Nie przegap
Strona główna / Z przymrużeniem oka / Porażka na Anfield! A może było tak…

Porażka na Anfield! A może było tak…

Rafael Benitez i Sir Alex Ferguson
12.09.08. Godz. 12.00. Old Trafford. Tuż po porannym treningu, zmęczeni zawodnicy udali do szatni. Jutro mecz z Liverpoolem, każdy dawał z siebie dziś 110%, by znaleźć się w kadrze meczowej. Do Alexa Fergusona, dzwoni tajemniczy jegomość…

– Halo – odbiera Fergie.
– Witam. Możemy porozmawiać spokojnie, tak, jakby jutrzejszego meczu nie było? – zapytał ktoś.
– Kim jesteś? – spytał wojowniczo boss MU.
– Nazywam się Rafa Benitez. Kojarzysz mnie? – pytał głos.
– Hmm… – dawał o sobie znać Alzheimer Fergusona.
– Trener Liverpoolu, do cholery! – głos stał się wyraźniejszy.
– Aaa… To Ty! Czego chcesz? – zapytał uprzejmie Szkot.
– Chcę jutro wygrać. Znasz umowę –
– Umowę? Jakąż znowu umowę? – Fergusonowi przypomniało się o co chodzi, ale chciał zyskać na czasie.
– Naszą! Spisaną trzy lata temu! Ty wygrywasz cztery mecze w Premiership, a później ja! – zagrzmiał Rafa.
– Ale ja wygrałem już pięć meczów z rzędu! – powiedział Alex ze złośliwością w głosie. – Umowa w takim razie już nie obowiązuje!
– Jak to nie?! Nie pamiętasz? Przyrzekałeś! Wtedy, na plaży w Hiszpanii… – głos Beniteza stał się rozmarzony.
– Zamilcz! Ktoś może podsłuchiwać! – Ferguson nie chciał, by jego przeszłość wyszła na jaw. Zwłaszcza, że bał się reakcji żony, która dowiedziałaby się o jego upojnych nocach z… Tfu!
– Nie będziesz mnie tu szantażować! – ryknął Fergie. – Nigdy z nami nie wygracie, czerwone pokurcze! Niedoczekanie wasze! – Szkot tracił nad sobą panowanie.
– Nie chcę cię szantażować, Al… – Rafa potrafił być czarujący. Ale mogę ci coś zaproponować. Jeśli pozwolisz mi wygrać, obiecuję, że… – głos Beniteza był cichy niczym kroki kota Perskiego, ale Alex Ferguson usłyszał wszystko. Oczy mu się rozjaśniły, odłożył słuchawkę i włożył do ust listek gumy do żucia Winterfresh…

12.09.08. Godz. 15.00.

Alex szykował misterne ustawienie zespołu, na mającą nastąpić jutro, batalię z The Reds. Rysował flamastrem czterdziestą czwartą z kolei strzałkę obok nazwiska „Rooney”, gdy coś sobie uświadomił. Skoro Liverpool ma wygrać, to Benitez powinien znać ustawienie Czerwonych Diabłów. Pan i władca na Old Trafford odpalił swojego laptopa i czym prędzej włączył gadu gadu. Niestety, słoneczko opatrzone imieniem „Rafa” było czerwone. „Szlag niech go trafi. Ale może siedzi na niewidocznym”, wydedukował Szkot. Napisał wiadomość o następującej treści: „Siema, nasze ustawienie będzie jutro wyglądało następująco: Edwin – Brown, Rio, Nema, Evra – Carrick, Scholes, Anderson- Rooney, Tevez, Berbatov. Co, nie spodziewałeś się czegoś takiego, ty mój krejzolu, co? Pozdro.” Zadowolony Ferguson zaczął zastanawiać się, kogo oprócz Kuszczaka posadzi na ławce rezerwowych…

12.09.08. Godz. 18.00.

– Jutro czeka nas ważny mecz. Bardzo ważny. Otóż gramy z Liverpoolem – Szkot postanowił przekazać podopiecznym tę wiadomość. Nie zrobiła na nich większego wrażenia. „Pewnie już im to mówiłem. Cholerny Alzheimer” zaklął w duchu Alex.

– Łatwo nie będzie. Mają silną drużynę. U nas, wszystko idzie zgodnie z planem. A będzie jeszcze lepiej. Niż jest. – Ferguson postanowił użyć cytatu z pewnej polskiej reklamy. – W Liverpoolu, prawdopodobnie nie zagra i Gerrard i Torres. To z dobrych wieści. Ze złych jest to, że podrożała woda, więc prysznic będziecie musieli brać w domu – boss, postanowił nie zwracać uwagi na buntownicze pomruki podopiecznych. – Pamiętajcie, że jesteśmy United. Jesteśmy najlepsi! – dodał na koniec po czym wyszedł trzaskając drzwiami, zostawiając osłupiałych piłkarzy. „Oni wciąż wierzą w zwycięstwo”. Pomyślał z rozpaczą. „A tam, raz można przegrać. Nikt nie będzie wiedział, że ten mecz był ustawiony. Wszystko jest dobrze zaplanowane…” Wtem z szatni wypadł Rio Ferdinand.
– Trenerze, co jest grane? Co pan taki zestresowany? Stało się coś? – Anglik zadawał pytania, na które Szkotowi brakowało odpowiedzi.
– Aaa… Wiesz, Rio, źle się czuję, chyba to ta wczorajsza rybka. – Ferguson znów rzucił cytat z polskiej reklamy.
– To niech pan idzie do domu i się trochę prześpi, bo widzę, że dziś z pana kłębek nerwów. Aha, a tak nawiasem, to kiedy w końcu zostanę kapitanem na stałe? Przecież pan wie, że zawsze wylewam z siebie siódme poty na treningach i że pracuję na nich najciężej ze wszystkich! Nie dostrzega pan tego?! – Rio zaczynał być groźny.
– Ale… Ale twoja koszulka jest sucha i nawet nie pachnie – rzucił Ferguson filozoficznie, po czym skierował się do wyjścia…

12.09.08. Godz. 22.00.

Co robić? Co robić?! Alex Ferguson krążył po swoim gabinecie na Old Trafford. Był przerażony. Rozdarty. Na odprawie, która zakończyła się dwadzieścia minut temu, powiedział, że wcale nie muszą wygrać z Liverpoolem. Że mogą ten mecz odpuścić i skupić się na pierwszym meczu Ligi Mistrzów. Nie miał zamiaru ujmować tego tak obcesowo, ale słowa wyleciały mu z ust zanim zdążył je uporządkować. Starość nie radość. Ale rzecz w tym, że gdy to mówił, to Ryan Giggs spojrzał na niego w taki sposób, jakby opowiadał, by poddali się bez walki. Chyba coś wyczuł. Skumał, że jego szef, zawarł jakiś układ z Rafą Benitezem. Wcale mu się to nie spodobało. Jutro trzeba będzie dodać Diabełkom otuchy. Ale to z kolei może spowodować, że za bardzo uwierzą w siebie i rozniosą Liverpool w puch. Najlepiej nic nie mówić. Albo palnąć jakąś przemowę o Bogu, honorze i ojczyźnie i zostawić ich z tym samych. Tak, to będzie dobre… Teraz trzeba jechać do domu i iść spać, bo późno się zrobiło…

13.09.08. Godz. 11.00

Alex Ferguson był w szatni swojego zespołu. Właśnie przytaczał ułożoną pół godziny wcześniej orację:
– …i gdy wygraliśmy po raz piąty z rzędu z tymi czerwonymi skubańcami, to zaczęły się pojawiać głosy, jakobyśmy byli drużyną, która wygrywać z nimi będzie po wsze czasy. Mnie zaczęto nazywać geniuszem, kimś, kto jako jedyny potrafi zawsze i wszędzie rozpracować taktykę Rafy Beniteza. Tylko że zaczęło nam to wszystkim ciążyć. Ogłoszono nas bogami. To wbrew wszelkim zasadom moralnym! Dlatego nawołuję! Nie grajmy na maksimum możliwości! Odpuśćmy! Skupmy się na potyczce z Villarrealem! Niech chociaż raz, Liverpool nas pok… Stwórzmy zasłonę dymną! Z Chelsea zagramy inaczej! Odważniej. Ale nie sensu marnować zdrowia, w bezsensownym meczu z The Reds. Zagrajmy słabo, a wszystko będzie dobrze – rzekł Alex na pożegnanie, po czym wyszedł z szatni, pod pretekstem spożycia śniadania.
W szatni zapanował gwar.
– On po prostu każe nam przegrać! – wrzeszczał zwykle spokojny Ryan Giggs.
– Zamknij się dziadzie, ty i tak nie zagrasz – mruknął Anderson.
– Trochę szacunku, dla starszego kolegi! I ściągnij wargę z nosa! – ośmielił się rzucić co nieco, na temat anatomicznych niedoskonałości Brazylijczyka Gary Neville.
– Masz coś do niego? – Nani wkroczył do akcji.
– A ty do niego, Portugalczyku? – w Waynie Rooneyu obudził się patriotyzm.
– Ktoś tu ma problem z Portugalczykami? – Cristiano Ronaldo wyłonił się z drugiego końca szatni z grzebieniem w ręku.
– Zamkniecie się, czy nie?! – Edwin Van der Sar starał się skoncentrować przed meczem.
Nani i Ronaldo już mieli rzucić się do gardła Wazzie, który powoli zaczynał podwijać rękawy od dresu, gdy nagle…
– MILCZEĆ! – Rio Ferdinand postanowił wkroczyć do akcji. – Siadać! – wrzasnął w kierunku dwóch Portugalczyków. Usiedli momentalnie. – Ty tak samo! A ty czego się gapisz? Chcę wam coś powiedzieć i żądam bezwzględnej uwagi! – mówił dobitnie Anglik, sprowadzając do parteru Rooneya i Andersona. – Staremu chyba odbiło. Ryan ma rację. Dogadał się z Benitezem. Sprzedał mecz.
W szatni wybuchła wrzawa. Wszyscy zaczęli wrzeszczeć wniebogłosy.
– No, co za stary tchórzliwy gargulec! – krzyknął Berbatov.
– Za grosz honoru! – Scholes nie był gorszy.
– To już wiemy, skąd ma ten nowy garnitur! – Rooney błyskawicznie odkrył pochodzenie nowego przyodziewku pryncypała.
– Za garnitur sprzedać mecz? Chyba cię pogięło – Patrice Evra pozostał sceptyczny, co do domysłów Wayne’a.
– Za garnitur może nie, ale zobaczycie, że zaraz będzie miał nową furę! Albo prywatny samolot… – domysły Cristiano Ronaldo natychmiast zostały zaaprobowane przez resztę drużyny. Dalsze spekulacje, w których pojawiały się łapówki w najróżniejszych postaciach, przerwał sam Ferguson, każący pakować się graczom, bo pociąg do Liverpoolu odjeżdża już za piętnaście minut.

13.09.08. Godz. 13.35

Gdy Rio Ferdinand, na chwilę przed wyjściem na murawę, starał się na nowo zmotywować kolegów, Alex Ferguson wymieniał porozumiewawcze spojrzenia z Benitezem. Ten puścił do niego oko. Alex uznał to za okoliczność sprzyjającą „Będzie dobrze”, pomyślał. Minuty mijały w spokoju, Ferdinand starał się wydobyć uśpioną wolę walki z Andersona i Rooneya, w skutek czego, stojący obok Edwin Van der Sar, znowu nie mógł się odpowiednio skoncentrować, słuchając wykładu Rio, o przesadnym używaniu łokci w grze. Wówczas, sędzia Howard Webb, nakazał kapitanom wyprowadzić swoje drużyny na płytę boiska…

Ferguson ledwo co rozsiadł się na ławce trenerskiej na Anfield, a już wstał wściekły. Tevez strzelił gola! „No nie!” przemknęło przez myśl bossowi MU. Zerknął w stronę Beniteza, który bezwstydnie gapił się na niego z nieukrywaną nienawiścią. „I cóż ja mam teraz począć? Rio nieźle im przepowiedział do słuchu… ”. Sytuacja była niewesoła. Manchester wygrywał na stadionie Odwiecznego Rywala 1:0. Ferguson stwierdził, że wpuści Johna O’Shea, za strzelca gola, Carlosa Teveza. „Taa… to będzie dobre! Chociaż w sumie, kibice mogą zacząć coś podejrzewać, gdy w piątej minucie zdejmę naszego najlepszego zawodnika a wpuszczę tego drewniaka”. Alex był rozdarty. Wstał i podszedł do linii bocznej boiska. Obok przebiegał Wayne Rooney.
– Wayne, spokojnie! Nie męcz się tak! – wrzeszczał co sił, ale wątpił, by Anglik go usłyszał. Wtem, do Szkota podszedł z furią w oczach trener The Reds.
– I co? Mieliście przegrać! Coś ty im powiedział, że tak wymiatają? – Rafa nie był w najlepszym nastroju.
– Niech ci twoi zawodowcy z przemytu wreszcie zaczną grać, a nie mi się tu żalisz! – Ferguson w końcu sam nie wiedział, co jest powodem znakomitej postawy jego podopiecznych. Usiadł na ławce oddychając ciężko. Kilkanaście minut trwogi, a później…
– Yeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeees !!! – Anfield Road zatrzęsło się w posadach. Ferguson nie był pewny, co się akurat wydarzyło, ale z niejakim zachwytem i zdziwieniem odkrył, że Van der Sar wyciąga piłkę z siatki. „Kamień z serca!” pomyślał z ulgą. Kilkanaście kolejnych minut minęło. Przerwa.
– Edwin, wiesz, że zawaliłeś – menedżer Red Devils, obejrzał już siedem powtórek z niefortunną interwencją Holendra, zakończonej golem samobójczym Wesa Browna. Nie był zadowolony z bramki straconej w taki sposób, bo wiedział, że w prasie pojawią się na ten temat szydercze komentarze, ale w końcu lepszy rydz niż gołąb na dachu. Czy jakoś tak.
– Grajmy spokojnie. Pamiętajcie, że w środę pykamy z Villarrealem. Oszczędzajcie siły. Grajcie na remis. Michael, możesz grać? – zwrócił się nieoczekiwanie, do zwijającego się z bólu na podłodze angielskiego pomocnika.
– Nie… Niee… – wycharczał.
– No, nic. Ryan, wchodzisz – rzucił do leciwego Walijczyka.
– Ja? – zdziwił się.
– Tak. Zaskoczymy ich. Spodziewają się, że wejdzie Owen – Szkot był bardzo przekonujący.
– Ok. Już się przebieram – Giggs zaczął się rozbierać z dresu.
– Zróbcie coś z nim, niech tak nie leży – Alex rzekł do stojących w oddali klubowych lekarzy wskazując na Carricka.
– Czas wychodzić! – Howard Webb nieoczekiwanie pojawił się w drzwiach szatni Czerwonych Diabłów. Wyszli jeden po drugim, nie wiedząc, że Sir Alex napisał trzynaście minut temu na ślepo smsa do Beniteza, trzymając rękę z telefonem w kieszeni spodni. Rafa otrzymał następującą wiadomość: „Gigs whcodzhh za carioca!”. Błyskawicznie zmienił ustawienie, wiedząc, że kolejne 45 minut na boisku spędzi nie Owen Hargreaves, ale wspomniany Ryan Giggs. Uśmiechnął się mściwie, na widok przygotowanego do zmiany Walijczyka. Po czym dołączył do zmierzającego w kierunku ławek rezerwowych bossa Manchesteru…

Pięćdziesiąt cztery minuty później.
– Ja pier… Kur… Coś ty, kur… najlepszego zrobił?! Ja pier…! – w szatni gości na Anfield, Alex Ferguson chodził tam i z powrotem. Był przerażony i wściekły. Nemanja Vidic otrzymał czerwoną kartkę. Kim go zastąpić podczas zbliżającej się potyczki z Chelsea Londyn na Stamford Bridge?!
– Aleśmy dostali… – Rooney chciał wyprowadzić konwersacją na inne wody.
– Trudno się mówi – Alex postanowił pocieszyć podopiecznych. – Nie zawsze można wygrywać. Dobra, weźcie darmowy prysznic i jedziemy do domku. Już w środę mecz z Villarrealem!
Dwadzieścia minut później, Ferguson wrócił do szatni dzierżąc w prawicy owinięty w brązowy papier niewielki pakunek. Kilku zawodników już było gotowych do wyjścia. Poczekali na resztą i odjechali. Byle dalej, od przesiąkniętego kpinami i oszczerstwami pod ich adresem Liverpoolu…

13.09.08. Godz. 20.00

Old Trafford. Do gabinetu Sir Alexa Fergusona ktoś pukał.
– Proszę! – odezwał się menedżer MU.
– Witam trenerze… Mogę wejść? – Paul Scholes pojawił się w drzwiach.
– Ależ oczywiście, Paul, zapraszam – Fergie potrafił być bardzo uprzejmy.
– Szefie, nie chcę tu pana oskarżać, ale chyba coś jest nie tak. Wszyscyśmy zauważyli, że kazał nam pan odpuścić dzisiejszy mecz. Na początku nie chciałem w to uwierzyć, ale taka chyba jest prawda, czyż nie? – Scholes nie lubił owijać w bawełnę.
– Mylisz się, Paul. Myślisz, że mógłbym sprzedać mecz? Znamy się tyle lat i podejrzewasz mnie o coś takiego? Zawiodłeś mnie. Strasznie mnie zawiodłeś. Wyjdź, proszę – Ferguson znakomicie grał rolę upokorzonego męczennika.
– Ale, ale szefie… – Rudy chyba chciał coś powiedzieć, ale Szkot był szybszy.
– Wyjdź Paul. Chcę przemyśleć, to co powiedziałeś. Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał. Widać ludzie się zmieniają. Wyjdź – Sir Alex był nieugięty.

Paul Scholes opuścił jego gabinet. Ferguson wreszcie mógł zbadać podarek od Beniteza. Nie wiedział, skąd Hiszpan to ma i dla własnego bezpieczeństwa wolał nie wiedzieć. Podszedł do drzwi, zakluczył je. Zasunął rolety w oknach. Skierował wzrok na pakunek. Odwiązał gustowny sznureczek trzęsącymi się rękami. Jego oczom ukazało się coś… coś nieprawdopodobnego. Podniósł opakowanie na wysokość oczu. Do pudełka, przyklejona była mała karteczka.
„Dziękuję Ci, Al. Twój przyjaciel, Rafa.”

Błyskawicznie wyciągnął płytę z pudełka i włożył do komputera. Kilka chwil później, po kilku zręcznych ruchach myszką, na ekranie pojawił się napis:
“Football Menager 2010, trwa proces instalacji. Proszę czekać…”

Przewiń na górę strony