Nie przegap
Strona główna / Radujmy się

Radujmy się

Radujmy się
Po raz pierwszy od dawna (bodajże od meczu ze Słowenią przegranego na wyjeździe 3:0) nie zlekceważyłem mojego swoistego obowiązku i oglądnąłem całe spotkanie piłkarskiej reprezentacji Polski. Nie ukrywam, że złożyło się na to kilka czynników, przede wszystkim rozgłaszany remis z Ukrainą, który miał być straszną niesprawiedliwością losu w stosunku do świetnie grających biało-czerwonych. Historyczny mecz przeciwko Australii potoczył się tak, jak widzieliśmy. Niestety, mając zdecydowanie dekadenckie odczucia dotyczące polskiej piłki, niczego innego się nie spodziewałem. Zatem to nie gra naszych reprezentantów zaskoczyła mnie najbardziej wczoraj wieczorem.

» Dariusz Szpakowski – fakty i mity
» Z braku laku gra nam Szpaku

Do pana komentującego od zarania dziejów wszystkie najważniejsze wydarzenia piłkarskie w telewizji reżimowej publicznej zdążyłem się już przyzwyczaić. Coraz rzadziej skacze mi ciśnienie, gdy w sposób oczywisty faworyzuje jedną z drużyn lub podaje nieprawdziwe fakty. Wolę skupić się na meczu oraz humorystycznych akcentach, których Dariusz Szpakowski jest dostarczycielem wymarzonym – choćby w kwestii wymowy nazwisk sportowców z zagranicy. Jednak wtorkowym wieczorem legendarny komentator do swojego repertuaru dorzucił kolejny element.

Od samego początku spotkania miałem wrażenie, iż ichmoście w loży komentatorskiej działali pod wpływem zakazanych przez ustawodawstwo Rzeczypospolitej substancji tudzież, owszem, oglądali na trzeźwo spotkanie polskiej reprezentacji, jednak było to nagranie sprzed ładnych paru lat. W każdym razie dopasowanie wizji i fonii było niemal niemożliwe. Otóż panowie Szpakowski i Majdan byli pod wielkim wrażeniem gry naszych. Na bieżąco byłem informowany o sporych postępach, jakie czynią podopieczni Franciszka Smudy. Ponoć były one widoczne na krakowskim boisku, ponoć gra była składna, ponoć to my przeważaliśmy, w końcu ponoć byliśmy drużyną lepszą. Ponoć.

Owe zacne oceny sprawiły, iż zdwoiłem uwagę, by samemu przekonać się o odroczeniu kadry narodowej. Zamiast przecierać oczy ze zdumienia, wciąż myślałem nad gruntownym przeczyszczeniem uszu w przerwie. Nic by to nie dało. Polacy zawodzili indywidualnie i zespołowo. Błaszczykowski i Peszko byli cieniami samych siebie, zaangażowanie w grę wciąż stało na niskim poziomie, a czarę goryczy przelał niestrzelony karny Lewandowskiego. A zachwytów nie było końca. Do szacownych redaktorów nie docierały fakty, iż piłkę wprawdzie utrzymujemy bez kłopotu, ale na własnej połowie, że nasza kreatywność kończy się na decydujących podaniach w polu karnym, że sposób wykonywania rzutów rożnych woła o pomstę do nieba. Smolarek „był widoczny” – owszem zmarnował setkę (ale to tylko przez „złe ułożenie stopy” – nigdy bym na to nie wpadł!), zniweczył głową wrzutkę w pole karne, posyłając piłkę pionowo w górę oraz sugerował podanie do siebie, będąc na dwumetrowym spalonym. Polacy atakowali – co z tego, że Australijczycy nie tylko mogli pozwolić sobie na grę defensywną dzięki prowadzaniu, ale przede wszystkim grali w dziesiątkę? Co ciekawe, jednymi z najgroźniejszych sytuacji pod bramką The Socceroos były niefortunne zagrania prowadzące do zagrożenia bramką samobójczą. Koniec końców – przegraliśmy. Ale co tam, przecież i tak było wspaniale.

Sebastian Boenisch w akcjiTak! Widziałem też pozytywne strony gry futbolistów z kraju nad Wisłą. Szkoda, że było ich nieporównywalnie mało w stosunku do ogółu. Pojedyncze przebłyski, jak strzelony gol, ładna wymiana podań na prawej stronie, rajdzik Grosickiego zakończony zablokowanym strzałem. Zapomniałbym – golkiper Tytoń – tyle, że bramkarzy ci u nas dostatek. Nie sposób pominąć gry nowego reprezentanta – Sebastiana Boenischa. Widać, że chłopak trenuje w Niemczech. Wyszkolenie techniczne, świetne wrzutki i podania, zasługujące na szacunek przygotowanie motoryczne i kondycyjne, co przy jego zacnych warunkach fizycznych nie jest takie łatwe. To jest niewątpliwa nadzieja naszej kadry.

Wróćmy do sedna. Zastanawiają mnie motywy tworzenia sztucznej atmosfery zwycięstwa. Nie wiem, czy przykaz z góry zakładał działanie na rzecz zwiększenia oglądalności spotkań reprezentacyjnych, czy duet Szpakowski-Majdan mają nadzieję, iż zaklinanie rzeczywistości przyniesie efekt w postaci braku blamażu za niecałe dwa lata. Może nie chcą być postrzegani jako „ci, co tylko narzekać potrafią”? Prawidłową odpowiedzią jest zapewne kombinacja powyższych.

Dziennikarz, a takowymi są również komentatorzy sportowi, ma za zadanie wiernie odzwierciedlać rzeczywistość. Zdecydowanie ma prawo wyrażać własne zdanie i opinie (co chwali się szczególnie, gdy redaktorzy mają je inne niż wypada) o ile nie są one sprzeczne z prawdą. W moim przekonaniu dzisiejszy występ biało-czerwonych był bardzo przeciętny i nie zmienią tego jakiekolwiek pieśni pochwalne ludzi przy mikrofonie. Mam nadzieję, iż pan Szpakowski pamięta, że można poruszać się do przodu również poprzez upadek na twarz.

Przewiń na górę strony