Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Arsene Wenger: „Nu pagadi, Premiership”?

Arsene Wenger: „Nu pagadi, Premiership”?

Arsene Wenger: „Nu pagadi, Premiership”?
Arsenal będzie prawdopodobnie trzecim z rzędu, po Bayernie Monachium i AC Milan, klubem z europejskiej czołówki, który zamiast w Lidze Mistrzów zagra w Pucharze UEFA, by z miejsca stać się jego faworytem i odpaść gdzieś w fazie play-off. Jednak o zwolnieniu Wengera nikt nie mówi, co byłoby dość zrozumiałe w zaistniałej sytuacji. Dlaczego? Bo Wenger to wizjoner – ekscentryczny, ale potencjalnie również perspektywiczny. A „Wenger Babes” mają szansę sporo namieszać w angielskiej piłce w ciągu najbliższej dekady.

Jestem pewien, że zdecydowana większość z fanów piłkarskich związanych z ligą angielską (szczególnie United, Chelsea lub Liverpoolem) na pytanie „Który klub cenisz najbardziej poza tym, któremu kibicujesz?” odpowiedziałoby „Arsenal FC”. Ja również dostarczyłbym takiej właśnie informacji zwrotnej. Dzieje się tak, ponieważ zarówno klub, jak i jego manager są drużyną bardzo charyzmatyczną, oryginalną (można również użyć słowa ekscentryczną, choć nie ma ono tak pozytywnego wydźwięku), a przede wszystkim mają wizerunek drużyny, która w odwiecznym dylemacie „Być czy mieć?” stanie zawsze po stronie idei, a nie materializmu.

Wenger jest ciekawym połączeniem tradycjonalizmu i daleko idącego wizjonerstwa. Z jednej strony mamy styl gry z lat dziewięćdziesiątych – szybszy, nastawiony przede wszystkim na ofensywę, w mniejszym stopniu na blok obronny – oraz niechęć do wydawania wielkich pieniędzy, której w czołowych klubach nie pamiętają nawet najstarsi górale. Natomiast wizjonerstwo Francuza wyraża się przede wszystkim w daleko posuniętym procesie obniżania średniej wieku piłkarzy podstawowej jedenastki. Przypomnę jeden mecz drużyny z Londynu w Carling Cup, kiedy średnia wieku zespołu oscylowała w okolicach 19 lat, a najstarszym zawodnikiem na boisku był 23-letni (sic!) Łukasz Fabiański.

Spór na temat tego, czy Wenger jest wierny ideałom, czy po prostu ma słabo rozwinięte zdolności przystosowawcze jest jednocześnie sporem o to, jakim człowiekiem i managerem jest. Musicie przyznać, że pierwsze stwierdzenie ma wydźwięk pozytywny, podczas gdy drugie raczej odwrotnie. Ja wierzę jednak, że Francuz ma wizję, którą z wielką konsekwencją realizuje i nie zraża się żadnymi niepowodzeniami, wciąż wierząc w swoich podopiecznych. I za to darzę go ogromnym szacunkiem, a także pewną dozą sympatii.

Na największy szacunek zasługują jednak w obecnej sytuacji włodarze Arsenalu, których wotum zaufania wciąż może cieszyć się Francuz. I nic nie wskazuje na to, by ciążyła na nim jakakolwiek znacząca presja ze strony przełożonych. Dostał czas na przebudowę zespołu, po tym jak era sukcesów została zakończona odejściem kilku podstawowych, lecz niestety wiekowych piłkarzy. A teraz buduje zespół na długie lata, który mimo niskiej średniej wieku wciąż potrafi utrzymać się w czołówce Premiership (co i tak uważam za wielki sukces restrukturyzowanego Arsenalu). Francuz robi to wszystko z ogromną pasją, którą potrafił zaszczepić także szefostwu klubu. Kolejny plus dla chłopaków z The Emirates.

Ogromnie brakuje mi pojedynków Manchester United – Arsenal sprzed kilku lat. Były to potyczki ze wszech miar epickie, pełne emocji i starć tytanów. W piłkarzach budził się wtedy jakiś szczególny gatunek piłkarza – działał ten boski pierwiastek przekształcający zwykłych kopaczy piłki w starogreckich herosów. Starcie Vieira kontra Keane było czymś niesamowitym, podobnym do homeryckiego pojedynku Hektora z Achillesem, choć nigdy nie doczekaliśmy ostatecznego rozwiązania tego sporu, w przeciwieństwie do starcia bohaterów spod Troi. Arsenal był rywalem, z którym pojedynki, choć brutalne i bezpardonowe, zawsze miały dla mnie coś z czysto gentlemańskiej rywalizacji. Coś jak umówione spotkanie w boksie, kiedy zawodnicy uzgadniają termin, w którym kulturalnie, na oczach tysięcy kibiców obiją sobie twarze.

Rywalizacja między dwoma najważniejszymi ośrodkami Anglii – przemysłowo-robotniczym Manchesterem z północy oraz handlowo-usługowym Londynem z południa. Pojedynki pomiędzy dwiema najlepszymi drużynami w kraju – United i Arsenalem. Starcia tytanów pomiędzy Keanem i Vieirą. Mecz dwóch długowiecznych geniuszy trenerskich – Fergusona i Wengera. Takiego nagromadzenia emocji nie znajdziecie obecnie w żadnym innym miejscu piłkarskiego świata. Żadne spotkanie nie zelektryzuje tak publiczności. Śmiem twierdzić, że hiszpańskie Gran Derbi również nie przyrasta rangą do tego, co dziesięć lat temu oznaczał pojedynek United z Arsenalem.

Zapewniam Was jednak, że już niedługo ponownie będzie o drużynie Wengera naprawdę głośno. I to ze względu na sukcesy, a nie ekscentryzm trenera czy słabe miejsce w lidze. W przeciągu dwóch, trzech lat Francuz stworzy swoją wymarzoną drużynę, która zawojuje angielską Premiership. Na drodze mogą mu jeszcze stanąć przepisy FIFA (zasada 6+5 nakazująca, by w drużynie występowało co najmniej 6 reprezentantów kraju, w którego lidze zespół występuje). Jednak jeśli nie wejdą one zbyt szybko w życie (proces legislacyjny oraz kolejne etapy przejściowe dają sporo czasu na dostosowanie się do zmieniających się warunków) lub Wenger nieco zmieni swoje podejście do Anglików – nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy doczekali się kolejnego pokolenia wybitnych piłkarzy, takich jakich onegdaj wypuścił chociażby West Ham United (Ferdinand, Carrick, Lampard, Joe Cole).

Wenger nie roztacza przed kibicami i mediami wizji El Dorado – nie zwiększa oczekiwań, nie nakłada dodatkowej presji na swoich młodych graczy, których psychika wymaga jeszcze podbudowania. Media nie spekulują na temat pozycji Wengera na pozycji managera Arsenalu dzięki temu, że nikt nie wątpi w jego umiejętności oraz silną pozycję w klubie. To pozwala mu spokojnie działać i krok po kroku realizować swój długofalowy plan.

Wydarzenia w Arsenalu przypominają nieco działania Matta Busby’ego, który przebudował Manchester United wraz z Walterem Crickmerem (sekretarz United w latach 1926-1958, jedna z ofiar katastrofy w Monachium), zupełnie zmieniając oblicze klubu. Warto wspomnieć, że pomimo relatywnie małej ilości trofeów zdobytych przez Szkota, to właśnie on zbudował podstawy potęgi United, przy której blasku my obecnie ogrzewamy nasze kibicowskie serca. Myślę, że przy dobrym wietrze niedługo możemy być świadkiem narodzin „Wenger Babes”, które, zgodnie z tytułem tekstu, jeszcze nam wszystkim pokażą. I nie są to czcze pogróżki Wilka ze znanej socjalistycznej bajki, a raczej zapowiedź arcyciekawych wydarzeń i przebudzenia giganta. A Wenger stanie się jego ojcem, francuskim Uranosem z Londynu.

Przewiń na górę strony