„Cuda się zdarzają, ale nie warto na nie liczyć” – głosił popularny parę lat temu slogan reklamowy. Każdy był w pełni świadom, że wszystko kiedyś się kończy. Bądź co bądź – nawet największa potęga musi upaść, a słabeusz może wyjść z cienia. Nie zdarzało się jednak to zbyt często. W tym sezonie piłkarskim wielkie marki zdają się jednak zaprzeczać niepodważalnym prawdom.
Cała piłkarska Europa patrzy z niedowierzaniem na rozgrywki ligowe. Lyon szesnasty w Ligue 1, Roma dziewiętnasta w Serie A, Liverpool osiemnasty w Premiership, Bayern dwunasty w Bundeslidze. Całą tę wyliczankę można by jeszcze długo kontynuować. Poza tym – taki stan rzeczy powtarza się w zasadzie rokrocznie. Sześć, siedem kolejek to dopiero start sezonu. Jednak pozycje wielkich zastępują nie ich odwieczni rywale, a przybysze z dalekich pozycji!
Serie A
Przed sezonem mało kto uważał, że Lazio jest w stanie powalczyć o najwyższe laury. Zespół ten od rozgrywek 2006/2007 ani razu nie spisał się na miarę oczekiwań, pomijając rzecz jasna triumf w Pucharze Włoch w sezonie 2008/2009. Dopiero 10. zespół ubiegłego sezonu ligi włoskiej nie poczynił znaczących wzmocnień. Wprawdzie do klubu dołączyli m.in. snajper Genoi, Sergio Floccari oraz wieczny brazylijski talent, Hernanes, jednak z Rzymu odszedł np. Aleksandar Koralov. Skład Lazio nie powala na kolana. Prócz wymienionych wyżej piłkarzy można wyróżnić urugwajskiego bramkarza Fernando Muslerę, włoskiego skrzydłowego Stefano Mauriego, środkowego pomocnika Cristiano Ledesmę, a także argentyńskiego napastnika Mauro Zárate. Resztę zespołu stanowią solidni zawodnicy, jak Tomassso Rocchi czy Mark Bresciano, oraz młodzi zdolni z rzymskiej Primavery.
Czym są jednak te nazwiska wobec gwiazd Romy? Rzymianie muszą być szczególnie załamani. Nie dość, że sami znajdują się w strefie spadkowej, to jeszcze zmuszeni są oglądać swego odwiecznego rywala na czele tabeli. W końcu Juan, Vučinić, Boriello czy wreszcie Daniele De Rossi – takie nazwiska gwarantują przynajmniej bezpieczne miejsce w środku tabeli. Nie jest to też zespół zbudowany naprędce, bo Roma nie przeszła rewolucji. Być może po prostu rzymianie nie są w stanie zaliczyć dobrego startu. Bądź co bądź – w zeszłym roku przez takie właśnie problemy ze stołecznego klubu odszedł Luciano Spaletti. Czy szósty zespół ubiegłorocznych rozgrywek podniesie się z kolan? Zobaczymy.
La Liga
Nie tylko w Serie A zdarzają się jednak niespodzianki. W Primera Division można wyróżnić tylko niespodziewany wyskok Valencii. W końcu zespół osłabiony został sprzedażą dwóch kluczowych zawodników. Czyżby największą słabością „Nietoperzy” było uzależnienie od Davida Villi i Davida Silvy? Czy to może jednak zadziałał geniusz trenerski Unaia Emery’ego? Kibice „Los Ches” nie powinni jednak zaprzątać sobie tym głowy, o ile w dalszym ciągu będą oglądali swych idoli na czele tabeli.
Premier League
W Premiership eksperci łamią sobie głowy nad fatalną dyspozycją zespołów z Liverpoolu. O ile Everton nigdy nie zachwycał na początku sezonu, o tyle „The Reds” zaliczają kompromitację za kompromitacją i można odnieść wrażenie, że w pewnym momencie rozpoczęli autodestrukcję. Co gorsza dla fanów z „The Kop” – istnieje prawdopodobieństwo, że Liverpool „zarobi” minus dziewięć punktów. Cóż – kibicom United pozostaje z uśmiechem czekać na rozwój sytuacji. Polecam też wczoraj dodany wpis Krisa.
Teraz przejdźmy do lig sensacjogennych. Obie z nich taki status otrzymały stosunkowo niedawno. Przez długie lata zdominowane przez jednego hegemona, w ostatnich latach coraz częściej detronizowanego. Obydwa te zespoły dotarły w zeszłym sezonie do półfinału Ligi Mistrzów. Przed państwem Olympique Lyon, Bayern Monachium oraz ich pogromcy!
Ligue 1
Cóż – przez Francję przeszła burza. Po nieudanych mistrzostwach świata francuską piłkę spotkała rewolucja. Nikt nie spodziewał się jednak, że afera ta odbije się na rozgrywkach ligowych. Tymczasem słabi biją mocnych, nieznani stają się gwiazdami, gwiazdy stają się pośmiewiskiem. Ligue 1 liderują zespoły, które w ubiegłym sezonie zajęły pozycję: 9., 17., 4., 14., beniaminek (2. miejsce w Ligue 2) i 16. miejsce. Potęgi…
Ubiegłoroczny mistrz, Olympique Marsylia, znajduje się na 9. pozycji. Wicemistrz, zespół z Lyonu, jest 16., a trzeci zespół – sensacja sprzed roku Auxerre, jest 18. Widać więc wyraźny wpływ francuskiej kadry na francuskie rozgrywki klubowe. Reprezentacja Francji ma tzw. syndrom wahadła. Po czempionacie w 1998 roku, w 2002 roku jako mistrzowie Europy i świata odpadli już w fazie grupowej. W 2006 roku powrócili na szczyt i zostali wicemistrzami globu. W tym roku jednak potwierdzili objawy choroby i odpadli w grupie.
Co jest takiego w Stade Rennes? Ano to, że aktualnie o punkt wyprzedzają Saint-Etienne i przodują w tabeli ligowej. Gwiazda zespołu? Ciężko powiedzieć. Zespół Frédérica Antonettiego strzelił co prawda 12 goli w 8 spotkaniach, jednak ich najlepszy strzelec zdobył zaledwie ćwiartkę tego dorobku. Śmiałek ten zowie się Victor Hugo Montaño, a do Rennes trafił tego lata z ubiegłorocznej rewelacji Ligue 1, Montpellier, gdzie był jedną ze sztandarowych postaci. W zeszłym sezonie zdobył 10 goli w 34 spotkaniach. W tym zaś postawiona przed nim trudne zadanie – zastąpienie ghańskiego gwiazdora, Asamoah Gyana. Napastnik z Wenezueli póki co sprawuje się jednak bez zarzutu.
W pozostałych czołowych zespołach daje się zauważyć Lille, które jako jedyny z faworytów ligi francuskiej nie poniósł jeszcze klęski. Pięć remisów drużyny reprezentanta Polski nie jest dobrym wynikiem. Jest też Saint-Etienne, które podąża dzielnie za aktualnym liderem klasyfikacji strzelców, Dimitrim Payetem, kosząc po drodze przeciwników. Po porażce na inaugurację z PSG, przez siedem spotkań nie przegrali ani razu. Dzisiejszy wicelider jednak był w ubiegłym sezonie blisko spadku, choć od 18. zespołu dzieliła ich aż ośmiopunktowa różnica. Poza tym w czołówce jest też Toulouse, Stade Brest oraz Sochaux.
Bundesliga
W Bundeslidze dzieją się cuda. Dziewiąty klub minionych rozgrywek po siedmiu spotkaniach ma komplet zwycięstw i lideruje, wyprzedzając obrońcę tytułu, Bayern Monachium, aktualnie zajmującego dwunastą pozycję, o kosmiczną wręcz liczbę 13 punktów. Ale to jeszcze nie koniec. FSV Mainz, bo tak nazywa się lider Bundesligi, aktualnego wicemistrza, czyli Schalke, zdążyło już odstawić na 17 punktów! Imponująca różnica, zważywszy na fakt, iż zespół z Gelsenkirchen był bardzo aktywny tego lata na rynku transferowym. Znacznie wzmocniona została siła ofensywna klubu. Felix Magath do klubu z Zagłębia Ruhry sprowadził bowiem legendę Realu Madryt, Raúla, holenderskiego snajpera Klaasa-Jana Huntelaara oraz błyskotliwego ofensywnego pomocnika José Manuela Jurado z Atlético Madryt. Jednak by sfinansować zakupy, Schalke pozbyło się defensorów: Heiko Westermanna oraz Rafinhy. Czyżby to właśnie zaburzenie równowagi w zespole było przyczyną koszmarnej dyspozycji? Jednak drużyna, która miała walczyć o mistrzostwo, nie powinna po jednej piątej sezonu minimalizować swych szans na tytuł.
Co się dzieje z Bayernem? Louis van Gaal również w zeszłym sezonie słabo rozpoczął. Wówczas sytuacja monachijczyków wróciła do normy dopiero w grudniu. Tym razem jednak Bayern może mieć poważny problem. Jeśli zespół z Bawarii nie wróci szybko do formy, Uli Hoeneß może być zmuszony podziękować za owocną współpracę holenderskiemu trenerowi. Może się tak stać, jeśli fenomenalną postawę utrzymają dwaj liderzy – wspomniane już Mainz oraz „polska” Borussia Dortmund.
Mainz ma w swoim składzie kilku wartościowych graczy. Solidni Zabavnik i Fuchs, kapitan zespołu Nikolče Noveski, przebojowy skrzydłowy wypożyczony z Schalke – Lewis Holtby, kreatywny Andreas Ivanschitz i trójka napastników – młoda, wschodząca gwiazda Schurrle, sprowadzony tego lata za ledwie milion euro, Allagui i węgierski snajper Szalai. Ci zawodnicy, w większości jeszcze młodzi gracze (poza Zabavnikiem, Noveskim i Ivanschitzem) z pewnością już zgłosili aspiracje do gry dla większych europejskich klubów. Jak donoszą niemieckie gazety, samego dziewiętnastolatka Schurrle obserwuje kilka wielkich zespołów.
O Borussii Dortmund wiemy znacznie więcej. Dziennikarze w naszym kraju na bieżąco donoszą o formie Lewandowskiego, spekulują o transferze Błaszczykowskiego do Liverpoolu itd. Cóż – jest świetny Shinji Kagawa, bramkostrzelny Barrios… Zespół ten od kilku lat liczy się w Bundeslidze i nie można traktować ich formy jako niespodziankę. W tej kategorii można rozpatrywać koszmarną dyspozycję Stuttgartu i dobrą grę Hannoveru, ewentualnie słabą grę Werderu.
Ekstraklasa
Totalna niemoc faworytów panuje zaś w Ekstraklasie. W Ligue 1 poziom trzyma Lille, w Bundeslidze Bayer i Borussia, a w Polsce? Wisła ma stratę 7 punktów do lidera, ale nic nie zwiastuje poprawy, mimo zatrudnienia Roberta Maaskanta. Pozostałe zespoły z zeszłorocznej czołówki potwierdzają pewne prawdy.
Legia, dokonując olbrzymiej rewolucji, potwierdziła, że nazwiska są niczym przy drużynie. Jak to mówią – „żaden piłkarz nie jest tak dobry, jak cała drużyna”. Stołeczny klub jednak może stać się polskim Manchesterem City i już w przyszłym sezonie mogą grać na miarę swych możliwości.
Ruch stał się doskonałym przykładem na to, że wartość zespołu mierzy się po odejściu kluczowych zawodników. Tak jak Valencia stała się lepsza po sprzedaży Villi i Silvy, tak Ruch po pozbyciu się Sobiecha i Niedzielana, stał się ponownie zwykłym, szarym klubikiem na futbolowej mapie Polski. Klubem z tradycjami, z historią, ale bez wielkich nadziei na przyszłość.
Lech potwierdził słabość polskiej piłki. Potwierdził, że dopóki coś się nie zmieni, żaden polski klub nie będzie w stanie czegoś osiągnąć. Potwierdził, że nawet pojedynczy geniusz naszej piłki nie zmieni – bo remisując z Juventusem, zamkniemy sobie drogę do zwycięstwa z Arką Gdynia. Poświęcając się dla jednego celu, zamkniemy sobie drogę do drugiego. Z powodu wąskiej kadry i słabości naszych piłkarzy. Dopóki będziemy osłabiać zespół, nie zrobimy kroku w przód.
Lider Ekstraklasy – Jagiellonia, nie ma wielkich nazwisk. Jest za to drużyną. Ma trenera. Białostocczanie zachowali wartości, jakie każdy zespół powinien mieć. Korona Kielce ma jasno świecącego Niedzielana. Zbudowana została z głową. To samo jest z Bełchatowem. Probierz, Sasal, Bartoszek. I jeszcze Kafarski z Lechii.
Wszystko jest możliwe. Czerpiąc wzory z wielkich, sami stajemy się wielcy. Natomiast kiedy będziemy wielcy, będzie trzeba uważać, by przypadkiem nie spaść z piedestału. Potrzebne jest stałe polepszanie się, udoskonalanie. Nie chodzi o Ekstraklasę. Chodzi o wszystkich. Chodzi o Manchester United. Każdy musi kiedyś upaść. Każdy kiedyś poniesie porażkę. Doskonalenie zaś pozwoli wyrok odroczyć.
Kiedy już jednak poniesiemy klęskę, zremisujemy z Northampton na wyjeździe, należy pamiętać – zawsze znajdzie się ktoś, kto ma jeszcze gorzej!