Nie przegap
Strona główna / Manchester United / Po co nam to 4-4-2?

Po co nam to 4-4-2?

Po meczu przeciwko Norwich mam – jak zapewne większość kibiców United – gonitwę myśli. Jest tyle rzeczy, o których wypadałoby napisać, że, siadając do tego tekstu, naprawdę mam mętlik w głowie, na czym się skupić. Jednak w moim odczuciu jeden wniosek, jedno przemyślenie wybija się ponad pozostałe i nijak nie mogę go sobie wytłumaczyć racjonalnie.

Wszyscy widzieliśmy, jak United do dzisiaj grało. Podwieszony Rooney, przed nim Robin van Persie, a obok niego Welbeck albo Chicharito; za Roo z kolei przynajmniej jeden z pary Anderson/Cleverley. Widzieliśmy też, jak przekładało się to na wyniki – pomimo dwóch porażek zdobyliśmy lidera, graliśmy ładny, pozytywny futbol. I tak – oczywiście traciliśmy bramki (i w odróżnieniu od innych nie winię za to wyłącznie defensywy), ale strzelaliśmy ich jeszcze więcej. Stąd też nasuwa mi się pytanie – po co psuć coś, co dobrze działa? Jaki jest cel nieustannych kombinacji wtedy, kiedy wydają się być co najmniej niepotrzebne? Po co nam to 4-4-2?

Oczywiście koronnym argumentem są kontuzje. Roo pauzował przez kontuzję. Na domiar złego pauzował też Kagawa, który inaczej mógłby ładnie wejść w jego buty. Ale czy to cokolwiek zmienia? Moim zdaniem nie. Wszyscy chyba wiedzą, że obecnie największym atutem Manchesteru United jest siła rażenia. Dlaczego więc nie wykorzystuje się jej, a zamiast tego stawia na bezproduktywnych zawodników i ustawienie, którym nie gra już od lat żaden liczący się klub?

Ustawienie

W zasadzie cały zeszły sezon zastanawiałem się, jak to się dzieje, że wszyscy wokół mnie ubóstwiają wręcz Valencię. Nadal tego nie rozumiem. Co gorsza – po zdobytej przez niego nagrodzie na koniec sezonu zacząłem wątpić w swoją wiedzę na temat piłki i umiejętność trzeźwej oceny danego gracza. Wszak od początku byłem – delikatnie mówiąc – sceptycznie nastawiony do fenomenu naszej nowej siódemki. Ten sezon jednak od pierwszego meczu utwierdza mnie w przekonaniu, że się nie myliłem. Co więcej – o ile wcześniej, przy wszystkich wadach Valencii, widziałem przynajmniej jego progres w barwach United, tak teraz widzę zjawisko wręcz odwrotne. Teraz Antonio nie wykorzystuje swojej szybkości, a przynajmniej nie tak, jak mógłby to robić. Zamiast gry z pierwszej piłki ze skądinąd rewelacyjnym Rafaelem, on dostaje piłkę, odwraca się do bramki, zastanawia się przez kilka sekund, a później albo próbuje swojego „dobrego_na_wszystko” zwodu, albo (o zgrozo) schodzi do środka. Co może zrobić zawodnik dysponujący tylko prawą nogą i kikutem w miejscu lewej, schodząc do środka? Odpowiedź jest dość prosta i raczej mało satysfakcjonująca – spowolnić akcję i oddać piłkę komuś za plecami. Czy tego od niego oczekujemy? Ja nie, a i ośmielę się powiedzieć, że nie jestem sam.

Young jest dla mnie zagadką. Chłopak, który bezsprzecznie jest w tym momencie najlepszym skrzydłowym United, dorobił się wizerunku słabiaka, nurka i bezużytecznej zapchajdziury. Oczywiście spodziewam się fali krytyki ze strony ultrasów Naniego i przyznaję, że chłop ma potencjał prawdopodobnie wyższy niż Ashley, ale co z tego? Pomijam już fakt ustawiania się na murawie i inteligencji boiskowej, która powoduje, że Young w trudnej sytuacji zastawia się, żeby wywalczyć faul, albo też schodzi do środka z lewego skrzydła, co w połączeniu z faktem, że jest prawonożny, stwarza nie lada zagrożenie. Co w takich sytuacjach robi za to Nani? Próbuje przedryblować trzech przeciwników. Kiedy mu się uda (w tym 1% sytuacji), produkuje akcję, którą wszyscy długo pamiętamy (vide mecz przeciwko Arsenalowi). Gorzej, że takie akcje i takie mecze od początku kariery Portugalczyka na Old Trafford można policzyć na palcach maksymalnie dwóch rąk.

Po co nam te skrzydła?

Wydaje mi się, że gracze United mają przykazane, żeby przed pójściem spać odmówić koronkę do skrzydłowego. Nie jest tajemnicą, że to ustawienie 4-4-2 zapewniło nam najwięcej tryumfów do tej pory. Niemniej żeby porównywać zestawienia, nie można nie wziąć pod uwagę jednostek, na których były budowane. Jak ma się więc Nani do Ronaldo? Jak Younga porównać z Becksem? Jak zestawić Valencię z Giggsem z czasów świetności? NIJAK! Dlaczego więc wciąż z upodobaniem i zacięciem masochisty wracamy do tego wariantu? Nie wiem.

A można było przecież prościej…

Nie wystarczyło wystawić obronę, przed nimi podstawić Scholesa z Carrickiem, dalej Andersona lub Cleverleya? Z przodu uzupełnić to grającym z jednego boku van Persiem, a z drugiego Welbeckiem, przed którymi hasałby Chicharito? Czy w wymyśleniu takiej koncepcji tkwi jakaś zagadka i tylko dla mnie wygląda ona na naturalne zestawienie na wczorajszy mecz, będące kontynuacją tego, co United gra niemal od początku sezonu? Nigdy nie grałem w piłkę nożną na jakimkolwiek poziomie wyżej boiskowego podwórka. Trenowałem za to inne sporty drużynowe i potrafię sobie wyobrazić, jaki kocioł musi powstawać w głowach zawodników, kiedy w zasadzie co tydzień mają grać w oparciu o zupełnie inne założenia. Oczywiście są też dobre strony takiej taktyki – nasi przeciwnicy nigdy nie wiedzą, z której strony uderzymy. Ale żeby uderzać, trzeba mieć czym…

Zmiany

To chyba jeden z najbardziej „ulubionych” tematów kibiców United. Zawsze za późno, zwykle nie takie. Zobaczmy, co dała przeprowadzona odpowiednio wcześnie zmiana w poprzednim meczu – hattrick Hernandeza (tak, wiem, że drugiej bramki mu nie zaliczyli, ale dla mnie to głupota). Spójrzmy więc na wczorajsze zmiany i jeśli ktoś z was potrafi je logicznie uzasadnić, będę wdzięczny.

Przegrywamy 1-0. Gramy defensywnym pomocnikiem i byłym_skrzydłowym_jeźdzcem_bez_głowy, który wydaje się nie mieć konkretnych zadań na boisku, albo po prostu się z nich nie wywiązuje. Po szybkości i błyskotliwości Giggsa z lat świetności zostało już tylko – niestety – wspomnienie. Traktuję go zatem bardziej jako defensywnego pomocnika, bardziej rozbijającego akcje niż prącego do przodu. Co robi Ferguson? Wprowadza Scholesa i Welbecka! Nie bez znaczenia jest też to, kogo zastępują. Z boiska schodzą Valencia i Hernandez. Gramy więc trzema defensywnymi pomocnikami, jednym skrzydłem i dwoma napastnikami. Dlaczego za Giggsa nie wszedł któryś z pary Anderson/Cleverley, a za Valencię Welbeck? Dlaczego chociaż nie spróbowaliśmy przejść od ustawienia, które od lat nam już nie leży i nie przynosi rezultatów na diament, dzięki któremu ostatnio graliśmy pięknie i strzelaliśmy mnóstwo bramek? Nie wiem.

Zmiany w szerszym kontekście

Jedną z moich ulubionych polskich piosenek rockowych jest ta Perfectu, w której Markowski śpiewa, że „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym”. Mądrość ludowa, można by rzec, ale niestety tak odległa, a czasem wręcz nieosiągalna dla niektórych. Niestety, moim zdaniem czas Giggsa już nadszedł. Zawodnik, który potrafi posłać jedną (fenomenalną, ale jedną) piłkę na mecz, a przez resztę czasu powodujący, że gramy faktycznie w dziesiątkę, nie ma prawa biegać po boisku w lidze! Jeśli nadal chce, niech gra w pucharach, niech tłucze się nawet w fazie grupowej Ligi Mistrzów, ale to wszystko. Uwielbiam Giggsa, tak jak uwielbiam każdego z piłkarzy „Fergie’s Fledglings”. Ale kiedy już się nie da, to się nie da. Ryan będzie na zawsze legendą United nie tylko za to, co zrobił dla tego klubu, ale też za to, ile czasu to robił. Czy rzeczywiście Walijczyk nie widzi tego, że swoją grą w ostatnich miesiącach sam depcze swoją legendę? Chyba nie, a szkoda. Może przetłumaczę Markowskiego na angielski i wyślę mu chociaż tekst…

Chciałbym też dalsze wzmocnienie środka pola. Chciałbym, żeby United ściągnęli jakiegoś młodego pomocnika, tak jak ściągnęli Kagawę, i żeby dawali mu grać. Mógłby to być ten, o którym myśli pewnie spora część kibiców – Eriksen. Mógłby to być też Wanyama – dobry piłkarz, do tego wysoki, dzięki czemu nie pozwoliłby sobą pomiatać takiemu np. Fellainiemu. Można by zapewne wyrwać go w dobrych pieniądzach i nie byłoby już konieczności grania w środku Giggsem. Chociaż zaraz… Teraz też nie ma…

Nawiązując do Bonda, Ferguson powiedział na którejś z konferencji kilka tygodni temu „Diamonds are not forever”. I ja próbuję zrozumieć, dlaczego. Jaki jest faktyczny, logiczny powód usprawiedliwiający odejście od taktyki sprawiającej, że Czerwone diabły mogły najlepiej wykorzystywać potencjał, którym teraz dysponują – ogromną siłę ataku, wszechstronność dwóch filarów tej linii, a także dwóch graczy, którzy żywią się dobijaniem piłki z kilku metrów. Zamiast tego stawiamy na skrzydła, na których ani nie mamy wybitnych obecnie zawodników, ani nie mamy w środku kolosów fenomenalnie grających głową… A jeśli mamy rzeczywiście grać skrzydłami i ta koncepcja ma być forsowana, to tam nadal potrzebujemy wzmocnień, szczególnie w perspektywie rychłego opuszczenia klubu przez Naniego, które wydaje się być już przesądzone.

Przewiń na górę strony