Dawno już nie grali Polacy z tak mocnym rywalem – pomyślał Jan i zapalił zręcznym ruchem papierosa – dawno już tak mocnemu rywalowi nie strzelili bramki, nie wygrali, nie sprawiali nawet wrażenia wierzących w końcowy sukces – toczył dalej wewnętrzny monolog, jedną ręką paląc, drugą głaszcząc buldożka Brutusa po małym łebku (bo piesek wrócił z włóczęgi, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, ale wrócił do swojego właściciela). Z letargu wybudziło go nieśmiałe pukanie. Nie spiesząc się, zgasił papierosa, podniósł swoje nie najmłodsze już ciało i ruszył w kierunku drzwi. Ale gdyby wiedział, co nastąpi w ciągu kilku następnych godzin, prawdopodobnie wolałby w samotności obejrzeć mecz Polska – Niemcy.
»Daleko od Manchesteru, odcinek 3 – „I 8:2 be an Arsenal fan right now”
– Ale jak to Łukasz, dlaczego jakiś łysy młodzieniec miałby uderzyć cię w twarz? – zapytał Jan księdza, podając mu herbatę i częstując papierosem.
– Dziękuję, nie palę. I nie wiem na Boga, dlaczego zostałem napadnięty przez tego pozbawionego włosów, skrupułów i zapewne kręgosłupa moralnego młodzieńca – ksiądz oczywiście skłamał. W dodatku dwukrotnie.
– Aha – Jan oczywiście wyczuł podwójne kłamstwo i zdecydowanym ruchem odpalił kolejnego papierosa.
Tymczasem gdzieś nieopodal, Celina tupiąc, bijąc i krzycząc na łysego młodzieńca, próbowała wybić mu z głowy pomysł wspólnego pójścia do Jana na mecz reprezentacji.
– Co ty sobie wyobrażasz! Po tym co zrobiłeś księdzu Łukaszowi, masz czelność oglądać z nami mecz? Wstydziłbyś się Ariel, wstydził! – tak, młodzieniec nazywał się Ariel.
– Wyluzuj Cela, klecha dostał nauczkę i będzie siedział cicho – powiedział dosadnie, poprawił dres i chwycił Celinę mocno za rękę. Powoli ruszyli w stronę domu Jana.
– Nie Gertrudo, nie pojedziemy do Jana traktorem, Rooney nie zbawi reprezentacji Anglii, a Groszek wcale dobrze z Polakami nie zagrał. A teraz zbieraj się szybko, bo dosyć mam czekania – poirytowany Kuba nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej takim tonem odezwał się do kobiety.
– Dobrze – zaskoczona dziewczyna nic więcej nie potrafiła powiedzieć. Pierwszy raz ktokolwiek potraktował ją tak nieładnie. Oj będzie musiała się kiedyś Kubie odwdzięczyć. Oj będzie.
Zabrała jeszcze parę kobiecych, zapewne bardzo niezbędnych rzeczy i dołączyła do kolegi, który po wypowiedzeniu dosadnych słów, powoli ruszył do Jana na mecz.
W telewizorze Jana rozpoczynała się już transmisja. A właściwie studio przedmeczowe, z przystojnym dziennikarzem i mniej przystojnym gościem, oczywiście znanym, przez niektórych szanowanym, a przez innych niezupełnie, trenerem. Nikt z obecnych w pokoju, a w tym momencie byli nimi: Jan, ksiądz Łukasz i Brutus, specjalnie nie zwracał uwagi na rozmowy panów z TV. Wyłapywali tylko frazy typu: „nigdy z nimi nie wygraliśmy”, „czy przełamiemy klątwę?”, „Franciszek Smuda nie powinien wystawiać w wyjściowej jedenastce Perquisa”, „wielka niewiadoma” – i tak w kółko. Później pojawiło się pasmo reklamowe i zaczęli się schodzić goście.
Najpierw weszła obrażona Gertruda. Cicho usiadła na swoim miejscu, wbijając wzrok w TV. Zaraz za nią wszedł Kuba, po chwili wdając się z Janem i księdzem Łukaszem w burzliwą dyskusję na temat Podolskiego i Klose, przerywaną czasami wstawkami na temat Szczęsnego, który według nich nie zdążył się jeszcze pozbierać po laniu na Old Trafford i może Polakom zawalić mecz (w jak wielkim byli błędzie dopiero się przekonają).
Wszystko (oprócz cichej Gertrudy) wyglądało zatem normalnie. Ale niestety, nic nie trwa wiecznie. Rezolutna nastolatka postanowiła zapomnieć o swoim „fochu” i rzuciła się w wir dyskusji toczonej przez panów. Na stadionie w Gdańsku sędziowie wyprowadzali powoli piłkarzy na boisko, za chwilę przedstawiciele PZPN będą gratulować Żewłakowowi i Krzynówkowi dołączenia do reprezentacyjnych emerytów, później zagrają hymny i zacznie się mecz. Szpakowski oczywiście w ekstazie. Polacy w napięciu, w domu Jana cisza. Przerwało ją wejście Celiny i Ariela.
– Siema! Gdzie miejsce dla mnie i Celi? Gdzie piwo? Nawet się klecho na nią nie patrz, bo ci przywalę z bani – Ariel dosadnie rozpoczął znajomość z naszymi bohaterami.
– Z bani to zaraz przywalę ci ja – nieoczekiwanie odezwał się Jan – siadaj na dups*u i bądź cicho, bo inaczej porozmawiamy.
– Spoko ziomek, nie napinaj się. Meczyk obejrzę i spadamy z Celą.
– Jestem Celina!
– Właśnie! – wsparła koleżankę Gertruda.
– Jezusie, mecz zaraz się zacznie, uszanujmy hymny i oglądnijmy go w zgodzie – ksiądz Łukasz usiłował rozładować atmosferę i ku zdziwieniu wszystkich udało mu się.
I rozpoczęła się gra. Na trybunach jak i w domu Jana doping był kiepski. Tylko czasami ktoś się zrywał i poprzeklinał na Peszkę. Tak jak polskim piłkarzom gra z Niemcami plątała nogi, tak naszym bohaterom obecność Ariela nie pozwalała przeżywać meczu jak zwykle. Grobowa atmosfera ożywiła się w momencie zdobycia bramki przez Lewandowskiego.
Ale i tak nikt za bardzo nie wiedział, jak okazywać radość przy nowym elemencie. Niby fajnie się pocieszyć, ale jakoś nie wypadało okazywać oznak radości i zjednoczenia z Arielem, który zaznaczmy, doskonale się bawił kosztem reszty. Jak się mecz potoczył – każdy wie. Niemcy grali, strzelali, Szczęsny bronił i to bronił jak natchniony. Nawet Janowi przeszło przez myśl, że może to on powinien zastąpić Edvina w bramce United. W temacie wypowiedział się oczywiście Ariel.
– I co wy na to? Gdzie jest wasz Degeja przy naszym Wojtku?
– Cicho, karnego sobie Niemce sprokurowały – przerwał mu gwałtownie Kuba.
– Kurrrrr… – powiedzieli wszyscy po stracie bramki. Tak, ksiądz Łukasz też.
– Hehe – podsumował Jacek Gmoch Ariel. I popełnił błąd, bo swoim zachowaniem podpadł w tym momencie Brutusowi. A co to oznacza, tego się jeszcze dowie.
– Jak można strzelić bramkę na 2:1 w 90. minucie i nie wygrać? – zapytał Jan i wyłączył telewizor.
– Na Boga, pierwszy raz kibicowałem tej drużynie co reszta i znowu zawód.
– Klecho, ja ci coś mówiłem, więc nie strzelaj mi tutaj dramatów tylko won na plebanię, bo drugie oko też będziesz miał fioletowe – Arielowi wypite trzy piwa wyraźnie dodały animuszu. Już ruszał w stronę przestraszonego księdza, już podnosił na niego rękę, pomimo błagalnych krzyków Celiny, ostrzeżeń Jana, pisku Gertrudy i zamarłego w przerażeniu Kuby. Ale wtedy zareagował ten, któremu nowy element w towarzystwie od dłuższego czasu się nie podobał, czyli Brutus. W mgnieniu oka buldożek francuski znalazł się koło nóg Ariela, podskoczył i ugryzł tam, gdzie mężczyznę boli najbardziej.
– Co ty kurrr… – tylko tyle zdążył wykrzyczeć chłopak, zanim na jego twarzy pojawił się grymas bólu. A reszta towarzystwa wybuchnęła gromkim śmiechem.
Czy Ariel pozostanie mężczyzną? Czy zagości na dłużej wśród naszych bohaterów? Tego nie wiadomo. Ale zależy to także od was czytelnicy.
