Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / „Karny nonsens”?

„Karny nonsens”?

Karny nonsens
Na początek proponuję coś na poprawę humoru. Oto jak tłumaczy laikom istotę rzutów karnych „Nonsensopedia”:

Rzut karny (właściwie to powinien być strzał lub kop karny) to najsurowsza kara, jaką może podyktować arbiter całej drużynie -zwykle za faul lub aktorskie umiejętności zawodnika w polu karnym. Bywa, że piłkarz stojący w polu karnym przypomniał sobie, że oprócz nóg ma też ręce i zatrzymał piłkę górną kończyną- wtedy także przysługuje drużynie przeciwnej rzut karny. (Uwaga! Zdarzają się sędziowskie wpadki tak imponujące, jak podczas mistrzostw świata w Meksyku. „Mojemu zespołowi pomogła ręka boska” – mówił wówczas Diego Maradona po tym, jak tunezyjski sędzia nie zauważył, że Argentyńczyk zdobył gola właśnie ręką. W efekcie zespół Anglii musiał pakować walizki i wracać do domu, a Argentyna zdobyła w finale tytuł mistrzowski. [MRz]) Rzut karny wykonuje się z odległości 11 metrów, w sam raz by strzelić lub przestrzelić. Eksperci do spraw piłki nożnej proponują zawodnikowi strzelającemu karnego uderzać w stronę przeciwną do tej, w którą rzuci się bramkarz, mocno (100km/h) i nie po ziemi, a zawodnikowi broniącemu rzucić się w stronę lecącej piłki i złapać ją najlepiej zębami. Przestrzelenie rzutu karnego oznacza bowiem wielki wstyd i upokorzenie dla piłkarza (zwykle napastnika), a radość dla bramkarza. W 95% rzut karny dyktowany jest niesłusznie, ze złośliwości sędziego. W pozostałych 5% karne są przeprowadzone z powodu remisowego wyniku meczu i dogrywki.

Jak podaje za „Przeglądem Sportowym” Wikipedia, pomysł rzutów karnych po dogrywce przypisują sobie Anglicy – 5 sierpnia 1970r. w półfinale Watney Cup doszło do pierwszego, ich zdaniem, takiego rozstrzygnięcia pomiędzy drużynami Manchesteru United i Hull City. Nie jest to prawdą, bo w Polsce karne strzelano dużo wcześniej. 15 września 1964r. PZPN podjął uchwałę, że w rozgrywkach o puchar kraju po remisowej dogrywce zwycięzcę wyłonią rzuty karne strzelane w dwóch seriach. Takie przypadki odnotowano już w lipcu 1965 podczas eliminacji Mistrzostw Kraju Juniorów, a następnie w 1/32 Pucharu Polski.

Zdzisław Ambroziak napisał kiedyś felieton pod tytułem „Karny nonsens” (zainteresowanych odsyłam do książki Z. Ambroziaka „Swoje wiem i piszę”, Efor 2005). Stwierdził w nim kategorycznie, że to absurd, aby o zwycięstwie w meczach piłkarskich mistrzostw decydował konkurs rzutów karnych. Cierpliwie tłumaczył, że strzelanie „jedenastek” nie jest grą w piłkę nożną:

To trochę tak, jakby zwycięzcę w meczu tenisowym wyłaniać w konkursie serwowania. Albo jeszcze lepiej, jakby tytuł mistrza NBA został przyznawany drużynie, której przedstawiciele lepiej wypadną w rzutach za trzy punkty albo w konkursie na najpiękniejszą „pakę”.

Przekonywał ze znaną sobie stanowczością, że futbol jest zbyt potężnym przemysłem, aby sens wysiłku tak licznej grupy ludzi określany był na końcu w sposób mający niewiele wspólnego z kwintesencją tej gry. Ktoś, kto wymyśli kiedyś piłkarskiego tie-breaka, przejdzie do historii! – pisał. Bo co można zaproponować w zamian? Powtórzenie meczu, ewentualnie rozstrzygnięcie iście gladiatorskie- grać dopóty, dopóki gol nie padnie…ale to ciężko byłoby przeforsować ze względów humanitarnych.

A ja pytam, kto z kibiców futbolu nie lubi rzutów karnych? Przecież to wtedy emocje sięgają zenitu! Przecież to wtedy gracz, który czasem nie istniał w meczu, ma szansę stać się bohaterem! Często jeden strzał zmienia losy spotkania, jeden strzelony albo przestrzelony karny… Tak było w 2001 roku, kiedy w finale Ligi Mistrzów przeciwko Valencii Oliver Kahn obronił trzy piłki. Tak było w 2003 roku, kiedy to brazylijski golkiper Dida także obronił trzy rzuty karne w finale tych elitarnych rozgrywek przeciwko Juventusowi Turyn. Tak było 25 maja 2005 roku w Stambule, kiedy Jerzy Dudek rozpraszał zawodników wielkiego Milanu słynnym „Dudek dance” i dzięki jego postawie Liverpool zdobył puchar Ligi Mistrzów. Tak było w tym roku, kiedy trofeum zgarnęli piłkarze Manchesteru United, a na twarzy kapitana Chelsea Johna Terry’ego, który zawiódł w decydującym momencie, pojawiły się łzy.

W czasach, kiedy za pośrednictwem internetowej kamery możemy spacerować po Paryżu, Nowym Jorku czy Toronto, o losie meczów piłkarskich oglądanych przez miliony widzów na całym świecie decyduje jedna osoba, często spięta, zdenerwowana, onieśmielona fanatycznym dopingiem na trybunach, a czasem po prostu nieuczciwa. Dlaczego w piłce nożnej nie może być sędziego, który za pomocą zapisu video mógłby w kilka sekund rozstrzygnąć sporne sytuacje?. Dlaczego w grze polegającej na strzelaniu goli mecze kończą się wynikiem 0:0, a zdobycie pucharu czy mistrzostwa zależeć może od szczęścia w rzutach karnych? Nie wiem, ale wiem za to, że karne dodają smaczku widowisku, któremu na imię Futbol.

Przewiń na górę strony