Nie przegap
Strona główna / United to MY! / United to MY! – Futbolowa

United to MY! – Futbolowa

Tak, jak staruszka, która ze wzruszoną miną i łzą wędrującą gdzieś po policzku, przegląda stare albumy, tak i ja odkurzam zakamarki mej pamięci i przenoszę się trzynaście lat wstecz…

Nie będę udawać i kłamać, że cokolwiek z tamtych lat pamiętam. No, może tylko pęknięcie na pół mojego zielonego rowerka, ale myślę, że nikogo by to nie zainteresowało… To, że kibicuję Czerwonym Diabłom, odkąd skończyłam siedem lat, wiem tylko z rodzinnych legend, które – jak wiadomo – nie zawsze są stuprocentowo pewne. Przyjmując jednak, że szanownym rodzicom nic się nie pomyliło, często staram się dojść do tego, co małą, piegowatą dziewuszkę, przyciągnęło akurat do tej konkretnej drużyny….

Może pokochała uroczą maskotkę?
Może zainteresował ją któryś z piłkarzy?
A może rzuciła jej się w oczy wspaniała czerwień koszulek?
Cokolwiek to było, przyciągnęło ją na tyle, że trzynaście lat później mogła nazywać się największym fanatykiem w okolicy…

O tym, że kibicuję United wie każdy – widać to gołym okiem. Nie kryję się ze łzami szczęścia, czy rozpaczy i okrzykami radości, czy jękami zawodu, które towarzyszą mi bezustannie, kiedy moje Diablątka rozgrywają mecz. Zimą opatulam się manchesterowym szalikiem, po ulicy dumnie paraduję w koszulce, niosąc na ramieniu plecak. Manchesterowy oczywiście. Nocą wtulam się w pościel, godzinę sprawdzam na zegarku, pieniądze trzymam w portfelu, rysuję ołówkiem, a ołówek trzymam w piórniku. A wszystko to uśmiecha się do mnie swoją czerwienią i eksponuje najpiękniejszy herb, jaki mogą ujrzeć ludzkie oczy – herb Manchesteru United. I choć z powodu koszulki, czapeczki, czy naszywki na torebce, miałam już wiele kłopotów, nie przestanę pokazywać, gdzie ulokowałam swoje uczucia. Bo możliwość bycia częścią społeczności fanów United, napawa mnie dumą tak ogromną, że daje mi niezmierzoną siłę, aby walczyć z wszelkimi przeciwnościami.

Czy będzie to dziwne/śmieszne/niedorzeczne, jeśli przyznam się, iż Manchester United jest dla mnie niczym… miłosna wyrocznia? Bo wyobraźcie sobie, moi mili, że kilka lat temu zaangażowałam się poważnie w związek z człowiekiem, który zwykł nazywać mój ukochany klub, szmatami. Śmiał się, delikwent, z każdej porażki, a zwycięstwa tłumaczył… korupcją. I jak tu wytrzymać z taką kulą u nogi, która doprowadza człowieka do szału, po pięciu minutach wymiany zdań? Długo razem nie wytrwaliśmy. I całe szczęście, bo dzięki temu było mi dane spotkać miłość szczerą i prawdziwą.

Marcin mój, to człowiek, z którym kroczę przez życie już dwa lata. Początkowo był to miłośnik Bundesligi, nie mający żadnego rozeznania, jeśli chodzi choćby o Premiership. A teraz, z czystym sumieniem można nazywać go wielkim fanem United. Doszło wręcz do tego, że przy całym moim zabieganiu, to on wcześniej wie o najświeższych ploteczkach transferowych i najnowszych wieściach z Old Trafford. Troszeczkę mi wstyd z tego powodu, ale – z drugiej strony – cieszę się, że mogłam zarazić go takim pięknym uczuciem. Bo móc oddać serce takiemu klubowi, jak Manchester United, to ogromne szczęście i wielkie wyróżnienie.

United łączy ludzi, łączy serca. Powoduje, że wszelkie granice się zacierają – nie mają znaczenia takie błahostki, jak: płeć, wiek, kolor skóry, czy zainteresowania poszczególnych fanów. Liczy się tylko to, że ich serca, nasze serca, biją zgodnym rytmem. W takt melodii Glory Glory Man United

Przewiń na górę strony