Nie przegap
Strona główna / Offtopic / Dziennikarska niewiedza, czyli jak wkurzyć kibica

Dziennikarska niewiedza, czyli jak wkurzyć kibica

Borek oraz Szpakowski
Czy oglądając kiedyś relację z zawodów sportowych mieliście wrażenie, że komentator jest niespecjalnie zorientowany w danej dyscyplinie? A może ewidentnie nie był na bieżąco z informacjami i ciekawostkami dotyczącymi rywalizujących drużyn bądź zawodników? Być może źle wymawiał nazwiska sportowców? Albo po prostu nie potrafił stosownie i ciekawie relacjonować oglądanych przez Was wydarzeń? Tak? W takim razie witamy w klubie, bo zdaje się, że jest nas – krytyków polskiego dziennikarstwa sportowego – całkiem sporo. Śmiem twierdzić, że nie bez powodu.

Niedawno mój redakcyjny kolega w swoim tekście odniósł się do wypowiedzi pewnego pana prowadzącego w TVP program ze skrótami spotkań Ligi Mistrzów. Pomyślałem sobie, że podobnych sytuacji kibice w naszym pięknym kraju mogliby zliczyć całe mnóstwo. Zapewne w niektórych przypadkach nasze pretensje do komentatorów i dziennikarzy są niesłuszne. W końcu nie jesteśmy nieomylni, i czasami nasza krytyka jest zbyt ostra albo bezzasadna. Ale też nie jest tak, że my – ciemna gawiedź – nie powinniśmy się czepiać, „bo się nie znamy”. Otóż wręcz przeciwnie: niektórzy kibice dysponują całkiem sporą wiedzą na temat jakiejś dyscypliny, drużyny czy konkretnych zawodów sportowych. Jak wykazał to Wiktor, wiedzą czasami wyraźnie szerszą od tej, którą „popisują się” przedstawiciele mediów. I w tym właśnie tkwi problem.

W tym miejscu zaznaczam, że swoją krytykę skupię na dziennikarstwie związanym z piłką nożną. Nie chcę jechać po bandzie i obsmarowywać polskiego dziennikarstwa sportowego jako całości. Po pierwsze dlatego, że sam nie posiadam na tyle szerokiej wiedzy o różnych dyscyplinach, by móc rzetelnie dokonać takiej oceny. Po drugie zaś dlatego, że są w Polsce również i tacy, którzy dobrze, albo wręcz znakomicie spisują się w roli redaktorów czy komentatorów sportu. W związku z tym moja ocena nie powinna być nadmiernym uogólnieniem.

Jak więc jest z tym naszym dziennikarstwem piłkarskim? Hm… nie wiem, czy „kiepsko” to odpowiednie słowo, ale spokojnie – jeszcze się rozkręcę. Przypadek, o którym pisał Wiktor, niestety nie jest odosobniony. Mówię tu o ewidentnych brakach w wiedzy, które przebijają z wypowiedzi na przykład niektórych orłów ekranu. Ze wszystkich przewin polskich dziennikarzy właśnie ta drażni mnie najbardziej. Dlaczego? Bo informowanie o sporcie i komentowanie wydarzeń z tej dziedziny to ich praca. A praca ta, jak każda inna, wymaga określonej wiedzy. To, że sport przez gros czytelników, słuchaczy i widzów kojarzony jest z rozrywką albo hobby nie oznacza, że ludzie profesjonalnie się nim zajmujący mogą być niekompetentni.

Pytam więc: dlaczego pan, któremu jakaś gazeta albo stacja telewizyjna płaci za taką fuchę solidne pieniądze, nie wysili się, żeby każdorazowo dotrzeć do odpowiednich informacji? Czeka na niego stanowisko komentatorskie na Santiago Bernabeu i mecz Realu z Juventusem? Powinien zorientować się, co w Madrycie i Turynie ostatnimi czasy piszczy. Sprawdzić ostatnie wyniki obu drużyn, informacje o kontuzjach, komentarze mediów na temat formy zespołów czy niektórych zawodników, parę ciekawostek. To samo dotyczy ludzi prowadzących studio. Żeby nie było, że zbyt wiele wymagam – przecież człowiek, który przyjedzie do stolicy Hiszpanii komentować mecz na żywo i tak część z tych informacji dostanie do rąk na odprawie dla mediów, w pakieciku przygotowanym na przykład przez UEFA. Tymczasem niektórzy sprawiają wrażenie, jakby nawet nie przejrzeli tego, co ktoś dla nich ułożył! No dobra, być może zapoznali się z materiałami, ale jakoś nie udaje im się zaprezentować tego podczas transmisji.

Tak, jak mówiłem – staram się krytykować z umiarem. Ale nie wierzę, że liczne przykłady niewiedzy (albo wiedzy nieaktualnej, co wytknął Wiktor) to zawsze niewinna nieudolność w komentarzu. Za dużo jest takich sytuacji, by wszystkie w ten sposób wytłumaczyć. Szczytem tego rodzaju niekompetencji są dla mnie dziennikarze, którzy mylą nazwiska piłkarzy. Nie mówię tu bynajmniej o niuansach wymowy. Czy Dirka Kuyta będą nazywali „Kujtem” czy „Kałtem”, jest mi raczej obojętne. Albo inaczej: miło jest, gdy komentator orientuje się, jak poprawnie wymawia się to nazwisko w danym języku, ale nie oczekuję, że będzie znał zasady wymowy piętnastu języków. Tego się więc nie czepiam. Ale już usłyszawszy o „Juanie RAMONIE Riquelme” (tak, zdarzyło się to parę razy…) dostaję białej gorączki! „Ramon” brzmi „po latynosku”, a „Roman” już nie bardzo, więc pewnie ma być „Ramon”? Czy taki jest magiczny tok rozumowania pana, który popisał się tym błędem?! A skąd się wziął Giuseppe DE Rossi, napastnik Villarrealu? Pewnie stąd, że komentator nie słyszał o 21-letnim, dopiero wybijającym się na europejskich stadionach Włochu. Słyszał za to o jego sławniejszym rodaku, Daniele De Rossim z AS Romy. Dodał dwa do dwóch i wyszło mu dwadzieścia dwa. A wystarczyło spojrzeć na kartkę ze składami drużyn, którą miał przed nosem…

Jeszcze raz odwołam się do umiaru. Podobnie jak nie wymagam od dziennikarzy znajomości piętnastu języków, nie oczekuję od nich, że będą znali każdy news oraz każdą ciekawostkę związaną z każdą drużyną, której mecz komentują. Dlatego nie zszokował mnie fakt, że komentator nie potrafił wyjaśnić, skąd na trybunach stadionu w jednym z miast USA, gdzie swój mecz towarzyski rozgrywał w okresie przedsezonowym Manchester United, wziął się transparent ze znanym nam hasłem „Not for Sal£”. Działo się to oczywiście tego lata, gdy klub został przejęty przez rodzinę Glazerów. Jestem w stanie zrozumieć, że dla dziennikarza nie śledzącego drobiazgowo losów tego konkretnego klubu sytuacja nie była równie oczywista, jak dla nas, kibiców Czerwonych Diabłów. Przyznajcie sami, że to jednak nieco inny poziom, niż mylenie nazwisk zawodników.

Jakość komentarza, zarówno tego w studiu, jak i tego ze stadionu, może naprawdę istotnie wpłynąć na frajdę (albo frustrację), którą z oglądania meczu mają kibice zgromadzeni przez telewizorami. Pora, by dziennikarze wzięli to sobie do serca, i potraktowali wiedzę o sporcie poważnie – jako jedno z niezbędnych narzędzi swojej pracy. Pozostaje pytanie, ile jeszcze głosów krytyki musi pojawić się na węższym lub szerszym forum publicznym, by dotarło to do ludzi, którzy ze szklanego ekranu raczą nas swoją ignorancją. Dopóki obecny stan rzeczy nie ulegnie poprawie, dziennikarska niewiedza będzie podnosić mi ciśnienie w równym stopniu, co wydarzenia na boisku.

Przewiń na górę strony