Nie przegap
Strona główna / Naszym okiem / Być tam i przeżyć to: bezcenne – relacja z meczu MU vs. Chelsea

Być tam i przeżyć to: bezcenne – relacja z meczu MU vs. Chelsea

Być tam i przeżyć to: bezcenne - relacja z meczu MU vs. Chelsea
Jak często zdarza się Wam przypadkiem trafić na mecz Manchesteru United? Mnie się przytrafiło to w niedzielę!

Do Londynu przyleciałem w niedzielę porannym samolotem. Po uwzględnieniu zmiany czasu, okazało się, że mam mnóstwo czasu do wykorzystania. Na dobry początek, wraz z męską częścią mojej rodziny, postanowiliśmy udać się pod Wembley aby zaznać przedmeczowej atmosfery rozgrywek o Tarczę Wspólnoty. Nie marzyliśmy nawet o wejściu na stadion, gdyż w Internecie nie było biletów już od tygodni. Dodatkowo wszelkie nadzieje studziły skutecznie wyświetlane na telebimach informacje (TICKETS SOLD OUT).

»Podyskutuj na forum: Manchester United vs Chelsea

Mecz rozpoczynał się o 15, jednak już od wczesnego popołudnia w mieście dało się odczuć futbolową atmosferę radosnego wyczekiwania. Na niemalże każdej stacji metra tłoczyły się grupki kibiców przywdzianych w czerwone bądź też niebieskie barwy. Wszędzie panowały hałas i ożywienie, z których przy odrobinie wysiłku można było wyłowić klubowe pieśni śpiewane przez fanów obu ekip. Zdawać się mogło, że na mecz spieszył cały Londyn – miejscowi kibice The Blues, turyści (w znakomitej części Azjaci), a także liczni goście z Manchesteru. Metro na linii Baker Street–Wembley Park przez pół dnia dowoziło kibiców z różnych części miasta do piłkarskiej świątyni wszystkich Anglików.

Po pewnym zamieszaniu związanym z miastową komunikacją, w końcu udało nam się dotrzeć na miejsce przeznaczenia. Wychodząc ze stacji metra, naszym oczom ukazała się rzeka niebiesko-czerwonych sylwetek. Nie chcąc tracić czasu (i tak byliśmy na styk, mecz miał się niebawem rozpocząć), puściliśmy się z prądem kibicowskiego potoku i popłynęliśmy w stronę samego Wembley. Po drodze obskoczyła nas grupa podejrzanych cwaniaczków, których propozycja wprawiła nas w osłupienie. Zamachali nam przed nosem biletami. Mieli akurat trzy wolne wejściówki! I to na sektor kibiców United! Niestety, nie mielimy dość gotówki :-(. Jednak cena obniżyła się zaskakująco szybko. Nasza entuzjastyczna reakcja była dla nich wiarygodna, a oni zdawali sobie sprawę, że na 20 minut przed meczem, nikt już od nich może tych biletów nie kupić. Za trzy wejściówki chcieli już tylko 200 funtów, które zdołaliśmy uzbierać. Zanim dobiliśmy transakcji, niespodziewana konsternacja. Koniki przestrzegają, że jest to nielegalne i bilety wręczą nam na uboczu. W naszym obozie nastąpiła gorączkowa narada. Czy te bilety aby na pewno są prawdziwe? Jednak zdrowy rozsądek na szczęście nie odgrywał znaczącej roli w naszym zachowaniu.

Z wejściówkami w ręku, a także dużymi obawami zmierzaliśmy w kierunku wejścia. Za chwilę miało się okazać czy jesteśmy fuksiarzami roku, czy też pierwszymi palantami, co dali w bramie 1000 zł za 3 kolorowe świstki papieru. Gdy pierwszy z nas wkładał wejściówkę do czytnika, obawialiśmy się, że zaświeci czerwona lampka oznaczająca ni mniej, nie więcej, że zostaliśmy zrobieni w bambuko. Jednak nic takiego się nie stało, zamigotało zielone światełko! Weszliśmy na Wembley! W pośpiechu odszukaliśmy własne miejsca, po drodze odbywając jeszcze krótką dyskusję z ochroniarzami na temat zakazu używania aparatów fotograficznych. Jak się jednak okazało, tego dziwnego przepisu nikt nie respektował, więc i my pozwoliliśmy sobie go ominąć, czego rezultaty możecie oglądać w galerii pod tekstem.

Kiedy znaleźliśmy w końcu nasze krzesełka, piłkarze obu ekip zdążyli już wyjść na murawę. Zobaczyłem jak stoją od lewej: Ferguson, Berbatov, Nani, Evra, Park, O’Shea, Evans, Fletcher, Rooney, Foster, Carrick, Ferdinand. Może nie byli na wyciągnięcie ręki (mieliśmy miejsca niemalże w ostatnim rzędzie), jednak z całą pewnością nigdy nie znajdowałem się tak blisko Czerwonych Diabłów.

Kiedy spiker zapowiedział, że nastąpi oddanie hołdu zmarłemu niedawno sir Bobby’emu Robsonowi, cały stadion wstał i po minucie ciszy rozległy się gromkie brawa. Na telebimach puszczono kompilację z bramkami legendy reprezentacji Anglii. Kibice Manchesteru United przez cały czas głośno klaskali. W tym hałasie nie słyszałem, jak zachowali się fani The Blues, ale podejrzewam, że podobnie. Po chwili wspomnienia, odbyła się prezentacja piłkarzy obu ekip. Podczas gdy na telebimach wyświetlały się kolejne nazwiska Czerwonych Diabłów, kibice wokół mnie ciepło witali swoich ulubieńców. Z kolei w czasie prezentacji jedenastki Chelsea rozlegało się głośne buczenie, jedynie John Terry został potraktowany ulgowo.

Zawodnicy rozbiegli po boisku i rozbrzmiał pierwszy gwizdek doświadczonego Chrisa Foya. Z początku gra była nieco chaotyczna i miałem czas przyjrzeć się bliżej kibicom zgromadzonym na trybunach. Publika robiła niesamowite wrażenie, choć sam doping nie był tak gorący, jak podczas niektórych spotkań Lecha Poznań, na których od czasu do czasu bywam. Jednak trzeba przyznać, że huku 86 tysięcy gardeł (sic!) nie da się porównać z niczym innym i zapewne na meczach naszej Ekstraklasy nie spotkamy się z taką sytuacją jeszcze długo.

Sam mecz znacznie odbiegał od tego, co zwykle mogę śledzić w telewizji. Dryblingi nie wyglądały na tyle efektownie, szarże Rooneya nie robiły takiego wrażenia, podobnie parady bramkarzy. Jednak mimo tego, widowisko było przednie, szczególnie po strzale Naniego, który otworzył wynik spotkania. Zgromadzeni kibice, którzy nie zobaczyli gola mieli okazję obejrzeć powtórki na dwóch olbrzymich telebimach umiejscowionych na trybunach za bramkami. Z sektora Manchesteru United raz za razem rozlegały się klubowe przyśpiewki oraz głośne brawa lub buczenie, w zależności od sytuacji.

Już przed przerwą, pół stadionu zaczęło ciągnąć do wyjść w celu zakupienia piwa, posiłku lub udania się do toalety. Kiedy w przerwie opuściliśmy trybuny i weszliśmy do części bufetowej, brodziliśmy niemalże po kostki w piwie. Każdy kibic delektował się złotym trunkiem i zajadał smakołyki ze stadionowego baru. W przerwie zagłębiłem się w lekturze programu meczowego. Muszę w tym miejscu nadmienić, że program meczowy w Anglii znacznie odbiega od polskich standardów i to zarówno pod względem ceny (5 funtów), jaki i objętości, gdyż liczy sobie aż 66 stron.

Na drugą połowę wróciliśmy w dobrych humorach i pełni nadziei na końcowy sukces Czerwonych Diabłów. Niestety, boisko brutalnie zweryfikowało nasze (a właściwie głównie moje) oczekiwania. The Blues szybko wyrównali za sprawą trafienia Ricardo Carvalho, który notabene został później wybrany piłkarzem meczu. Natomiast druga bramka, strzelona przez Franka Lamparda, wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Nie tylko dlatego, że nie było do końca widać, czy piłka przekroczyła linię bramkową czy nie (futbolówka turlała się w okolicach linii) , ale głównie z powodu Evry, który zwijał się z bólu na drugim końcu murawy. Czerwona część trybun przeklinała pod adresem Chelsea, bądź sędziego i prawdę mówiąc, był to jedyny moment, kiedy poczułem klimat podobny do tego spotykanego na meczach Ekstraklasy. Te chwilowe momenty werbalnej agresji, nie przekładały się jednak w rękoczyny, a ochroniarze postury strażników parkingowych wyglądali przez cały mecz na znudzonych.

Na pięć minut przed końcem spotkania, fani Czerwonych Diabłów zaczęli opuszczać miejsca i wychodzić ze stadionu. Potok ludzi płynął w stronę wąskich przejść i tylko niskiej przepustowości korytarzy niektórzy zawdzięczają to, że mogli obejrzeć comeback United. W ostatniej minucie spotkania, nie kto inny jak Wayne Rooney uciszył świętujących kibiców The Blues. Cóż to była za radość! Ludzie w czerwonych koszulkach padali sobie w objęcia, zaś po chwili rozległo się głośne „Glory, glory Man United”.

Karnych oczekiwałem z pewnym niepokojem. W końcu Ben Foster nie jest znanym poskramiaczem napastników. No i niestety, angielski golkiper nie obronił żadnej jedenastki. Chociaż trzeba zaznaczyć, że wina leży także po stronie jego kolegów z drużyny, którzy strzelali niemiłosiernie słabo. W czwartej serii rzutów karnych Salomon Kalou trafił do siatki i to niebieska część Wembley mogła cieszyć się ze zwycięstwa. Większość fanów Czerwonych Diabłów opuściła stadion przed koronacją rywala, jednak ja zostałem do samego końca i miałem jeszcze okazję zobaczyć, jak piłkarze United dziękowali publiczności za doping.

Kiedy udaliśmy się w końcu do wyjścia, zastanawialiśmy się, ile czasu zajmie nam powrót do centrum Londynu. W końcu na stadionie było zgromadzonych ponad 85 tysięcy kibiców. Jednak wszystko odbyło się szybko i sprawnie, organizacja była pierwszorzędna. Policja w pełni kontrolowała tłum i mimo, że fani United oraz Chelsea wracali razem, nie dochodziło do żadnych incydentów. Kiedy w końcu dostaliśmy się na stację metra, rzuciliśmy jeszcze ostatni raz okiem w stronę Wembley i wróciliśmy do hotelu. Cóż to był za dzień!

Autorzy zdjęć: Mikołaj Szoszkiewicz, Krzysztof Szoszkiewicz, Łukasz Szoszkiewicz

Przewiń na górę strony