Nie przegap
Strona główna / Trudne tematy / Lepiej wypalić się szybko czy zanikać powoli?

Lepiej wypalić się szybko czy zanikać powoli?

Manchester United - legendy
Są zawodnicy, którzy zawieszają buty na kołku w wieku 30 lat, a są również i tacy, którzy grają do czterdziestki. Oczywiste jest, że część z przedwcześnie emerytowanych rezygnuje ze sportu z uwagi na swoje zdrowie. Tak było chociażby z van Bastenem czy, niedawno, Solskjaerem. Jednak są zawodnicy, którzy kończą swoje wspaniałe kariery z innych, często niezrozumiałych, powodów. Chyba każdy pamięta Erica Cantonę, kiedy to w wieku zaledwie trzydziestu lat, zdecydował się zerwać z futbolem. Był na piłkarskim szczycie, doszedł tam, gdzie trafiło niewielu, aż nagle Król Old Trafford, ogłosił, że więcej już nie wybiegnie na murawę…

Kibice zapamiętali go, jako gwiazdę, która odchodziła w glorii i chwale, schodził jako niepokonany, najlepszy. A gdyby Francuz grał jeszcze kilka lat? Jak kojarzyliby go teraz fani United? A weźmy Paolo Maldiniego, symbol AC Milan. Włoch jest przede wszystkim znany z tego, że gra od ponad dwudziestu lat w ekipie Rossonerich. Każdy z tych zawodników zostanie na swój sposób zapamiętany. Jeżeli sportowiec jest utalentowany, niezależnie do tego, czy będzie grał długo, czy krótko, zawsze znajdzie sobie miejsce w sercach i pamięci kibiców. Ale pojawia się pytanie: lepiej odchodzić mając piłkarski świat u stóp, dotykając sportowego nieba czy też grzejąc ławę do czterdziestki?

Na usta ciśnie się jedna odpowiedź – odchodzić, jako najlepszy. Jednak powiedzieć sobie stop, w momencie, kiedy jesteśmy u szczytu sławy, to niezwykle trudna decyzja. Mając w perspektywie bicie kolejnych rekordów pod względem ilości występów, czy liczby strzelonych bramek, trudno jest zawiesić buty na kołku. Dodatkową motywacją jest zdobywanie kolejnych trofeów, utrzymywanie miejsca w podstawowym składzie, mimo konkurencji ze strony młodszych kolegów oraz, przede wszystkim, owianie własnej sylwetki piłkarską legendą. Wszystkie sukcesy, zwycięstwa i spektakularne wyczyny sportowca, rodzą w umysłach kibiców wizerunek zawodnika, jako piłkarskiego pomnika i symbolu klubu. Od samego gracza zależy, czy pomnik, który sobie wzniesie przetrwa do końca jego kariery, czy jeszcze dłużej. Wielu było takich, którzy byli na ustach wszystkich kibiców tylko wówczas, kiedy regularnie pojawiali się na boisku: Gabriel Batistuta, Rivaldo, czy Edgar Davids. Ale niewielu może poszczycić się prawdziwą pamięcią ze strony fanów, pamięcią, która przetrwała ich samych, pamięcią, dzięki której będą zawsze obecni w sercach kibiców nie tylko swojego klubu i reprezentacji narodowej, ale wszystkich sympatyków futbolu.

sir Stan MatthewsDo tych nielicznych należy między innymi sir Stanley Matthews, który może poszczycić się najdłuższą karierą w historii profesjonalnego futbolu. Legendarny gracz Stoke City, a później także Blackpool, nazywany Czarodziejem Dryblingu, zadebiutował w pierwszej drużynie w 1932 r., a zakończył swój piłkarski żywot aż 33 lata później, w pięć dni po skończeniu 50-tych urodzin. Po rozegraniu ostatniego meczu, w którym ważył się awans Stoke City do pierwszej ligi, strzelec zwycięskiej bramki, Matthews, zdecydował się zakończyć karierę. Zawodnik stwierdził, że czas przekazać ster w młodsze ręce. Odchodził nie tylko, jako świetny piłkarz, ale i prawdziwy boiskowy gentleman – nigdy, podczas swojej przygody z futbolem nie został upomniany sędziowskim kartonikiem. Długoletnia kariera sprawiła, że Czarodziej Dryblingu zapełnił piękną kartę w historii angielskiego i światowego sportu, a jednocześnie sprawił sobie pomnik i owiał swoje imię legendą. Jego wkład w rozwój futbolu doceniła nawet brytyjska królowa, nadawszy mu, jako pierwszemu piłkarzowi w historii, tytuł szlachecki.

Jednak w dzisiejszych czasach, grając w piłkę nożną zawodowo, trzeba liczyć się z tym, że najpóźniej w wieku 40 lat należy już poważnie myśleć o emeryturze. Trudno się dziwić, że zawodnicy grają do oporu, skoro na najwyższym poziomie mogą pobyć, co najwyżej dwie dekady. A pierwszoligowe boiska gwarantują niepowtarzalną atmosferę, emocje, pieniądze, sławę i uwielbienie wśród setek tysięcy fanów. Decyzja o rezygnacji z futbolu, oznacza, że zawodnik już więcej nie wybiegnie na boisko, nie strzeli bramki, nie wzniesie pucharu… Czy zdaje sobie sprawę, że już nie doświadczy uczucia, kiedy tysiące zgromadzonych na stadionie kibiców skanduje jego nazwisko? Spójrzmy prawdzie w oczy, dla sportowca emerytura jest równoznaczna z zawodową śmiercią. Owszem, eks-piłkarz może kontynuować karierę jako menedżer, czy trener, jednak, to już nie jest to samo. Co innego obserwować boiskowe zdarzenia z ławki rezerwowych, a biegać po boisku, mieć piłkę przy nodze. Co innego desygnować skład, który wybiegnie na murawę, a samemu decydować o losach spotkania zdobywając gola, egzekwując karnego, czy wybijając futbolówkę z linii bramkowej.

Korzystając ze wszystkich profitów, jakie niesie ze sobą życie sportowca, nic dziwnego, że zawodnicy chcą z tego czerpać jak najdłużej, a często również, jak najwięcej. Przeciągając karierę w nieskończoność, można dorobić się klubowego rekordu pod względem liczby rozegranych meczów i zapisać złotymi zgłoskami na kartach historii sportu. Nie ulega wątpliwości, że piłkarze, którzy osiągają magiczną granicę kilkuset spotkań, najlepsze lata gry mają już dawno za sobą, a obecnie blokują miejsce w składzie młodszemu pokoleniu. A trener wystawia weterana, aby ten wreszcie dobił do upragnionej liczby. Ale czy taka postawa jest fair wobec klubu i kolegów z drużyny? Czy wpływa korzystnie na grę zespołu i osiągane wyniki? Z drugiej strony, weteranom, którzy całe swoje życie poświęcili grze dla jednego klubu, należą się podziękowania. Najlepszym wyrazem szacunku, będzie właśnie umożliwienie pobicia rekordu wszech czasów.

Tego zaszczytu dostąpił niedawno Ryan Giggs, kiedy to wbiegając na murawę w finale LM, zanotował 759 mecz w barwach United i wymazał z księgi rekordów wpis sir Bobby’ego Charltona. Teraz w kategorii największej liczby spotkań rozegranych z diabełkiem na piersi widnieje nazwisko Ryana. Walijczyk niebawem zajmie miejsce Charltona w loży honorowej na Old Trafford. Już większy nie będzie, osiągnął wszystko, co tylko mógł w klubowej piłce. Jest żyjącą legendą i nikomu nie musi udowadniać, że jest najlepszy.

Jednak rekord, który niedawno pobił Walijski Czarodziej został nieco przysłonięty mniej wzniosłymi wydarzeniami. Przez większą część ostatniego sezonu, kibice Diabłów narzekali na niską dyspozycję Giggsa i jego obecność w pierwszej jedenastce. Pojawiały się nawet głosy, że Walijczyk powinien już myśleć o emeryturze. Sugestie dotyczące odejścia z futbolu uważam za mocno przesadzone, jednak faktem jest, że Ryan nie znajdował się w najlepszej formie. Kiedy trzydziestoczterolatek wreszcie powie sobie stop? Kiedy zawiesi buty na kołku i przekaże opiekę nad lewą flanką młodszym kolegom z zespołu? Wątpię, aby Giggsy nawiązał jeszcze do formy sprzed kilku lat. Ryan jest niewątpliwie legendą Manchesteru United, jednak wypowiedzi z ostatniego sezonu pozostawiły pewną skazę na wizerunku Walijczyka. Oczywiście skaza ta, jest niczym przy zasługach, jakie poczynił dla Czerwonych Diabłów, jednak nie ulega wątpliwości, że Giggs powoli będzie usuwał się w cień ustępując miejsca młodszemu pokoleniu.

Eric CantonaZupełnie inaczej zakończył swoją przygodę z futbolem Eric Cantona. Francuz ogłosił sportową emeryturę w wieku zaledwie trzydziestu lat. Decyzja, którą gwiazdor obwieścił w maju 1997 r. wstrząsnęła nie tylko sympatykami talentu francuskiego napastnika. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego zawodnik, który miał u stóp cały piłkarski świat, zdecydował się tak nagle zerwać z futbolem. Sam Król Old Trafford tak wytłumaczył swoją decyzję:

Przestałem grać w piłkę nożną, ponieważ w swojej karierze osiągnąłem wszytko, co tylko mogłem. Teraz potrzebuję czegoś, co zafascynowałoby mnie równie mocno, co futbol.

Eric Cantona

Co czuje Eric, kiedy spogląda na koszulkę ze swoim nazwiskiem wiszącą w szafie? O czym myśli, kiedy włącza telewizor i ogląda mecz Czerwonych Diabłów? Żałuje, że nie pograł na Old Trafford trochę dłużej? Czy może, snujący się po boisku weterani, utwierdzają go w przekonaniu, że dobrze postąpił? My, kibice, możemy jedynie zastanawiać się, co by było gdyby…

Lepiej wypalić się szybko, czy zanikać powoli? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony, odchodzić jako najlepszy, to coś wyjątkowego i w dzisiejszym sporcie rzadko spotykanego. Coś, co jest wspaniałym zwieńczeniem kariery, co tworzy legendę i fascynuje kolejne pokolenia kibiców. Jednak powolne usuwanie się w cień, chowanie za własny pomnik, który wznieśliśmy w sercach kibiców podczas długoletniej kariery, zwieńczone rekordem wszech czasów, sprawi, że zapiszemy się w historii klubu. Zasłużymy sobie na złotą tabliczkę z wygrawerowanym nazwiskiem. O tym, która droga jest właściwa, decyduje sam piłkarz. To on musi wiedzieć, kiedy odejść, aby zostać zapamiętany, tak jak tego chciał. Żeby po latach usłyszeć swoje nazwisko odśpiewane przez kibiców zgromadzonych na trybunach. Aby usiąść w fotelu i stwierdzić, że podczas swojej przygody z piłką nożną, choćby przez chwilę, mógł dotknąć piłkarskiego nieba.

Jestem niezwykle dumny, że kibice wciąż wyśpiewują moje nazwisko, ale boję się, że pewnego dnia trybuny ucichną. Boję się tego, ponieważ kocham, kiedy to robią. A wszystko co kochasz, obawiasz się, że kiedyś możesz to stracić.

Eric Cantona

Przewiń na górę strony