Nie przegap
Strona główna / Ogólne / „Old Trafford to magia, która wlewa się do serca…”

„Old Trafford to magia, która wlewa się do serca…”

Droga do Old Trafford
Stadion piłkarski – monstrualnych rozmiarów budowla, metalowa konstrukcja, kawałek zielonej murawy… czy to już Old Trafford? Nie – Old Trafford to magia, która wlewa się do serca i zostaje jeszcze długo po opuszczeniu stadionu. Wielu z was może powiedzieć, że na tym stadionie brak atmosfery godnej tak wielkiej drużyny. Ciężko się z tym nie zgodzić, ale ktoś, kto pierwszy raz jest na tym stadionie, na pewno czuł żar w swoim sercu i radość, że może być częścią tego przedstawienia. Stowarzyszenie Kibiców United wybrało się na pierwszy mecz na OT w dniach 28-31.10.2008. Tego, co się tam działo, nie sposób opisać słowami, ale postaram się choć w niewielkiej części przybliżyć wam ten wyjazd. No więc od początku…..

Zobacz jak zaczęła się ta przygoda: Hej ho, hej ho na Old Trafford by się szło!

28 październik 2008, Katowice – Stacja PKP

Godz. 9.15. Ekipa katowicka spotyka się w sporej grupie 13 osób (Karola, Pinio, Koto, Browarinhio, Dzordz, Bobok, Dev, Shadow, Ronin, Miszcz, Wróbel, Seki i ja – Angel). Pierwsze rozmowy, ostatnie zakupy i możemy wyruszać. Destination – Kraków. W pociągu oczywiście nie zabrakło paru pieśni i wielu śmiesznych akcji. Ale myślę, że każdy myślał tylko o jednym…

Podróż minęła nam szybciutko, bo wiadomo że z super ekipą czas szybko biegnie. Na dworcu w Krakowie dołączyli do nas Wolak, Harcesis, Paulina, Maku i Jackass. Mieliśmy jeszcze sporo czasu do pociągu na lotnisko, więc wybraliśmy się na szybki posiłek i kawę.

Na lotnisku spotkaliśmy ostatnią część ekipy na czele z naszym Prezesem. Czyli wielką przygodę czas zacząć!

Po odprawie wsiedliśmy do samolotu, który przetransportował nas w 2,5h do Liverpoolu. Szybki przejazd autobusikiem i po zaledwie 40 minutach naszym oczom ukazał się napis „City of Manchester”. Aż serducho się samo uśmiecha, że człowiek może stąpać po tej ziemi. W Manchester czuliśmy się jak w domu, ale o tym będzie mowa później. W docelowym miejscu byliśmy około godziny 20. Manchester nocą robi duże wrażenie. Jest kolorowy i tętni życiem. Sprawnie dotarliśmy do hotelu i rozlokowaliśmy się w swoich pokojach. Hotel sporych rozmiarów, z niezłym standardem, choć ubawił nas fakt, że ekonomiczne pokoje pozbawione były okien. Jeszcze dobrze się nie zadomowiliśmy, a już ekipa MUSCPL opanowała „imprezowo” hotel Sachs. Pierwsza impreza i pierwsza nieprzespana noc. Każdy następnego dnia obudził się po 3h snu w jak najlepszym humorze.

29 października 2008, Manchester

Tego dnia już od samego rana każdy myślał tylko o meczu. Nie mogło być zresztą inaczej. Jesteśmy kibicami, kochamy naszą drużynę, ale z wiadomych względów wspieranie na odległość to nie to o czym marzymy. Dla wielu z nas ten wyjazd był spełnieniem największego kibicowskiego marzenia. Od rana atmosfera była przesiąknięta oczekiwaniem i potężną dawką adrenaliny. Na śniadaniu ustaliliśmy, że spotykamy się o 11.00 i udajemy się pod OT. Każdy przybrał barwy wojenne. Wsiedliśmy w MetroLink i w parę minut byliśmy kilkadziesiąt metrów od stadionu. Cała grupa idąc w stronę wyłaniającej się metalowej konstrukcji była coraz bardziej niecierpliwa.

Szliśmy tak szybko, że nagrywanie tego marszu sprawiało mi nie lada kłopoty. W pewnym momencie ekipa rozdzieliła się. Jedna część udała się do Bishop Blaize, a reszta od razu pod stadion. Docierając bliżej widzimy wyłaniający się piękny czerwony napis „Manchester United”. Nie jestem w stanie opisać jakie emocje w człowieku wybuchają, kiedy staje naprzeciwko tego niesamowitego kolosa i można spoglądać na ten napis. To tylko dwa słowa, ale jak wiele znaczą… Ludzie z ekipy szaleją, słychać słowa zachwytu, niedowierzania że po tylu latach można stać w tym miejscu i spoglądać na teatr snów. Jestem w tym miejscu po raz trzeci, ale łzy same płyną mi po policzkach.

Tego się nie da powstrzymać, bo ta miłość płynie z samego serca. Mamy jeszcze sporo czasu do meczu, więc dołączamy do ekipy, która jest w Bishop Blaize. W drodze do wejścia zatrzymuje nas ochrona i prosi o nasze bilety na mecz. Bobok zostaje poproszony o pokazanie dowodu osobistego i dzięki temu dowiadujemy się, że ochroniarz jest pół polakiem. Zostajemy wpuszczeni do środka, gdzie pozostała część ekipy już się zadomowiła i rozwiesiła flagę Stowarzyszenia. Cudownie było patrzeć jak angole śpiewają pieśni zaintonowane przez naszego Prezesa i innych chłopaków.

Atmosfera w Bishop Blaize nie do opisania, tam trzeba było być. Najpierw śpiewanie na przemian z Angolami i zaczynanie przyśpiewek (sam zaintonowałem 4). Spodziewałem się, że będziemy raczej cicho jak szare myszki, albo że będziemy dołączać się do śpiewów, a nie sami je zaczynać. Wspólne śpiewanie z Pete’em – człowiekiem legendą, nasza flaga wisząca na środku – coś wspaniałego. Pokazaliśmy się z dobrej strony.
(DEV)

Atmosferka przednia. Wszyscy nastawieni do ciebie pozytywnie. Kobiety po 50tce zdzierające głos ku chwale UNITED. Dobre piwko. I niezapomniane “Cheers, mate”

(TURIN)

…poczucie, że MUSC PL też mocno „dało radę” z dopingiem w Bishop pozwala mi czuć się dumnym
(BROWRINHO)

To dla mnie kwintesencja tego wyjazdu…. krótka rozmowa z Boyle’em aby zaśpiewać piosenkę dla Besta – nie zapomnę tego do końca życia!
(SHADOW)

Po jakimś czasie w Bishop Blaize wielkie poruszenie, bo o to pojawia się sam Peter Boyle. Od razu wchodzi na „postument” i cały pub podporządkowuje mu się jak dyrygentowi. Tego nie da się opisać, tam trzeba być, zaśpiewać z nim i poczuć ten klimat. Po porządnej porcji śpiewania udajemy się na stadion. Jesteśmy porozrzucani grupkami po całym stadionie. Najbardziej cieszy się ekipa, która wybiera się na SE, gdyż doping w tym miejscu przechodzi wszelkie oczekiwania. Po wejściu na stadion pojawiają się pierwsze słowa zachwytu i radości.

Pinio chyba najgoręcej wita się ze stadionem, całując jego podwoje. Co tu dużo mówić cieszymy się jak dzieci! Robimy masę zdjęć i nie możemy się doczekać rozgrzewki. Po parunastu minutach United witani brawami wybiegają na murawę. Rozgrzewka szybko mija i czekamy już tylko na mecz. Wybija godzina 20.00 w głośnikach potężne uderzenie i obie drużyny wychodzą na murawę! Rozpoczyna się mecz Manchester United kontra West Ham United! Samego meczu opisywać nie trzeba, było na co patrzeć.

Wygrana 2:0 cieszyła każdego. Jak zwykle kibicowsko SE wiodło prymy, aczkolwiek pieśni pięknie przelewały się po stadionie i można było konkretnie pośpiewać. Po pierwszej połowie historyczny moment… grupa siedząca na SE wiesza flagę Stowarzyszenia! W tym momencie cały świat dowiaduje się że jesteśmy tam, że kochamy i kibicujemy całym sercem i gardłem. Druga połowa mija szybko.

Nie mogę uwierzyć, że kibice na 10 minut przed końcem meczu opuszczają stadion. Po meczu często o tej kwestii dyskutujemy. Ekipa MUSC zostaje do końca i wspiera drużynę. Jeszcze paręnaście minut po zakończeniu meczu nie możemy się rozstać z tym cudownym miejscem. Ostatnie spojrzenie, łezka w oku, że tak szybko skończył się ten spektakl i trzeba wracać do hotelu. Zostajemy na tyle długo, że zaczynamy żartować, iż obsługa zamknie nas na OT. Osobiście nie miałabym nic przeciwko temu, spełniłabym swoje największe marzenie…

Szliśmy po tych schodach i z każdym krokiem serce biło mocniej, a to wejście jak się wyłania murawa to już sami musicie to przeżyć. Słowa nie oddadzą tego, jakie to uczucie: najchętniej człowiek by się popłakał, ale radość taka wielka, że nie było na to czasu! Człowiek się rozglądał raz w jedną, raz w drugą stronę i nie wiedział, gdzie ma patrzeć. Wyjście naszych pupili na boisko. Pełne trybuny. Na twarzy uśmiech, radość, szczęście po prostu szał ze Stretford End dochodziły odgłosy śpiewających Red Army Oczywiście także się włączał nasz sektor do śpiewanie może nie takie, jakie jest na Stredford, ale i tak było zaj***. Każda akcja, każdy odbiór piłki, każde zagranie dla publiczności było oklaskiwane i jeszcze bardziej nakręcało zawodników do walki. Słychać było 75 tysięcy gardeł – UNITED UNITED UNITED! Ajjj… Magia OT jest tak duża, że jeszcze się mecz nie zaczął, a ty już myślisz o kolejnym wyjeździe.
(PINIO)

Miałem okazję siedzieć na North Stand… Stadion robi naprawdę niesamowite wrażenie. Kiedy się wejdzie na trybuny i patrzy dookoła, widząc wszędzie ukochane barwy, to aż serducho rośnie. OT w czasie meczu jest zupełnie jak odcięte od świata miasto, które przez 90 minut żyje swoim życiem i w tym czasie nic innego się nie liczy. Wtedy się strasznie żałuje, że mecz trwa tylko 90 minut. Co do samej atmosfery na stadionie to cóż – jest jaka jest. Tam, gdzie siedzieliśmy z Dzordżem, śpiewało niestety niewiele osób. Było za to słychać śpiewy ze Stretford i parę razy poczuliśmy jaki potencjał i jaką moc ma to miejsce, kiedy cały stadion krzyczał „United! United!”. Potencjał był niesamowity i, niestety, niewykorzystany.

A zobaczyć swoich idoli z tak bliska, patrzeć „na żywo” jak grają w tak pięknym otoczeniu, to coś, czego na pewno nikt z Nas nie zapomni. Tym bardziej, że wszystko jest inaczej, kiedy jesteś wewnątrz… Mecz wygląda inaczej, piłkarze wyglądają inaczej i stadion także wygląda inaczej.
(MAKU)

Było wspaniale. Nie sądziłem, że kiedykolwiek obejrzę mecz na OT cały na stojąco i śpiewając. Jednak co West Stand, to West Stand. Przyśpiewka „We hate Liverpool and Man City” śpiewana przez 10min – coś wspaniałego
(DEV)

Całą ekipą spotykamy się pod pomnikiem naszych piłkarzy i udajemy się do hotelu. Rozmowy o meczu nie mają końca. Każdy ma przeogromna radość wypisaną na twarzy! W hotelu bawimy się do samego rana, w końcu czyż nie mamy czego świętować? Spełniliśmy swoje sny!

30 października 2008, Manchester

Rano każdy żyje jeszcze meczem. Spotykamy się na hotelowym śniadaniu – oczywiście angielskim. Rozmowy na jeden temat: mecz. Na dzisiaj mamy zaplanowane zwiedzanie stadionu i muzeum. Udaliśmy się ponownie pod OT – tym razem pogoda angielska powitała nas od samego rana. Było bardzo wietrznie i padał deszcz. Po wyjściu z MetroLink udaliśmy się na tyły stadionu gdzie o 13 mieliśmy zaplanowane zwiedzanie. Ponieważ jechaliśmy jako Stowarzyszenie, przydzielono nam osobistego przewodnika.

W drodze do wejścia, gdzie mieliśmy dostać bilety na zwiedzanie OT, zauważyliśmy, że na tyłach stadionu zebrała się mała grupka kibiców. Szliśmy obok i praktycznie nie zwracaliśmy na nich uwagi, gdy nagle obróciliśmy głowy i wprost nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Dwa metry od nas do swojego samochodu zmierza nie kto inny, jak Tevez. Chyba większej frajdy na tym wyjeździe nie mieliśmy. Nie mogliśmy uwierzyć, że ktoś, kogo widzi się i podziwia w TV, a potem ogląda się na murawie, przechodzi tak blisko ciebie i na dodatek macha i „puszcza oczko”. Ponieważ były zaparkowane trzy samochody, postanowiliśmy zaczekać z nadzieją, że ktoś się jeszcze pojawi. I tym razem to, co zobaczyliśmy, powaliło nas wszystkich na kolana. Nagle zza rogu stadionu wyszedł Giggs. Grająca legenda na wyciągnięcie ręki.

Czuliśmy się jakby nam się to śniło. Ludzie mieli do niego pełny dostęp. Jeden jedyny ochroniarz, który odprowadzał go do samochodu. Na trzeciego zawodnika czekaliśmy chwilę i nie straszne były nam deszcz i zimno. Chłopaki z ekipy wpadli na fajny pomysł i wysłali Shadowa żeby wyszedł za róg i dawał zawodnika. Jak wymyślili tak zrobili. Shadow założył kaptur na głowę, a reszta ekipy oklaskami i głośnymi okrzykami udawała że idzie ktoś z United. Efekt był natychmiastowy, wszyscy z kamerami i aparatami rzucili się w kierunku naszego kolegi! Śmiechu było co niemiara! Tak się bawi MUSCPL. Zaczęły się pojawiać stwierdzenia, że trzeci z samochodów należy do Ronaldo. I pewnym momencie ochroniarz wyszedł, wsiadł do auta i zaparkował go przed innym wejściem. Wszyscy ruszyli biegiem, a nasza ekipa nie bardzo wiedziała co ma zrobić, ale uznaliśmy, że musimy zobaczyć kto to.

Naszym oczom ukazał się Ronaldo, który bardzo szybko wsiadł do samochodu. Witany krzykami nastoletnich fanek, szybko zniknął z naszego pola widzenia. Wrażenie było niesamowite… Zobaczyć ich z tak bliska! Cudowny przypadek, że akurat tam byliśmy. Mieliśmy kilkuminutowe spóźnienie dlatego, tournee pod stadionie zrobiliśmy w zawrotnym tempie. Przed wejściem chłopcy wymyślili akcję „źdźbło”, czyli każdy chciał choć trochę OT zachować dla siebie. Nie było to wcale takim prostym zadaniem, bo nasz przewodnik bardzo pilnował, ale misja zakończyła się powodzeniem… ;)

Na tourne możemy zobaczyć wszystko od środka. Stadion z innej perspektywy, szatnię zawodników, przejść się tunelem, którym wychodzą na murawę zawodnicy oraz rozsiąść się wygodnie na ławce rezerwowych. Po wyjściu ze stadionu wchodzimy także do tunelu poświęconego tragedii Monachium. Chyba nie ma osoby, kibica United, na którym te zdjęcia i słowa nie robiłyby wrażenia. Na koniec czas na zakupy w Megastore. Każdy opuścił to miejsce z gadżetami. Udaliśmy się do Bishop Blaize, aby nabrać sił… czekały na nas kolejne emocje.

Następną atrakcją tego dnia był mecz rezerw. Cała droga na mecz pomiędzy Manchesterem United a Boltonem Wanderers rozpoczęła się od opuszczenia Bishop Blaize. Dość szybkim krokiem udaliśmy się w stronę MetroLink i kolejką pojechaliśmy na najbliższą stację w okolicach stadionu Moss Lane, gdzie miały się odbyć zawody. Tym razem w kolejce MetroLink nie odnotowaliśmy tłumu kibiców, jak to ma miejsce w przypadku drogi na mecze pierwszego składu, ale to nic, bo byliśmy tam my, strasznie podnieceni i pełni pozytywnej energii. Czuliśmy się tak, jakbyśmy mieli za chwilę zobaczyć po raz kolejny mecz pierwszej jedenastki United. Całą drogę ze stacji zastanawialiśmy się, gdzie powiesić naszą flagę, od czego zaczynamy śpiewać i jak wiele serca w to musimy włożyć. Chcieliśmy tego wieczoru wspierać chłopców Ole i nic poza tym się nie liczyło! Kilka szybkich kroków, zakręt jeden i drugi, droga przez most, kolejne uliczki i zakręty. Widzimy mocno bijące oświetlenie Moss Lane i jesteśmy na miejscu.

Po wejściu na stadion szybko dotarło do nas, że w czarnej kurtce na samym środku boiska wśród rozgrzewających się zawodników rezerw stał Ole Gunnar Solskjaer! Staliśmy na Carole Nash Stand i patrzyliśmy na żywą legendę United. Szybko powiesiliśmy flagę MUSC POLAND – tak szybko, że nawet nie wiem kiedy, a już śpiewaliśmy „You are my Solskjaer!”. I stało się! 20legend pomachał do nas ręką – serce zabiło szybciej. Trybuna, na której rozwiesiliśmy flagę, była siedzącą i stwierdziliśmy, że po rozpoczęciu meczu angole będą mieć do nas pretensje, jeśli będziemy stać. Przenieśliśmy się za bramkę na Hale End Terrace, gdzie po powieszeniu flagi rozpoczęliśmy naszą małą wojnę. Przyśpiewka za przyśpiewką na pełnej mocy! Daliśmy z siebie tego wieczoru naprawdę wszystko. W końcu mieliśmy niecodzienną okazję oglądania na żywo takich piłkarzy jak Amos, Chester, Possebon, Manucho czy Gibson.

Nie wiem kiedy, a pierwsza połowa była za nami. Niektórzy udali się po coś do jedzenia i gorącą czekoladę. Mimo wszystko był to zimny angielski wieczór.

Druga połowa wystartowała, a wraz z nią my i skandowanie „United! United! United!”.

Wynik końcowy 0-0. W tym momencie miało miejsce pewne wesołe wydarzenie: otóż myśleliśmy, że to koniec spotkania. Zaczęliśmy skandować ile sił „come to us!” pełni nadziei, że być może któryś z piłkarzy w podziękowaniu za nasz doping podbiegnie do nas i da nam swój autograf – może nawet sam Ole? Tak się, niestety, nie stało. Okazało się, iż przed nami seria rzutów karnych, a angielski komentator w jednej z relacji na angielskiej stronie United Youth uznał nasze „come to us!” jako wołanie o to, by seria rzutów karnych odbywała się na bramkę przed naszym nosem! Ten artykuł pozostanie dla nas miłą pamiątką.

Poprawnie wykonane rzuty karne były kwitowane naszymi oklaskami, a jedenastek było sporo, niestety przegraliśmy z Boltonem po dramatycznej serii 8 do 9. Zdjęliśmy naszą flagę i naładowani emocjami mimo przegranej, udaliśmy się w stronę stacji MetroLink i naszego hotelu.

31.10.2008, Manchester – Kraków

Od samego rana czuć było lekki smutek, że trzeba wyjeżdżać. Szybkie śniadanie i poranne pakowanie. O 9.30 wszyscy byliśmy gotowi i udaliśmy się na przystanek, skąd autobus zawiózł nas na lotnisko. Ostatnie chwile w autobusie spędziliśmy na zapamiętywaniu widoków ukochanego miasta i rozmowach. Podobnie szybko minął czas na lotnisku. O godzinie 16.50 wylądowaliśmy na lotnisku Kraków-Balice. I w tym momencie grupa dzieli się na mniejsze grupki i wszyscy wracamy do domu.

Choć ciężko to opisać słowami, to spróbuje. Po prostu było MEGA ZAJ***. Spodziewałem się świetnego wyjazdu, ale on był po prostu genialny, niewyobrażalny, niesamowity i nieważne, jakich słów bym używał, to i tak tego by nie opisały, bo się nie da. To po prostu trzeba przeżyć. Cała ekipa MUSCPL to totalnie zakręceni pozytywnie ludzie. Od początku do końca wszystko jak we śnie. Nocne imprezki, później miasto. Sam mecz to coś niesamowitego – zobaczyć ten cudowny stadion z bliska, móc zasiąść na nim i zobaczyć mecz „na żywo”. To po prostu zwala człowieka z nóg.
(RONIN)

Jasne, że przed wyjazdem miałam jakieś tam wyobrażenia o nim, ale to, co tam się działo, pokonało wszystko. Genialna atmosfera, świetni ludzie – bo muszę to podkreślić: ZAJ*** LUDZIE! Zero jakichś dołujących akcji, problemów. Wszystko jak najbardziej pozytywnie. Tak właśnie sobie myślę, że to dzięki osobom obecnym na tym wyjeździe było tak świetnie. DZIĘKUJĘ WAM!!! No i wisienka na torcie: Tevez, Giggs i Ronaldo…
(KAROLA)

Przede wszystkim fantastyczna atmosfera – od początku cała nasza ekipa trzymała się razem i myślę, że naprawdę fajnie się zgrała… Prawdziwe ONE UNITED! Imprezy do późnych godzin nocnych, długie rozmowy, mnóstwo śmiechu i pozytywnych emocji to było coś. Po prostu uśmiech człowiekowi nie schodził z twarzy. To było coś, czego nie da się kupić i czego na nic bym nie zamienił. Dzięki Wam wszystkim i każdemu z osobna za to, że tam byliście… Za to, że stworzyliśmy tam to, co stworzyliśmy i pokazaliśmy, że hasło „United We Stand” naprawdę można realizować.
(MAKU)

Nawet nie wiem jak to napisać: przeżyłem ten wyjazd i muszę wam powiedzieć, że to, co tam się działo, przeszło moje oczekiwania! Było dokładnie tak, jak chciałem, żeby było! Mecz i cała wizyta w Manchesterze to było to, na co czekałem od dziecka! Moje marzenie się spełniło! Sam mecz odbieram naprawdę pozytywnie. Fajnie, że wygrany, bo to na pierwszy raz też dużo znaczy. Zobaczyć tylu piłkarzy z bliska i poczuć tę atmosferę – nie miałem ochoty wracać do Polski! Chciałem podziękować wszystkim, z którymi miałem zaszczyt być na Manchesterze United.
(JACKASS)

Niewiarygodne, jak szybko minęły te dni, jak wiele się wydarzyło i ile wspomnień zachowamy w sobie na zawsze. Setki zdjęć, filmów i pamiątek. Cztery dni z fantastycznymi ludźmi i z United… Czyż może być coś wspanialszego dla kibica?! Cudownie było spędzić ten czas z ludźmi, którzy kochają ten klub aż tak bardzo, że przebyli tyle kilometrów, żeby przez 90 minut całym sercem wspierać swoją drużynę. Pasja to coś, co jest w sercu. Mam nadzieję, że wasza pasja nigdy nie wygaśnie, życzę wam i sobie, aby ten klub był zawsze najważniejszy. Na zawsze w jednym szaliku! Do zobaczenia na kolejnej wyprawie do miejsca spełnionych snów…

Autor: Angel

Galeria

Przewiń na górę strony