Ostatnie spotkania w wykonaniu piłkarzy Manchesteru United to istna sinusoida. Wystarczy popatrzeć tylko na dwie ostatnie kolejki, by zacząć się poważnie zastanawiać, na jakim etapie (jeśli chodzi o formę czysto piłkarską, ale także psychiczną i mentalną) są podopieczni sir Alexa Fergusona. Sobotnie spotkanie z Blackburn Rovers może rodzić uzasadnione obawy i wątpliwości, czy „Czerwone Diabły” będą w stanie skutecznie przeciwstawić się Barcelonie podczas finału Ligi Mistrzów, rozgrywanego 28 maja na stadionie Wembley.
Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle?
Już podczas starcia z Chelsea Londyn widać było, że drużynie z Old Trafford brakuje tego „czegoś”. O ile dochodzenie do sytuacji podbramkowych przychodziło im stosunkowo łatwo, o tyle skuteczność wołała o pomstę do nieba. Za podsumowanie niech posłuży moment, w której Wayne Rooney miał trzy 100-procentowe sytuacje na skarcenie rywala w odstępie dwóch minut, których niestety nie wykorzystał. W ogóle jeśli chodzi o klarowne okazje do zdobycia bramki, to piłkarze w czerwonych trykotach mieli ich bez liku. Nie potrafili ich jednak zamienić na gola, co mogło się zemścić w końcówce spotkania. Kontaktowa bramka w wykonaniu Franka Lamparda wprowadziła niepotrzebne nerwy w zespole z „Teatru Marzeń”, gdyż do tego momentu powinni oni być na prowadzeniu co najmniej 5:0.
Zarówno piłkarze jak i trenerzy powinni na treningach dokładnie przeanalizować poszczególne sytuacje, by na przyszłość skuteczność w ich egzekwowaniu była o wiele wyższa. Może się przecież zdarzyć tak, że w finale zespół z Manchesteru będzie miał tylko jedną okazję do zdobycia gola i jej zmarnowanie może spowodować, że marzenia o ponownym zwycięstwie w elitarnej Champions League trzeba będzie odłożyć na kolejny sezon.
Ogólnie jednak, jeśli chodzi o siłę ofensywną, to nie ma się co za bardzo martwić. Piłkarze tacy jak Wayne Rooney, Javier Hernandez czy Antonio Valencia gwarantują nieustanny ciąg na bramkę przeciwnika. A zważywszy na to, że w odwodzie pozostają jeszcze Ryan Giggs, Park Ji-Sung czy mający ostatnio przebłysk formy Anderson – możemy mieć pewność, że Victor Valdes będzie miał pełne ręce roboty.
Obrona Częstochowy – ofiarna, ale dziurawa…
Bardziej niepokojąco wygląda za to linia obronna. Widać niestety, że brak któregokolwiek z podstawowych obrońców (nie mówiąc już o absencji Van der Sara!) w zasadzie łamie defensywę United. To co wyprawiał w ostatnich spotkaniach Johny Evans woła o pomstę do nieba. Forma młodego defensora (a w zasadzie jej brak) przyprawia o palpitację serca każdego kibica MU. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że to jest nowa, wielka nadzieja klubu z Old Trafford. Pewny siebie, stabilny, grający bez brawury, ale i bez zbędnego asekuranctwa. A gdzie jest dziś irlandzki defensor? Wydaje się, że nie tylko nie rozwinął się pod względem piłkarskim, ale wręcz nawet cofnął w rozwoju. Niezbyt pewnie prezentują się również brazylijscy bliźniacy – Fabio i Rafael. Ofensywnie nastawieni, bardzo dobrze podłączają się do akcji ofensywnych, przez co niestety nie zawsze udaje im się na czas wrócić do szyków obronnych. Na dzień dzisiejszy prezentują się jednak o wiele lepiej niż John O’Shea czy Wes Brown, dlatego jednego z Brazylijczyków raczej możemy się spodziewać w pierwszym składzie na finałowe starcie.
Kto będzie się cieszył z końcowego sukcesu, dowiemy się już niebawem. Oby tylko sprawa rozegrała się w nogach piłkarzy, a nie w wyniku „błędnych” decyzji sędziego, czego wielokrotnie byliśmy już świadkami w tym sezonie…