Nie przegap

Hojne United

Hojne United
Pomimo, że do standardowej reklamy Coca-Coli, choinki i całej otoczki świąt Bożego Narodzenia jeszcze sporo czasu, to piłkarze Sir Alexa Fergusona już we wrześniu rozpoczęli akcję pod nazwą „I ja mogę zostać Świętym Mikołajem”. Prezenty, które ofiarowują zawodnicy Manchesteru United, są oczywiście nie byle jakie. Otóż po rozpoczęciu sezonu w Premier League Czerwone Diabły podróżując od stadionu do stadionu, postanowiły zostawiać po dwa punkty do ligowej tabeli ekipom gospodarzy.

Cztery wyjazdowe mecze, cztery remisy, które oznaczają zaledwie cztery punkty do tabeli Premiership. Cztery zamiast dziesięciu, czy nawet dwunastu oczek, które piłkarze United mogliby mieć na swoim koncie, gdyby nie szlachetna postawa i chęć dzielenia się z innymi tym, co powinno stać się ich własnością. Skutki? Trzecie miejsce w Premier League, pięciopunktowa strata do Chelsea, zażenowanie własnych kibiców wynikami poza murami Old Trafford, ale również szacunek ekip przeciwnych, które doceniają poświęcenie i akcję charytatywną zawodników Czerwonych Diabłów. Ale jak to wszystko się zaczęło?


Craven Cottage to w ostatnim czasie jeden z ulubionych stadionów Sir Alexa Fergusona. Na tym oto obiekcie drużyna doświadczonego Szkota bardzo często zostawiała punkty dla średniaka ligi angielskiej – Fulham. Skąd zamiłowanie trenera Manchesteru United do drużyny z zachodniego Londynu? Tego nie wie chyba nawet jego własna żona, Cathie. 22. sierpnia 2010 roku piłkarze z Old Trafford spotkali się z ulubieńcami swojego trenera. Cel na ten mecz był prosty – podtrzymać tradycję.
Panowie, broń Boże wygrywać na Craven Cottage! Ostatnio traciliśmy tu punkty i tak ma zostać! Dajmy trochę radości tym wspaniałym kibicom Fulham. – mobilizował Ferguson.
Desygnowana jedenastka wiedziała, co robić. Mimo wszystko, jak zawsze w grupie trafi się jakaś czarna owca (w tym wypadku ruda), która nieposłuszna podąża własnymi drogami. Paul Scholes mimo próśb trenera wyprowadził United na prowadzenie. Do przerwy wynik 1:0 dla Czerwonych Diabłów. Trudno opisać, używając do tego kulturalnych słów, jaką suszarkę zrobił trener swojemu środkowemu pomocnikowi za nieposłuszeństwo, jakiego się dopuścił. Piłkarze wiedzieli, że taki wynik nie może dotrwać do końcowego gwizdka sędziego. W 54. minucie spotkania Ferguson odetchnął. Davies strzela bramkę na 1:1. Trybuny oszalały z radości.
Pora na jakąś zmianę – pomyślał Szkot i krzyknął w stronę rozgrzewających się zawodników swoją niezrozumiałą angielszczyzną – Nani, wchodzisz! Portugalczyk, który domyślił się, że chodzi o niego tylko przez to, że manager wskazał go palcem, zdjął dresy i otrzymując ostatnie wskazówki od trenera, zmierzał do sędziego technicznego gotów zmienić Park Ji-Sunga.
Aha i jeszcze jedno chłopcze. Gdyby był jakiś karny z kapelusza lub rzut wolny, to wiesz co robić – mrugnął okiem do skrzydłowego United Sir Alex Ferguson. Wszystko szło po myśli Szkota do 84. minuty, kiedy to Hangeland strzelił samobójczego gola.
Zawsze pod górkę – denerwował się Szkot. Co więcej, dwie minuty po tym zdarzeniu stała się rzecz straszna, otóż obrońca Fulham zagrał piłkę ręką we własnym polu karnym, a sędzia zmuszony był wskazać na wapno. Trzecia bramka oznaczająca zwycięstwo piłkarzy z Old Trafford wisiała w powietrzu. Do piłki podszedł Portugalczyk Nani. Ustawił futbolówkę, lecz w głowie miał słowa managera, które rzucił do niego przed wejściem na murawę. Skrzydłowy United wiedział, że jeśli nie posłucha trenera, sławna już „suszarka” będzie najlżejszym z możliwych wychowawczych środków, które wobec niego zastosuje Sir Alex. Gwizdek sędziego. Strzał. Broni Stockdale! Słabe uderzenie Portugalczyka nie podwyższyło prowadzenia piłkarzy z Old Trafford. Do końca meczu zostało kilka minut. Pobudzone Fulham rzuciło się do odrabiania strat. W 89. minucie spotkania cały stadion ogarnia szalona radość. Wyrównanie! Hangeland – winowajca gola samobójczego – odkupuje swoje winy i strzela gola na 2:2. Po chwili sędzia gwiżdże po raz ostatni. Koniec meczu, podział punktów, brak zwycięstwa, tradycja na Craven Cottage podtrzymana.

Po zwycięstwie 3:0 nad West Hamem United na własnym stadionie przyszedł czas na wyjazdowy mecz z Evertonem. Biorąc pod uwagę formę drużyny Davida Moyesa z poprzedniego sezonu, spotkanie wydawało się ciężką przeprawą na Goodison Park. Ferguson zadowolony z siedmiopunktowej zdobyczy po trzech kolejkach nakreślił taktykę na mecz z ekipą The Toffees. Po czterdziestu dość nudnych minutach błąd w środkowej strefie boiska popełnił Patrica Evra, który zbyt mało czasu poświęcał na treningu ćwiczeniu przewrotek. Gospodarze wypracowali sobie sytuację, po której strzelili gola wicemistrzom Anglii. Czerwone Diabły postanowiły odpowiedzieć na zaczepkę drużyny z Liverpoolu, a Darren Fletcher zdążył wyrównać przed zakończeniem pierwszej połowy. Wynik podobał się Fergusonowi, był przecież sprawiedliwy.
Oby tak dalej panowie! – mówił w przerwie boss United.
Druga połowa rozpoczęła się od gola Vidica. 2:1 dla gości. Dobrze rozgrywający piłkę piłkarze Fergusona kontrolowali mecz. Efektem boiskowej przewagi była kolejna bramka – na 3:1 podwyższył Dymitar Berbatov. Niezadowolenie kibiców na trybunach rosło z każdą minutą.
Co robić? – zastanawiał się na ławce trenerskiej Szkot. – Jeśli wygramy, to ci kibice nas wygwiżdżą!
Ferguson zabłysnął swoim geniuszem, wprowadzając za lewego obrońcę Patrica Evrę, skrzydłowego Koreańczyka Park Ji-Sunga. Everton przycisnął, co przyczyniło się do strzelenia bramki kontaktowej przez Tima Cahilla. To jednak nie koniec emocji w tym spotkaniu. Chwilę później piłkarze Davida Moyesa doprowadzają do remisu. 3:3. Mecz ciekawy, dramatyczny, wynik wysoki i… sprawiedliwy.

Ten, kto grał z Boltonem na Reebok Stadium, zdaje sobie sprawę, że ta drużyna to silny średniak w Premier League i o zwycięstwo na terenie gospodarzy nie jest łatwo. Doświadczony Szkot zdawał sobie doskonale sprawę, że nie wygra tego meczu.
Piłkarze wychodzą na boisko, a Ferguson poczuł wibracje komórki w swojej kieszeni. Na wyświetlaczu pojawiło się imię jego żony.
Słuchaj Alex, jeśli jeszcze raz podkleisz zużytą gumę pod blat kuchenny, to będziesz spał na dole na tapczanie. Ile Ty masz lat? Zachowujesz się jak dziecko! – mówiła podniesionym tonem do słuchawki pani Ferguson.
Ale kochanie… – Cathie nie chciała słuchać tłumaczeń męża i przerwała połączenie, a zmartwiony lekko Szkot udał się na ławkę trenerską.
Spotkanie to było szermierczym widowiskiem. Cios za cios, gol za gol. Na 1:0 dla gospodarzy po bramce Zata Knighta odpowiedział Nani. W drugiej połowie zaś Michael Owen odrobił straty, strzelając na 2:2, gdyż po uderzeniu Martina Petrowa cieszył się niemal cały stadion gospodarzy. Widowisko dość ciekawe, a wynik oczywiście remisowy.

Zbliżał się kolejny mecz w Premier League, tym razem z Sunderlandem. Sir Alex Ferguson wraz ze swoim sztabem trenerskim zastanawiał się nad doborem składu na to spotkanie.
A może postawić tym razem na Kuszczaka? – zaproponował Mike Phelan.
Na kogo? – zdziwił się Szkot.
Tomka Kuszczaka. Ostatnio bronił dobrze w konfrontacji z Scunthorpe.
A to ten Polak co u nas na ławce przesiaduje? – dopytywał manager Czerwonych Diabłów.
Tak. Należy dać mu szansę. Jest zdolny, młody, musi zdobywać doświadczenie, jakże potrzebne w tym fachu. – chwalił Kuszczaka asystent trenera.
Młody? A co, sugerujesz, że Edwin jest stary? Popatrz na mnie! Holender jest w kwiecie wieku bramkarskiego. – zakończył wymianę zdań Sir Alex Ferguson.
Tuż przed spotkaniem Ferguson rzucił krótkie zdanie do swoich zawodników.
Remis będzie dobrym wynikiem, panowie.
Ale jak to, trenerze? – obruszył się kapitan United Vidic. – Przecież nie możemy remisować każdego kolejnego spotkania na wyjeździe w Premier League!
Milcz Nemanja! Wygrywając wszystkie mecze u siebie i remisując na wyjazdach, odzyskamy tytuł i wyprzedzimy w końcu ten pieprzony Liverpool w ilości zdobytych tytułów, a ja w spokoju będę mógł odejść na emeryturę. To jest metoda na sukces w tym sezonie! – krzyknął kończąc Fergie.
Mecz był niezwykle nudny, więc po co go opisywać. Mimo, że być może nie było to widoczne dla szarego kibica, United kontrolowało przebieg spotkania. Nieśmiertelny Van der Sar wiedział, że słupek uratuje go od utraty bramki, Berbatov wiedział, że gola w tym meczu nie zdobędzie, a jedenastka Czerwonych Diabłów wiedziała już przed pierwszym gwizdkiem sędziego o końcowym remisie w tym spotkaniu.


Powyższy artykuł to czysta ironia i w dużej mierze fikcja literacka autora. Warto jednak zwrócić uwagę na problem, jakim na pewno jest strata punktów w spotkaniach wyjazdowych. Mimo ostatnich słabych wyników poza murami Old Trafford, jestem pełen nadziei, że najbliższa wyjazdowa potyczka Manchesteru United ze Stoke City w Premiership zakończy się wygraną i klątwa remisowych wyjazdów opuści piłkarzy Sir Alexa Fergusona, a hojnością wicemistrzowie Anglii będą dzielić się jednak poza murawą stadionów.

Przewiń na górę strony