Halo!! Czy Wy wszyscy zasnęliście? Czy tylko ja odnotowałem to, co stało się faktem 9 maja 2010 roku? Przeraża mnie to, że na niemal wszystkich portalach poświęconych United pojawiają się teraz, w dwa dni po fakcie, głównie bzdury, pierdoły, rzeczy zupełnie nieistotne i czasem lekko tylko związane z drużyną. Dziwi mnie fakt, że wszyscy przechodzą obojętnie obok tego, że „ktoś się nie bał i zajebał” nam tytuł. Tak tak, Chelsea tego mistrzostwa nie wygrała – ona nam je ukradła. Taka jest prawda i większość z nas to wie, ale jakoś nikt o tym nie pisze. Piszę oto ja. Będę klął, powtarzał się i wspominał, bo muszę to z siebie wyrzucić, ogłosić wszem i wobec, że zostaliśmy okradzeni!
Akt I, Odsłona I, II, III
Siódmy listopada 2009 roku zapamiętam na długo. Dlaczego? Bo to najlepszy przykład obrazujący to, że lepsza drużyna niekoniecznie wygrywa mecz. Co za tym idzie, lepsza drużyna niekoniecznie wygrywa mistrzostwo. To było preludium do tego, że najlepsza drużyna w tym sezonie (jakkolwiek by nie grała), mistrzostwa nie zdobyła. Martin Atkinson prawdopodobnie dostał mieszkanie gdzieś w zachodnim Londynie, bo zachodnie Yorkshire jest zbyt blisko Manchesteru. Manchester United w żadnym wypadku nie powinien przegrać tamtego meczu. Nie mógł go przegrać. Chelsea nie mogła, nie była w stanie go wygrać. United za to nie miał go wygrać. Valencia powalony na murawę przez ojca wszystkich małych Anglątek – legendę JT, nie został dostrzeżony przez arbitra. Rooney strzela perfekcyjnego gola, który jest unieważniony z powodu rzekomego spalonego, którego nigdy nie było. To daje nam karnego i gol – czyli 0:2 dla United. Trzeba jednak pamiętać, że to sędziowie są decydentami na boisku. Atkinson zadecydował więc, że Chelsea wygra – podyktował faul, którego również nigdy nie było, nie gwizdnął spalonego, ani faulu po tym, jak Drogba w przypływie czułości przytulił się do Browna tak, że ten w żaden sposób nie był w stanie wybić piłki. Takich decyzji, może a może niemniej ważnych, było jeszcze z tuzin, Nie ma sensu ich wymieniać. Atkinson zadecydował i Chelsea wygrała, a Anglii doszedł jeden nowy rent boy do kolekcji. Brawo Pani Atkinson. Żart godny imiennika. Nie dziwię się, że ma Pan nowych kolegów.
Akt II, Odsłon w cholerę!
Trzeci dzień kwietnia 2010 roku będę wspominał chyba najdłużej, jeśli chodzi o piłkarski rok. Jak ustawionym trzeba być, żeby dostrzec metrowego spalonego?!? Wypadałoby zapytać zarówno Mike’a Deana, jak i liniowego w tamtym meczu. Można by też dodać, ILU zawodników musi być na tym spalonym, skoro dwóch, to za mało… Zacznijmy jednak od początku – w momencie, kiedy dowiedziałem się, że Dean będzie sędzią tamtego spotkania, niemal zapłakałem. Wiedziałem, że go nie wygramy. Jak można dać sędziemu, którego decyzje są krytykowane po każdym prowadzonym przez niego spotkaniu, TAKI mecz do prowadzenia?!? Nie wiem i zapewne się nie dowiem. Błędy, które popełnił, trzeba by wymieniać czwórkami, żeby się zbytnio nie zmęczyć. Jednak bramka na 0:2 strzelona przez Drogbę z metrowego spalonego, przejdzie do historii. Oczywiście, sędzia liniowy mógł być zasłonięty, mógł nie nadążyć za akcją, ale czy tak było tym razem?
NIE!
Tym razem tak nie było.
Oczywiście, że Macheda strzelił ręką, ale nigdy nie dowiemy się, jak potoczyłby się i jakim wynikiem zakończyłby się tamten mecz, gdyby sędzia był kompetentny, bezstronny i uważny. Chelsea śmieje nam się w twarz, a my nic na to nie możemy poradzić. Jedynym pocieszeniem miał być fakt, że Dean został relegowany do Championship… na miesiąc. To jest pocieszenie? To jest sprawiedliwość? Nie. Nie w moim rozumieniu tych słów.
Epilog
Tym razem wszyscy byliśmy świadkami spóźnionego Prima Aprilis, kiedy to Chelsea walczyło z Boltonem o powrót na szczyt tabeli. Teraz w rolę błazna z dwiema kartkami w kieszeni, wcielił się Lee Probert. Oczywiście nie można nie docenić jego asystenta liniowego. Panowie znów postanowili wyciąć żart United i zrobić wszystko, żeby trzy punkty zostały w Londynie, a tym samym CFC miało już cztery punkty przewagi nad United. Po wyjściu na prowadzenie w 43 minucie, drużyna z Londynu zupełnie nie istniała (oprócz jednego strzału Lamparda w słupek), a ich akcje, najczęściej z kontrataków, wyglądały tak nieporadnie, że chwilami zastanawiałem się, czy to nie Granat Radoszyce. Wyrównanie przez naszych sąsiadów było w zasadzie kwestią czasu… Wisienkę na torcie położył jednak (wraz z sędzią) po raz kolejny the legendary JT. Jak gdyby nigdy nic, podał ręką piłkę w polu karnym do Cecha po świetnym dośrodkowaniu Lee. Sędzia, jak łatwo się domyślić, postanowił, że Chelsea znów wygra, przez co sytuacja skończyła się jedynie na protestach zawodników z północy Anglii, a sam mecz wygraną i kolejnymi 3 niezasłużonymi punktami, które zostały w Londynie.
Hollow! Hollow! Hollow!
Takich meczów w tym sezonie było więcej. Nie chce mi się wszystkich wymieniać, bo za każdym razem, gdy muszę napisać Chelsea, a po tym “wygrała”, klawiatura parzy mnie w palce. Wystarczą trzy przykłady na to, że drużyna z Londynu NIE była lepsza w tym sezonie; że to nie kontuzje w szeregach United zadecydowały o przegraniu mistrzostwa; że zabobon o tym, że United nie wygrywa tytułu w roku Mistrzostw Świata nie wystarczy; że to nie odejście Ronaldo i Teveza kosztowało nas tytuł. Dołóżmy, dla formalności Cockneya_na_jeden_dzień – Stevena „ME” Gerrarda i jego niesamowite podanie do Drogby, w zasadzie zapewniające Chelsea 3 punkty na Anfield dwie kolejki przed końcem sezonu (tak, zarówno Ancelotti, Lampard jak i Drogba przyznali, że ta asysta i ten gol zaważył o losach spotkania i końcowym wyniku). Przypadek? Bądźmy poważni – Stevie nie jest jakimś tam obszczymurkiem i takich błędów w takich meczach o taką stawkę w takim momencie sezonu nie popełnia z roztargnienia. Co więcej, pieprzeni Scousers wcale nie mieli mu tego za złe, a wręcz świętowali przegraną i kolejne niezasłużone 3 punkty na koncie Chelsea. Można przypomnieć pierwszy mecz z Aston Villą i ewidentny karny na Agbonlahorze, oczywiście nie gwizdnięty przez Webba. „The Greatest Chelsea Side Ever” po prostu ukradli nam puchar, śmiejąc się prosto w twarz. „Zawsze obiektywnych” sędziów nikt nie pociągnął do poważniejszych konsekwencji (a Mike Dean znów wrócił na boiska EPL). Żadne wnioski na przyszłość nie zostały wyciągnięte. Nic się nie stało, zupełnie nic się nie stało. To boli.