz wiedzę o innych lądach. W krajach czekały na nich pieniądze i sława. Co czeka dzisiejszych wędrowców, powracających do polskiej ligi po zagranicznych wojażach? Ostatnie lata obfitowały w spektakularne powroty piłkarzy nad Wisłę, czy były to dobre ruchy w ich karierach?

Gra w średnim, jak na Polskie warunki, klubie, eksplozja formy, transfer do czołówki ekstraklasy, równa forma, wyjazd za granicę, regularna gra, grzanie ławy, powrót do ojczyzny. Tak w większości przypadków wygląda kariera polskiego piłkarza. Polski zawodnik (poza kilkoma wyjątkami) nie ma w świecie renomy, kluby nie chcą trzymać naszych rodaków, gdy Ci radzą sobie gorzej niż zazwyczaj. Gracz nie ma wtedy wyjścia, musi wybrać jedną z dwóch opcji: transfer do zagranicznego klubu występującego w drugiej, bądź nawet 3. lidze lub powrót do ojczyzny. W ostatnich latach bardzo często wybierają drugą opcję. Postaram się opisać kilka takich przypadków.

Na pierwszy ogień idzie wieloletni kadrowicz, uczestnik mistrzostw świata, mistrzostw europy i Ligi Mistrzów, Maciej Żurawski. Jego okręt wypłynął w 2005 roku z przystani w Krakowie. Po drodze odwiedził porty w Glasgow, Larissie, Nikozji, by 5 lat później znów zawitać w rodzime strony. Co przywiózł? Na pewno masę doświadczenia, worek strzelonych bramek i trofea. Wśród tych ostatnich znaleźć możemy 3 mistrzostwa Szkocji, puchar krajowy, puchar ligi z tegoż kraju oraz mistrzostwo Cypru, co już nie było tak ważnym bagażem na statku kapitana Żurawskiego.

W Polsce, były napastnik Lecha, prezentuje się poniżej przeciętnej. Zagrał w 19 meczach, w 10 z nich wychodził w pierwszej jedenastce. Strzelił ledwie 3 gole, a jego Wisła nie zachwyciła. Miał być zbawicielem, pokładano w nim nadzieje na odciążenie etatowego strzelca Białej Gwiazdy, Pawła Brożka. Niestety, Żuraw jak dotąd nie potrafi się odnaleźć w polskiej rzeczywistości, tak jak robił to 5 lat temu. Czy przyjdą lepsze czasy? Mam nadzieje, że tak. Od zawsze lubiłem Żurawskiego, za waleczność, zdobywanie kluczowych bramek czy oddanie dla zespołu. Ogólna ocena powrotu kapitana Macieja: mierny.

Kolejnym sternikiem, nad którego powrotem pragnę porozmyślać, jest Ebi Smolarek. Rejs syna legendarnego Włodzimierza jest o tyle dziwny, że nie rozpoczynał się w Polsce, zaczynał on karierę w Feyenoordzie. Zdobył tam co prawda Puchar UEFA, jednak kontuzja a później podejrzenie, że chciał ze swojej wyprawy przywieźć drogocenny towar, jakim były tajemnicze „zioła szczęścia”, spowodowały absencje i całkowite spisanie roku na straty. Następnie obrał kierunek południowo-wchodni, co doprowadziło go do portu w Dortmundzie. Zabawił tam 4 sezony. W tym czasie grał w Bundeslidze, w klubie trapionym przez kryzys. Nie wywalczył żadnego trofea, odpłynął do słonecznej Hiszpanii. W Santander zabawił jeden sezon, strzelił ledwie 4 gole. Formy nie było, a jego statek powoli zbliżał się do jakiegoś portu w ojczyźnie. Kapitan Ebi nadłożył jednak trochę mil morskich, zawijając do przystani w deszczowej Anglii i słonecznej Grecji. Kolejne niepowodzenia, a wiatry wiały coraz słabiej. Wreszcie resztkami sił dopłynął do Warszawy, gdzie prezes Wojciechowski, jeszcze przed jego zejściem na twardy, polski ląd, uczynił go zbawcą. Smolarek, mimo że dwoił się i troił, Polonii odmienić nie zdołał. Lecz, dzięki grze w Ekstraklasie, jego okręt znowu mógł cumować w porcie zwanym „reprezentacja”. Wydaje mi się, że Ebi jest w trakcie odbudowywania formy znanej nam z meczów kadry i Borussi. Wierzę, że po dobrej grze w Polsce, jego okręt znów wyruszy na podbój Zachodu. Ogólne słowo o powrocie: rozsądny.

Tomasz Hajto, tego admirała nie muszę chyba nikomu przedstawiać. Wypłynął z Polski w 1997 roku. Ówczesny defensor Górnika miał znakomitą opinię solidnego obrońcy. W wielu portach krążyła również plotka, mówiąca, że Kapitan Tomasz potrafi rzucić piłkę aż na drugi okręt. Podczas występów w Niemczech był filarem Duisburga, później wraz z innym Tomaszem grał w Schalke, by na koniec niemieckiej przygody, zakotwiczyć w Norymberdze. Ze swej podróży chciał jednak przywieźć trochę tytoniu (być może zapomniał, że ten towar jest już u nas znany), co wpędziło go w niemałą aferę. Po tych przygodach, obrał kierunek północny i opłynął trochę Wyspy Brytyjskie. Po jednym sezonie spędzonym w Królestwie Elżbiety II, jego okręt udał się w ostatnią podróż, do ojczyzny. Grając w rodzimym ŁKS-ie i Górniku Zabrze, był jednym z najlepszych obrońców Ekstraklasy. Jego gol z 60 metrów (!) opisywany był jako wspaniały i genialny. Doświadczył jeszcze jednego niemiłego zdarzenia. Potrącił starszą osobę. Mimo tego ostatniego, uważam, że powrót Kapitana Tomasza do kraju był udany. Rozgrywał mecze na wysokim poziomie, uczył młodszych kolegów, był sercem ŁKS-u i Górnika. Życzyłbym sobie, żeby wszystkie rejsy naszych rodaków kończyły się w taki sposób.

Kolejnym podróżnikiem, którego wezmę pod lupę, będzie Andrzej Niedzielan. Karierę zaczynał w Płomieniu Żary, zaliczył później kilka mniejszych polskich klubów, by wylądować w zabrzańskim Górniku. Po dobrych występach i strzeleniu 15 goli w 14 meczach, przeniósł się do Grodziska Wielkopolskiego. Wtedy była to kraina mlekiem i miodem płynąca. Występy w Pucharze UEFA, wyeliminowanie The Citizens, piłkarze Groclinu byli łakomym kąskiem dla zachodnich klubów. Niedzielan zdecydował się wypłynąć w rejs do Holandii, konkretniej do Nijmegen. Zabawił tam nieco ponad 3 lata. Najlepszym dla niego sezonem w kraju tulipanów był sezon 2005/2006, w którym to 10 razy trafiał do siatki rywala. Skuteczność słabła i w roku 2007 przeniósł się do Wisły Kraków. Podobnie jak innych powracających, kapitana Andrzeja także witano jak gwiazdę i zbawiciela. Przez 2 sezony zagrał tam w 24 spotkaniach, raz wpisując się na listę strzelców. Wtedy mówiono już o zakończeniu kariery. Jeden rok w chorzowskim Ruchu i popularny Wtorek odbudował formę. Przestawił swój okręt kilkadziesiąt mil dalej, do Kielc. Tam trafia z regularnością szwajcarskiego zegarka. Stał się znowu gwiazdą naszej ligi, w 11 spotkaniach zdobył 8 goli. Zaowocowało to powołaniem od Franciszka Smudy na wycieczkę do USA. Stary, dobry Niedzielan wrócił, znowu czaruje, zachwyca, zdumiewa. Przykład kapitana Andrzeja i innego byłego zawodnika z przystani prezesa Drzymały- Sebastiana Mili, pokazuje nam, że są piłkarze, którzy potrafią sobie poradzić tylko w rodzimej lidze. Obaj nie zwojowali nic wielkiego na Zachodzie, a na swoim podwórku błyszczą.

Na koniec, wypowiem się o jeszcze jednym piłkarzu. Mimo że nie jest rodowitym Polakiem, on także zaliczył rejs po zachodnich rejonach Europy, po czym powrócił do kraju nad Wisłą. Stanko Svitlica, były zawodnik Wojskowych, król strzelców sezonu 2002/2003. Wypływał jako gwiazda, lecz w Niemczech wiodło mu się o wiele gorzej. Po dwóch i pół sezonu, wrócił. Nie do Legii, lecz do odwiecznego rywala – Wisły. Zaskakujący zwrot w jego karierze. W Białej Gwieździe pograł, nie, to złe słowo, był zawodnikiem przez jeden sezon. Rozegrał w nim 2 mecze, nie strzelając żadnej bramki. Ekstraklasa poszła do przodu, w tym czasie Serb stał w miejscu. W mojej opinii, był to najbardziej nieudany powrót do Ekstraklasy ostatnich 10 lat.

Polska liga ma marną renomę w światowym futbolu. Nasi zawodnicy, poza kilkoma wyjątkami (patrz Borussia Dortmund), nie są rozchwytywani. Z tego powodu ciężko im zająć miejsce trenera czy doradcy w zachodnim klubie. Po europejskich wojażach, wracają do Polski, a i tu ich los bywa różny. Obiektywnie patrząc na te powroty, stwierdzam, że przynoszą one korzyści. Piłkarz przyjeżdżający z Zachodu, może uczyć młodszych. Jego doświadczenie jest bezcenne, może pomóc w budowaniu naprawdę silnej ligi nad Wisłą, czego, na nowy 2011 rok, sobie i wam życzę.

Przewiń na górę strony