Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Co się stało z Manchesterem United?

Co się stało z Manchesterem United?

Co się stało z Manchesterem United?
Ponad dwa lata temu Manchester United pokonał na Anfield Road Liverpool po bramce Johna O’Shea w ostatniej sekundzie spotkania. Wszystko w tamtym meczu sprzysięgło się przeciwko nam, brakowało skuteczności, Manchester grał bez pomysłu, a w 86 minucie Paul Scholes zobaczył czerwoną kartkę. Mimo, że „Czerwone Diabły” miały w tamtym spotkaniu pod górkę jak mało kiedy, to wygrały w ostatnich sekundach. Trzeba sobie teraz zadać pytanie: gdzie podziała się drużyna, która wygrywała bez względu na wszystko i walczyła do ostatniej sekundy spotkania?

Ostatnie wielkie potyczki, czy to z Barcą, czy z Chelsea pokazały, że wystarczy jedna mała wpadka i gra całej drużyny staje się chaotyczna i bezproduktywna. Oczywiście, można tu wymieniać niesamowite zwycięstwa z Tottenhamem czy Aston Villą, ale odrabianie strat z ligowym średniakiem, a wielkie zwycięstwo w arcy ciężkiej potyczce z drużyną z absolutnej czołówki angielskiej, europejskiej czy światowej to zupełnie inna bajka.

Można powiedzieć, że Manchester zamienia się w drużynie, której mecz albo wyjdzie wybitnie, albo gra będzie wyglądała co najwyżej przeciętnie. Wszyscy na pewno mamy w pamięci spotkania z Chelsea (3-0), Arsenalem (3-1), a nawet tą biedną Romą (7-1). Wszystko to pokazuje, że w United potencjał drzemie niesamowity, a uwolnienie go i wykorzystywanie w każdym spotkaniu równałoby się chyba z brakiem sensu w rozgrywaniu Premier League, bo zwycięzcę można by było wskazać już przed jej rozpoczęciem.

Oczywiście nie można wymagać wygrywania w każdym spotkaniu różnicą minimum trzech bramek, albo grania piłki efektowniejszej od Barcelony, ale niestety takie błyski geniuszu coraz częściej przeplatane są meczami, w których wszystko idzie doskonale, nagle wpada jedna bramka i cała taktyka rozpada się jak domek z kart, a „Czerwone Diabły” nie są w stanie się pozbierać i powiedzieć sobie, że nic się nie stało. Zwłaszcza, gdy przeciwnik jest bardzo wymagający.

W ostatnim sezonie podopieczni sir Alexa Fergusona dwa razy grali z Liverpoolem. Dwa razy przegrali. Niestety w obu przypadkach o wszystkim zadecydowały incydentalne błędy, po których oglądaliśmy zupełnie inne United. Kiedy jechaliśmy na Anfield wszystko zdawało się być po stronie United. W końcu udało się pozyskać Berbatova, Manchester po przeciętnym starcie zaczynał się rozkręcać, a na Anfield Road „Czerwonym Diabłom” od zawsze grało się nieźle.

Zaczęło się jak zawsze, Berbatov zaliczył pierwszą asystę w nowym zespole, a Tevez bezlitośnie skierował piłkę do siatki. Potem było już tylko gorzej, gra nie była zbyt pewna, ale korzystny wynik, jak to na Anfield, utrzymywał się, a wizja kolejnego blamażu Liverpoolu na własnym stadionie stawała się coraz realniejsza. Niestety wystarczył jeden błąd prawie nieomylnego Edwina van der Sara i nastąpiło wyrównanie. Liverpool pełen wiary we własne siły ruszył do kolejnych ataków i Benitez w końcu mógł cieszyć się ze zwycięstwa nad sir Alexem.

Nic nie wskazywało na to, że mecz z „The Reds” na Old Trafford zakończy się taką katastrofą. Kilka dni wcześniej Manchester był ekipą, której strzelenie gola graniczyło z cudem, a wszystkie spotkania wychodziły co najmniej nieźle. Niestety ekipa z Anfield Road przyjechała do „Teatru Marzeń” pełna wiary w zwycięstwo i w zwiększenie szans na tytuł mistrzowski. Zaczęło się podobnie jak w Liverpoolu, gola z karnego strzelił Ronaldo, a potem zobaczyliśmy coś, o czym chyba szybko nie zapomnimy. Defensywa United popełniała dziecinne błędy, zwłaszcza Vidic, który źle odczytał lot piłki lecącej do Torresa, Hiszpan opanował piłkę i pewnie pokonał Edwina. Dalszych wydarzeń chyba nie muszę przypominać.

Mimo tych dwóch porażek Manchester United sięgnął po trzecie z rzędu mistrzostwo Anglii. 27 Maja wszyscy oglądaliśmy finał z Barceloną, do 10 minuty powinno być już 2-0 dla United, ale bramka Eto’o sprawiła, że piłkarze Manchesteru United nie wiedzieli co robią na boisku i nie podjęli nawet najmniejszej walki z ekipą z Katalonii. Ten mecz był najdobitniejszym przykładem na to, że dzieje się coś niedobrego. Najgorsze było to, że sir Alex Ferguson siedział bezradny na ławce rezerwowych bez jakiegokolwiek pomysłu na poprawę gry swoich podopiecznych.

Niestety w niedzielnym spotkaniu widzieliśmy podobny obrazek. Do momentu strzelenia bramki przez Chelsea, gra wyglądała bardzo dobrze. Diabły szybko strzeliły bramkę i bardzo pewnie się broniły. Niestety wystarczył mały błąd Fostera i Chelsea przejęła inicjatywę na boisku. Sir Alex znów siedział na ławce trenerskiej bezradny, nerwowo przeżuwając swoją gumę, a bramka Rooney’a wynikała raczej ze sporego szczęścia i gapiostwa sędziego, niż z ataków do ostatnich minut, jak z Aston Villą.

Oczywiście nie powinniśmy o wszelkie zło sir Alexa, ale widać, że drużynie coraz częściej brakuje charakteru. Osobiście winiłbym za to grę, która opierała się przede wszystkim na Cristiano Ronaldo. Dlatego też jego odejście jest w moim odczucie bardzo korzystne. Gra będzie bardziej zespołowa, nie będziemy się już opierać w takim stopniu na jednym zawodniku, a ciężar odpowiedzialności za rezultat zostanie rozłożony na wielu zawodników, jak Rooney, Berbatov czy Nani, którego talent zaczyna eksplodować po odejściu najlepszego piłkarza świata.

Tak jak wyżej wspomniałem, wspaniałe pogonie za Aston Villą, czy Tottenhamem oczywiście cieszą, ale to wciąż nie to samo. Na początku ostatniego sezonu przegrywaliśmy z Arsenalem 2-0, na boisko wszedł Rafael, który pokazał, że mimo klasy przeciwnika wciąż można walczyć o dobry rezultat. Niestety było już nieco za późno. Właśnie o taką grę mi chodzi, o pokazywanie prawdziwego charakteru w spotkaniach z wielkimi zespołami, bo niestety, przy rosnącej sile ligowych średniaków na porażki z „Wielką czwórką” podopieczni sir Alexa nie mogą sobie pozwolić.

Osobiście Fergusonowi bardzo ufam. Transfery Owena i Valencii nie należą może do tych najbardziej spektakularnych w tegorocznym okienku transferowym, ale pierwsze mecze obu zawodników pokazały, że sir Alex wiedział co robi sprowadzając tych piłkarzy. Co prawda odejście Teveza, to strata chyba największego „walczaka” w zespole, ale wierzę, że najbliższe spotkania z zespołami z „Wielkiej czwórki”, pozostawią po sobie wspomnienia na najbliższe kilka lat.

Przewiń na górę strony