Dwa mecze, dwie porażki, trzy czerwone kartki, jeden strzelony gol, sześć straconych. To statystyka Manchesteru United z dwóch ostatnich spotkań w rodzimej lidze. Najpierw baty z Liverpoolem na Old Trafford 1:4, a następnie wyjazd na Craven Cottage i łomot 0:2. Cóż się stało? Czy to… kryzys?
Rozumiem. Zmęczenie materiału, obniżenie formy, spadek morale po klęsce z odwiecznym rywalem. Może irytować postawa Cristiano Ronaldo bezradnie rozkładającego ręce, szlag może trafiać na widok bezsensownych czerwonych kartek dla Scholesa i Rooneya. Ale jest coś, co denerwuje mnie o wiele bardziej, niż ewentualne niedostatki naszej ukochanej ekipy. Mianowicie opinie osób ośmielających się brukać dobre imię Manchesteru United, podawać wydumane argumenty, wymyślać kompletne bzdury. Nie mówię tutaj wcale o osobach takich jak tak zwani cristianowcy czy sezonowcy, o których napisałem jeden z wcześniejszych artykułów.
Dziwi mnie to, iż osoby które szanowałem i często podziwiałem za mądre wypowiedzi już zaczynają spisywać na straty Czerwone Diabły. Bo się nie podniosą, bo koniec nastąpił po meczu z The Reds, bo przewaga stopniała, bo Ferguson oszalał, bo Wazzie odbiło, bo Berbatow nie biega. Przykro mi czytać podobne androny.
Bacznie obserwując różne strony związane z Czerwonymi Diabłami, udało mi się wychwycić kilka ubytków, jakie wg wielu ludzi są przyczyną ostatnich lichych wyników naszych ulubieńców. Niektóre są śmieszne, inne mniej, ale wszystkie traktują o tym samym – Manchester United pogrążył się w kryzysie, z którego wyjść będzie bardzo ciężko. Trzeba wrzasnąć na drużynę, doprowadzić ją do porządku. Ta, i najlepiej ustawić w dwuszeregu, oraz nakazać śpiewanie „Take me home…”.
Moim zdaniem, wszystkie błędy popełnione w spotkaniach z Fulham i Liverpoolem były… niezbędne. Przeznaczone. Czy ktoś może nam powiedzieć, co by było gdyby podobne dwie wpadki zdarzyły się pod koniec sezonu? Moim zdaniem, byłaby to katastrofa. Zdecydowanie wolę przełknąć dwa razy gorzką pigułkę teraz, aniżeli miałbym to czynić w późniejszej części sezonu. Bo samym Diabłom łatwiej będzie się podnieść teraz, niż gdybyśmy ów dół zanotowali pod koniec kwietnia. Dzięki tym meczom, „dzieciaki Fergiego” zdobyły doświadczenie (które to już?), być może niezbędne w walce o końcowy triumf. Ale „Czerwona Brać” przyzwyczaiła się do zwycięstw (raz łatwych, raz wymęczonych) ale jednak zwycięstw. Ostatnie baty w lidze dostaliśmy w listopadzie na Emirates (1:2). Cztery miesiące bez porażki to ogromny wyczyn. Lecz… to i tak mało.
Kibicując Manchesterowi United od 1999 roku, byłem świadkiem wielu pięknych wzlotów i bolesnych upadków mocarstwa dowodzonego przez sir Alexa Fergusona. Pamiętam, jak przegrywaliśmy z Chelsea w lidze 0:3, z Arsenalem 1:2, z Middlesbrough 1:4. Przeżyłem te trudne chwile i prawdziwe kryzysy. Dzięki wierze. A wydaje mi się, że wielu dzisiejszym kibicom jej brakuje. Gdy są wyniki – ok. Gdy drużyna popada w stagnację – tragedia, winni są wszyscy, nowe twarze pomogą, stare mogą odejść. I tak to się kręci.
Dbając, by zbytnio nie odejść od tematu, postanowiłem zbytnio nie rozwodzić się nad psychiką ludzi skazujących Fergusona na emeryturę, wyrzucających z drużyny Dimitara Berbatowa, Darrena Fletchera i Johna O’Shea. Pragnę jednak wypisać wszelakie „wady” Manchesteru United w tych dwóch spotkaniach, przez które wpadliśmy w „kryzys”.
Tytuł: Porażki z Liverpoolem i Fulham okiem niektórych kibiców MU.
Podtytuł: Jak wyciągnąć mylne wnioski z tego co się ogląda?
Rozdział 1 – Ferguson wystawił złe składy.
Van der Sar – O’Shea, Ferdinand, Vidic, Evra – Ronaldo, Carrick, Anderson, Park – Tevez, Rooney. Takim oto ustawieniem wyszliśmy na batalię z The Reds. Gdy pierwszy raz rzuciłem okiem na tę jedenastkę, stwierdziłem że wygramy i to spokojnie. Dziesiątki osób podzielało moją opinię. Dopiero po meczu, który haniebnie przerżnęliśmy, pieśni pochwalne przeistoczyły się w podłe odzywki pod adresem sędziwego Szkota, który – jakby nie było – sam po murawie przecież nie biegał. Długo nie potrafiłem znaleźć usprawiedliwienia dla osób przeklinających Alexa za wystawienie Andersona czy Teveza. Mimo, iż kilka godzin przed meczem, ogrom użytkowników rozmaitych portali twierdził, że Brazylijczyk przyda się przy poskramianiu Gerrarda, a Apacz umie grać z Liverpoolem. Cóż, oba pomysły okazały się chybione.
Jednak czy możemy za to winić sir Alexa? Moim zdaniem nie. Czy mógł przeczuwać, że Anderson będzie cieniem zawodnika z 2007 roku, gdy na Anfield zupełnie nie dał pograć kapitanowi The Scousers? Czy Fergie mógł wiedzieć, że Tevez znowu nie wykorzysta szansy danej mu przez los? Każdy z nas pragnął, by Argentyńczyk strzelił gola, albo i pięć, ale co z tego wyszło, sami widzieliśmy. Gdy już ochłonąłem po tejże klęsce, powiedziałem tylko jedno – system był dobry, tylko ludzie nawalili. I tego zdania się trzymam do dziś. A jedynym błędem, jaki popełnił Ferguson w tym meczu, było zdjęcie z placu gry Michaela Carricka. Z innych „pomyłek” go rozgrzeszam
W spotkaniu z Fulham, na Craven Cottage wyszła następująca ekipa:
Van der Sar – O’Shea, Ferdinand, Evans, Evra – Park, Fletcher, Scholes, Giggs – Ronaldo, Berbatow.
Czy powinniśmy obwiniać sir Alexa o to, że Dimitar nie potrafił znaleźć sobie miejsca do gry, a później zszedł z boiska z kontuzją? O to, że CR miał słabszy dzień? Że Paulowi odnowił się „wirus rękoczynu”? Fakt, SAF mógł od początku wystawić Wazzę, ale nie przewidział, iż gospodarze pokażą tak ogromną wolę walki i chęć zwycięstwa. Przecież jeszcze niedawno rozgromiliśmy ich 3:0 na Old Trafford w ligowym spotkaniu, a w FA Cup dostali łomot 4:0 i to na własnym obiekcie. A tu proszę, nie przestraszyli się (po raz kolejny) Czerwonych Diabłów, tylko odważnie przystąpili do meczu z wyraźnym celem, który – niestety – osiągnęli…
Pytanie do tego rozdziału brzmi: Czy Alex oszalał dopiero teraz i efektem tego są dwa przegrane mecze w lidze? Dlaczego nikt nie krytykuje tego, iż wystawił Giggsa i Fletchera w meczu z Chelsea, choć w opinii wielu osób przed pierwszym gwizdkiem sędziego, zakończy się to katastrofą?
Rozdział 2 – Diabły nie mają już ochoty na dalsze zwycięstwa.
Kolejna bujda na resorach. Walczymy przez siedem miesięcy o obronienie tytułu mistrzowskiego… I nagle, co? Basta? Koniec, nie chce nam się, wygraliśmy już wszystko? Obrońcy mają dosyć pracowania na chwałę pomocników, którzy z kolei nie chcą więcej biegać i tylko podawać do napastników, którzy nie mają formy? To zdanie jest tak głupie jak ci, którzy są autorami tejże teorii spiskowej. Nigdy, przenigdy nie uwierzę w to, iż sir Alex pozwoliłby zawodnikom na utracenie woli walki. Podobne opinie słyszałem na początku sezonu, gdy Czerwone Diabły grały mozolnie, miały trudności ze zdobywaniem goli.
„To koniec United, wygrali wszystko, teraz brakuje im motywacji”.
A ja pytam – jak zawodnikowi grającemu w najlepszym klubie świata może brakować motywacji?! Każdy gracz Manchesteru United jest wciąż głodny sukcesów, nowych trofeów, kolejnych wyzwań, i to widać chociażby po ogromnej ochocie na wygranie tzw. Kwintetu. Ale co tam. Dwa mecze przegrane, mobilizację szlag trafił, nikomu już się nie chce. Komu może zależeć na wygraniu trzeci raz pod rząd pucharu dla najlepszej drużyny w Anglii? Kto chciałby wnieść dwa razy z rzędu trofeum Ligi Mistrzów? Na pewno nie podopieczni Szkota. Co innego piłkarze Liverpoolu. Ci to zapewne mają motywację…
Rozdział 3 – Głupota zawodników…
…spowodowana zapewne Rozdziałem 2. Ale czy pierwszy raz naszym ulubieńcom puszczają nerwy, albo robią jakieś głupstwo? Nie! Dlaczego zatem, w rzekomym kryzysie upatruje się idiotycznych zachowań piłkarzy?!
Czerwona kartka dla Nemanji Vidica? Nic innego, niż zachwianie formy. W normalnej dyspozycji Serb spokojnie wybiłby piłkę podawaną przez Kuyta do Gerrarda. Jednak w tą pamiętną sobotę wszystko szło nie tak. Dlatego, zamiast trafić w łaciatą, pozwolił by przejął ją kapitan The Reds. Nie widząc innego wyjścia, Vida powalił go na ziemię. „Krew” w pełni zasłużona. Głupota? Raczej fatalna forma w tym jednym jedynym meczu…
Ta sama kara dla Scholesa, to efekt jego dziwnego zamiaru a mianowicie wybicia futbolówki nieuchronnie lecącej do bramki rękoma. Oczywiście sędzia zauważył jakże dyskretne przewinienie Paula i odesłał go do szatni. Cóż, bywa.
Rooney wyleciał za niesportowe zachowanie, tj. podanie piłki z dość dużą siłą do kolegów z drużyny. Do tej pory nie wiem, z jakiej paki Wayne został wyrzucony z placu gry. Widać sędzia inaczej odczytał zamiary Anglika, niż poszkodowany (winny?) ten by sobie tego życzył.
Ale czy te trzy indywidualne kary, są zwiastunem (powodem) nadejścia kataklizmu? Jakoś nie potrafię sobie wmówić, że los potoczył się akurat tak a nie inaczej, i skazał naszych trzech grajków na zawieszenie „bo to kryzys i wszyscy głupieją”.
A czerwienie dla Ronaldo z City i Vidica z Liverpoolem w meczu na Anfield też były zapowiedzią katastrofy, albo wydarzały się w trakcie niej? Nema obejrzał na AR „red” i był to drugi mecz z rzędu w którym przegraliśmy. Teraz jest tak samo. Wtedy mówiło się o kryzysie. Teraz też. A jak jest (i było) naprawdę? Czy czerwone kartki są objawami tego, że w drużynie zaczyna się coś psuć?
Rozdział 4 – To już nie ten sam Manchester…
Gramy wolniejszy, nudniejszy, bardziej wyrachowany futbol. Straciliśmy gdzieś radość z gry, strzelamy za mało goli, i w ogóle jest źle. Ten rozdział jest (małym podsumowaniem przyczyn naszego „kryzysu”…) najprawdziwszy, ale rzecz nie do końca. Oto małe porównanie:
Sezon 2006/2007 – Gramy najpiękniejszy futbol w Europie. Ronaldo i Rooney szaleją, co rusz kogoś demolujemy, Joga Bonito pełną gębą. W kwietniu dostajemy zadyszki, odpadamy w ½ Ligi Mistrzów kompromitując się na San Siro i przegrywając z Milanem 0:3. Wygrywamy tylko Premier League.
Sezon 2007/2008 – Znakomite występy przeplatamy z bezbarwnymi, mimo to odnosimy w nich korzystne rezultaty. W półfinale LM z Barceloną na Camp Nou gramy „antyfutbol”, i dzięki temu przechodzimy dalej. Wygrywamy Premier League i Ligę Mistrzów oraz Tarczę Dobroczynności.
Sezon 2008/2009 – Mnóstwo spotkań wygranych różnicą jednego gola, koszmarne „serie 1:0”, kapitalna gra defensywy, efektywność przede wszystkim. Mamy końcówkę marca, prowadzimy w Premier League, jesteśmy w ¼ Ligi Mistrzów i FA Cup, wygraliśmy Carling Cup, Klubowe Mistrzostwa Świata i Tarczę Dobroczynności. A to dzięki spokojnej, poukładanej grze. I co?
Prawdopodobnie stąd właśnie wzięło się całe przekonanie o kryzysie (nie pytajcie, dlaczego teraz!). Gramy zupełnie inaczej, niż byśmy to sobie wyobrażali (ot i głupie argumenty dotyczące słabszej formy zawodników… ), ale czy to znaczy że gorzej? Mamy szansę na kolejne trofea – dla mnie to się liczy. Nie ma kryzysu. Wśród wielu kibiców panuje przekonanie o tym, że gramy źle, bo… nie marnujemy całej amunicji w połowę sezonu. Stąd biorą się mylne wnioski, o złym składzie, o nieprzydatności Berbatowa, o słabszej formie Cristiano Ronaldo, o błędach Fergusona. Dlaczego ludzie nie chcą dostrzec, że Dimitar jest nam ogromnie potrzebny i niezwykle pomocny? Nie istnieje też kiepska dyspozycja CR7, tylko irytujące porównanie. Dwa sezony temu, gdyby Portugalczyk grał tak jak teraz, wychwalalibyśmy go pod niebiosa. A tak, tylko porównuje się go do „tamtego Ronaldo z sezonu 07/08”. Tylko nieliczni chcą zauważyć, iż Cristiano gra bardziej zespołowo, stara się częściej podawać. Nie pozbył się maniery, jaką jest symulowanie fauli, czy rozkładanie rąk z miną płaczącego dziecka, ale… Czy to jest takie ważne? Póki co, portugalski skrzydłowy jest naszym najlepszym strzelcem. Nie ma też błędów Fergusona; jest sprawdzanie zawodników i wiara w ich umiejętności. Czasem nawalą, ale to przecież tylko ludzie!
Ja po prostu nie widzę żadnego kryzysu. Nie wiem, ilu z Was się ze mną zgodzi a ilu nie, ale ja niczego podobnego po prostu nie dostrzegam. 0 punktów w dwóch spotkaniach? A bo to pierwszy raz zdarza się nam coś takiego? Nazwałbym te wpadki inaczej – dołkiem, w jaki po prostu wpadliśmy. W każdym sezonie jaki Czerwone Diabły rozgrywają, jest moment zachwiania, w którym przegrywamy, gramy brzydko, źle i nie tak jak my – kibice byśmy chcieli. Teraz jest tak samo. Kryzysu nie ma, słabsza forma jest. I już w tym głowa Fergusona, byśmy się z niej wydostali. Nie po to nasz klub to Red Devils, by poddawać się po dwóch głupich klęskach.
Puentując:
Dwa mecze, dwie porażki, trzy czerwone kartki, jeden strzelony gol, sześć straconych. A mimo to, nadal stoimy na czele Premiership z zapasem jednego punktu i zaległego meczu do rozegrania. Jeszcze coś? Skończyliśmy erystykę.