Boże, daj mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego nie jestem w stanie zmienić. Daj mi siłę, bym zmienił to, co zmienić mogę. Daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego… Nie ukrywam tego, że życie niejednokrotnie zmusza nas do poważnych przemyśleń, nie ukrywam, że wiele razy ze łzami w oczach, z goryczą w głosie, pytałem „Boże dlaczego!?”. Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć, a niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Powodem do tego, by powiedzieć sobie „stop”, by przemyśleć wiele spraw, zatrzymać się na chwilę, dla nas Kibiców Manchesteru United, którzy w dzisiejszym dniu wszyscy trzymamy się za dłonie tworząc tą niepowtarzalną atmosferę, jest 50. rocznica największej tragedii w historii Manchesteru United. Przeraża mnie to, że jedna śmierć to tragedia, milion – to statystyka. My z takim stwierdzeniem zdecydowanie się nie zgadzamy i właśnie dziś oddamy hołd osobom, dla których 6 lutego 1958 roku okazał się dniem tragicznym, dniem, w którym już na zawsze zamknęli oczy…
Manchester United legł w gruzach… Właśnie tak spekulowano. Niewielu wierzyło, że klub podniesie się po tak bolesnej stracie. Nie możemy zapomnieć o tej tragedii, jako kibice czujemy się zobowiązani oddać honor ludziom, którzy zginęli w tak dramatycznych okolicznościach. Nasza pamięć niech będzie twierdzą, niech będzie fundamentem tego, że tak wielka tragedia, która przecież zdarzyła się wtedy, gdy nasze stopy nie dotykały jeszcze ziemi, w roku 2008 ma ogromne znaczenie. Na naszych twarzach, mówiąc banalnie, wywołuje smutek, a niektórych zmusza do ukazania łez, czyż nie? Przyjrzyjmy się, Moi Drodzy, tej tragedii jeszcze raz, przypomnijmy sobie jak do niej doszło. Wyobraźmy sobie, co musi czuć człowiek, który wie, że za kilka chwil już nie ujrzy swoich bliskich, zwyczajnie odejdzie, pryśnie jak bańka mydlana. Umyślnie użyłem słów „bańka mydlana”, które mają symbolizować nam kruchość naszego życia. Dziś nie jest pewne, wczoraj za nami, o jutro z trudem walczymy nie wiedząc, co nas czeka…
Ekran stawał się coraz ciemniejszy. Głos spikera grzmiał jak młot. Moje oczy stały się śmiertelnie zimne. Usiadłem i wsłuchiwałem się w słowa spikera, który odczytywał kolejne nazwiska ofiar wypadku – H.E. Bates (pisarz).
Manchester United był w sportowym niebie. Przewidywano, że będzie to kolejny udany rok w ich wykonaniu. „Czerwone Diabły” grały coraz lepiej, także w Pucharze Europy. Po wymęczonym wyjazdowym remisie 3:3 z Crveną Zvezdą Belgrad praktycznie nikt nie miał wątpliwości, iż klub z Old Trafford sięgnie po zamierzone trofea. Śmierć zabiła te nadzieje. Wielki optymizm legł w gruzach, stało się to, czego nie przewidział nikt i trudno się temu dziwić. Niespodziewana katastrofa lotnicza wstrząsnęła całym światem, położyła cień na światowy futbol. 23 osoby straciły życie, wielu zostało ciężko rannych… Rozpoczął się prawdziwy horror. Wydanie „Daily Herald” z 7 lutego 1958 roku nazwała to zdarzenie „Soccer Horror”.
Po zremisowanym meczu 3:3 z jedenastką z Belgradu odbyła się oczywiście okolicznościowa impreza, zorganizowana przez Ambasadę Brytyjską w Belgradzie. W kraju fani świętowali zwycięstwo, wszyscy mieli idealne humory i nic nie zapowiadało się na to, by miało to ulec tak diametralnej, skrajnej zmianie. Przyszła pora na powrót. Po nocy lekkiego świętowania w Belgradzie piłkarze wsiedli na pokład samolotu wczesnym rankiem. Mieli być na miejscu w Manchesterze ok. godziny 18:00. Wyczarterowanym samolotem był Lord Burghley (G-ALZN A5 57 klasy Elizabethan), pilotowany przez kapitana Jamesa Thaina oraz drugiego pilota, kapitana Kennetha Raymenta. Na pokładzie było razem 38 osób. Samolot dotarł do Monachium na dotankowanie. W trakcie lądowania pasażerowie zauważyli, że na zewnątrz pada śnieg. Mimo wszystko pierwsza część podróży była sprawna i bezproblemowa.
Tankowanie miało być krótkie (20 minut). O godz. 14:31, gdy zbiorniki były już pełne, samolot ruszył po pasie i dostał pozwolenie na start. Gdy nabierał prędkości, piloci usłyszeli, że silniki pracują nierównomiernie i zaczęło dziać się coś nie tak, pojawiły się pierwsze przeciwności. Problemy zaczynały się właśnie przy starcie, stąd postanowiono o zrezygnowaniu z niego. Co było powodem? Piloci usłyszeli, że silniki pracują nierównomiernie i zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Przegrzanie się silnika spowodowało, tak jak mówiłem już wcześniej, że start odwołano. Mimo wszystko piloci nie zamierzali straszyć pasażerów i nie wszczynali alarmu. Wieża kontrolna wydała pozwolenie na drugą próbę wzniesienia się, ale samolot zatrzymał się po raz drugi. Także tym razem silniki niestety zaczęły wariować. Thain i Rayment ponownie zdecydowali się odwołać start i wrócili do terminala, aby omówić przyczyny takiego stanu rzeczy, który zaczynał wywoływać ewidentny strach. Kilku graczy zdawało sobie sprawę z powagi sytuacji i przeczuli, że nie wrócą do domu tego popołudnia, ale na pewno nikt nie myślał o tym, że będzie to ich ostatni dzień w życiu. Duncan Edwards wysłał telegram do gosposi w Manchesterze: „Wszystkie loty odwołane, wracam do domu jutro.” Wśród zawodników, pasażerów zaczął rodzić się strach i niepewność. W kabinie pilotów kapitan Thain i kapitan Rayment dyskutowali z inżynierem Williamem Blackiem, który twierdził, ze problemy z ciśnieniem paliwa były dość częste na lotnisku w Monachium ze względu na jego wysokość nad poziomem morza. Za wszelką cenę próbowano wykryć przyczynę takich problemów. Wydawało się, że wszystko będzie dobrze, jednak… był to początek końca.
Powiedziałem Kenowi, że jeśli sytuacja się powtórzy, to przejmę kontrolę nad przepustnicą. Ken zwiększył, więc ciąg, ale nie wyłączał jeszcze hamulca. Silniki działały jednakowo i równo, więc zwolnił hamulce i ruszyliśmy do przodu. Zwiększał ciąg, aż otworzył przepustnicę całkowicie. Sprawdziliśmy wskaźniki i potwierdziliśmy – „Pełna moc!”
Samolot ruszył… Opuścił pas startowy i zaczęło dziać się najgorsze. Samolot przebił ogrodzenie i przeciął drogę zanim skrzydło uderzyło w dom. Skrzydło i cześć korpusu zostały oderwane i dom stanął w płomieniach. Ten dzień nył przeklęty! Tragedia rozgrywała się dalej. Kadłub uderzył w drewniany garaż, w którym stała ciężarówka wypełniona paliwem i wyładowana oponami. Nastąpił wybuch.
Tył samolotu po prostu zniknął. Wydostałem się z wraka tak szybko jak tylko mogłem i po prostu zacząłem biec, biec, biec… Potem odwróciłem się i zdałem sobie sprawę z tego, ze samolot nie wybuchnie. Wróciłem. Z daleko widziałem płonący ogon samolotu i kiedy pobiegłem w jego kierunku zobaczyłem ciała. Roger Byrne był wciąż przypięty do siedzenia, Bobby Charlton leżał nie ruszając się na innym siedzeniu, był tam też Dennis Viollet. Potem pojawił się Harry Gregg i próbowaliśmy im pomóc – opowiada Bill Foulkes.
Wszyscy widzieli przerażoną twarz Rogera Byrne’a. Johnny na głos mówił o tym, że wszyscy zginą. Liam Whelan, gorliwy katolik, przyznał, że jest gotów na śmierć. Widzimy, Moi Drodzy, że ludzie byli zdesperowani, wiedzieli, że to koniec. Matt Busby był bardzo ciężko ranny, został odwieziony na noszach. Bobby Charlton szedł wspierając się na Greggu i Foulksie. Pomoc uzyskał w minibusie, który przyjechał po rannych, by udzielić natychmiastowej pomocy. Wszystkich rannych zabrano do szpitala (Rechts de Isar w Monachium) zdając sobie sprawę, że nie były to delikatne obrażenia. Minuty stawały się jak ciężkie kamienie…
Ta straszna tragedia była bezlitosna i drastyczna w skutkach. Jest nieporównywalna z niczym,co wydarzyło się w historii sportu. Ludzie nie mieli szans na przeżycie, a ci, którzy byli „zaledwie” ranni, mogą dziękować Bogu za szczęście. Bobby Charlton był jedną z osób, które cudem ocalały z tragedii. Zginęło ośmiu spośród dziewięciu dziennikarzy będących na pokładzie: Alf Clarke, Don Davies, George Follows, Tom Jackson, Archie Ledbrooke, Henry Rose, Eric Thompson i Frank Swift. Życie straciła jedna osoba z załogi i dwoje innych pasażerów: agent biura turystycznego, które zorganizowało lot i kibic, który poleciał obejrzeć mecz. Dziewięciu graczy przeżyło, ale dwóch z nich już nigdy nie zagrało w piłkę – Johnny Berry i Jackie Blanchflower. Życie ocalili również dwaj fotografowie, żona agenta biura podroży, dwoje pasażerów jugosłowiańskich, w tym jeden z dzieckiem oraz Frank Taylor. Zginęło 21 osób, a 20 przeżyło, jednak czworo z nich, Duncan Edwards, Matt Busby, Johnny Berry i kapitan Kenneth Rayment, długo walczyło ze śmiercią. By dokładniej przyjrzeć się zawodnikom, którzy niestety już nigdy nie zagrają na Old Trafford, odsyłam do tekstu koleżanki z redakcji (Vtg87), która przedstawiła nam te kluczowe postacie w serii Legendy.
Tak wielcy ludzie stracili życie. Dlaczego? Nie nam oceniać. Zwykły zjadacz chleba nie zrozumie tak wielkiej tragedii, a racjonalne myślenie nie wydaje się w tym momencie idealnym rozwiązaniem. Pomimo tragedii życie toczyło się. Manchester United miał znowu walczyć, miał udowodnić, że futbol w tym wielkim zespole zacznie znowu „oddychać”. Piłkarze „Czerwonych Diabłów”, którzy nie uczestniczyli w wyjeździe do Belgradu, usłyszeli o tragedii od obsługi klubu. Po kilku dniach ciała zmarłych graczy przewieziono do Manchesteru, gdzie w oczekiwaniu na pogrzeb złożono je w siłowni pod główną trybuną na Old Trafford. Teraz w miejscu tym jest kantyna, gdzie obecni piłkarze spotykają się po meczu z kibicami i z zawodnikami drużyn przeciwnych. Tragedia wstrząsnęła każdego. Ludzie ginęli, cierpieli… Nie potrafię sobie wyobrazić, co czuły rodziny, gdy doszła ich wieść o tym tragicznym zdarzeniu, po prostu nie potrafię! Tysiące kibiców pojawiło się, żeby oddać cześć zmarłym. Tam, gdzie rodziny prosiły, żeby pogrzeby były prywatne, kibice United czekali z dala od grobów i w ciszy składali kwiaty po zakończeniu uroczystości. Nikt nie wiedział, co powiedzieć, jak pocieszyć rodziny zmarłych, jak się zachować. Bo co człowiek może powiedzieć żonie, dziecku, matce, ojcu… niewinnej osoby, która zginęła w tak dramatycznej sytuacji? I wtedy na cmentarzach słychać tylko monologi ust, choć serca nadal prowadzą dialog… To było prawdziwe piekło.
Futbol mimo wszystko powrócił na Old Trafford. 13 dni po tym kiedy wstrząsająca wiadomość dotarła do Jimmy’ego Murphy’ego, United ponownie pokazał się na murawie. Ich przełożony mecz w FA Cup przeciwko Sheffield Wednesday obejrzało 60.000 widzów. Nikomu nie przeszkadzała pogoda, nikomu nie przeszkadzało to, że mecz został rozegrany w zimny wieczór w lutym. Kibice bez skrycia płakali, nikt nie krył swoich uczuć, stąd widoczne łzy. Płakali… płakali jak dzieci i to było silniejsze od nich. United awansowali do ćwierćfinału FA Cup pokonując w tym wyjątkowym spotkaniu drużynę Wednesday 3:0. Kibice na pewno do końca życia nie zapomną tego meczu. Wracali z niego bardzo przejęci, niektórzy zrozpaczeni, wręcz załamani. Nadal nie mogli uwierzyć w to, co się stało. To było wyjątkowe spotkanie! Zdawali sobie sprawę, że już nigdy nie zobaczą swoich ulubieńców, ludzi, których na swój sposób kochali i ogromnie cenili.
Władze Manchesteru United jak i współcześni piłkarze oczywiście również nie zamierzają biernie przyglądać się tej rocznicy. Władze Premier League wyraziły zgodę na rozegranie jednego spotkania w innych strojach. Jakich? Koszulki nie będą zawierały nazwy i loga sponsorów. „Red Devils” mają w nich wystąpić podczas derbowego spotkania z Manchesterem City (10 lutego). Domyślam się, że atmosfera panująca na Old Trafford będzie bardzo specyficzna, a mecz wyjątkowy i trudno się temu dziwić.
Monachijska tragedia do dziś pozostaje w sercach, tych, którzy kibicują United. Wszyscy związani z naszym klubem mają w sercach ten moment. Chcemy w szczególny sposób uczcić pamięć tych, którzy umarli. Chcemy pokazać młodym fanom, jak wielkich zawodników miało w swej historii United. Ten dzień będzie w Teatrze Marzeń dniem otwartym. Każdy będzie mógł przyjść i poczuć kawałek historii naszego klubu. Będzie specjalna wystawa na ten temat. Niech wszyscy wiedzą, że pamiętamy.
Władze Manchesteru postanowiły zmienić również dość znacznie nazwę tunelu, który biegnie w południowej części Old Trafford na „Tunel Monachium”. Będzie utworzona także wystawa, która ma uświadomić przede wszystkim młodym fanom jak wielka była to tragedia. Wystawa ma również jeszcze jedno zadanie… Ma przypomnieć historię zespołu Sir Matta Busby’ego. Przejdźmy dalej… Ryan Giggs pragnie wygrać Ligę Mistrzów i także w taki sposób oddać cześć ofiarom pamiętnej tragedii.
Ponowne zwycięstwo w Lidze Mistrzów to najlepszy sposób, aby złożyć hołd ofiarom Monachium. Każdy nasz gracz zdaje sobie sprawę, jak dużo Monachium znaczy dla tego klubu. Wszystko, co jest wyjątkowe w United, wiąże się w jakiś sposób z tamtym dniem. To dlatego mamy fanów na całym świecie.
My, kibice, z całego serca wierzymy w słowa Giggsa i zdajemy sobie sprawę z tego, że wygrana w Lidze Mistrzów będzie idealnym, dość specyficznym, uczczeniem śmierci zawodników, którzy zginęli w Monachium. Czerwone Diabły doskonale zdają sobie sprawę z tego, że to głównie oni dziś odpowiadają za swój klub, również duchowo… Na cześć ofiar katastrofy ułożono także wiersz o „ośmiu piłkarzach, którzy nie zagrają nigdy, bo spotkali się ze śmiercią- „The Flowers of British football, the Flowers of Manchester„.
Reasumując. W tej chwili przytoczę słowa Juliana Tuwima, które na pierwszy rzut oka zupełnie tutaj nie pasują, jednak to dość oryginalne spojrzenie, ma nam zobrazować pewną kwestię.
Znam 94-letniego starca, który całe życie pił, dziś jeszcze pije i jest zdrów jak ryba. Brat jego natomiast nie brał nigdy kropli do ust i umarł… mając 2 lata.
Nikt… ani ja, ani Ty nie potrafi odpowiedzieć na pytanie: „dlaczego ktoś umiera?”. Nikt z nas nie jest w stanie kwestionować śmierci. Nie rozumiemy tak wielu rzeczy i jestem pewny, że śmierci jako siły absolutnej… nie zrozumiemy nigdy. Tylko Bóg wie, dlaczego tak się dzieje, tylko Bóg wie, dlaczego 94-letni alkoholik żyje, a 2-letnie dziecko umiera. Tylko Bóg wie, dlaczego tak ogromna tragedia w Monachium miała miejsce i zabiła niewinnych ludzi. Śmierć przychodzi jak złodziej nocą i przyjdzie również po Ciebie, po mnie. Kiedy? Słowa Juliana Tuwima mają nam uświadomić to, że śmierć w ludzkim odczuciu nie jest sprawiedliwa i trudno się z tym nie zgodzić, ale tak jak mówię, to tylko nasze ludzkie odczucie. Przecież w Monachium 1958 roku zginęło wielu młodych ludzi! Jak to wytłumaczyć? Przepraszam ateistów, ale Bóg w moim życiu jest postacią fundamentalną i nie zamierzam tutaj tego negować, ukrywać. Jako kibice jesteśmy zobowiązani oddać hołd osobom zmarłym, nie zapominajmy również o ich rodzinach! Nie wyobrażam sobie tego, byśmy o tak ważnym zdarzeniu po prostu zapomnieli i dlatego tak często o tym powtarzam. Ten wielki horror trudno jest sobie wyobrazić, mimo to jestem pewny, że swoją pamięcią godnie uczcimy ten dzień, wyjątkowy dzień. Pamięć o zmarłych odróżnia człowieka od zwierząt, czyni z niego świadomego i wdzięcznego spadkobiercę tego, co wypracowały przeszłe pokolenia w sferze cywilizacyjnej, moralnej, duchowej i kulturowej. Pamięć o zmarłych świadczy o tym, że człowiek jest zdolny do wierności, do wdzięczności. Pamięć jest najważniejsza…