Poddając się komercji i prawom rynku postanowiliśmy poświęcić jeden z dzisiejszych tekstów drużynie Lecha Poznań. Teraz pisze o tym każdy, ponieważ poczynania Kolejorza w Pucharze UEFA stały się pewnym symbolem polskiej kultury masowej – dowodem wychodzenia z cienia Europy Zachodniej i Wschodniej, bojownikiem o piłkarskie istnienie na światowej mapie Europy Środkowej. Ponieważ Lech był jedynym zespołem z naszej części kontynentu, która zaszła do fazy play-off europejskich pucharów. W 59 minucie spotkania, kiedy piszę ten tekst, jest już jedną nogą poza nimi.
Pochodzę z Warszawy, od małego oglądam stołeczne drogi i blokowiska. Mój brat należał do jednej z grup Ultrasów Legii Warszawa, także zawsze w mniejszym lub większym stopniu byłem z tą drużyną związany. Choć klubowa nienawiść była mi obca, wiedziałem, że Lech to „k**wy” i „wieśniaki z Poznania”. W podobnej atmosferze dorastała spora część moich warszawskich pobratymców, a także wiele osób z innych części Polski. Bo klubowa nienawiść to typowa cecha kibicowania w czasach, w których żyję, a więc po reformacji ustrojowej.
A mimo to, po raz kolejny Polacy objawiają swoją ciekawą i na wskroś przewidywalną naturę. W obliczu wielkich wydarzeń, heroicznej walki (zwłaszcza, gdy dodatkowo jest nierówna) i niemożliwych do spełnienia nadziei, cały naród staje jak jeden mąż za swoim liderem i deklaruje dlań pełne poparcie. W niedzielę zobaczymy, jak silna i jak długotrwała jest ta sympatia do Lecha w Bełchatowie.
(76 minuta, wciąż 1:1, co premiuje włoskie Udinese)
Oglądam mecz i stwierdzam, że Lech Poznań wysoko w tym roku może zajść tylko dzięki szczęściu. I to nie jest kwestia samych zawodników. Po prostu Lech gra piłkę w stylu polskim – piłkę poprzedniej epoki. Mało techniczną i nazbyt prostą. Oczywiście, bywają przebłyski i efektowne akcje, ale to nie jest wpisane w samą istotę gry wielkopolskiego klubu na takim poziomie, jak w innych częściach Europy. Franciszek Smuda próbuje uprawiać piłkę ofensywną, nacechowaną dużą ilością bramek. Fajnie, football ofensywny to jest to, co lubią kibice. Jednak, jak można zauważyć na przykładzie Manchesteru United chociażby, trofea w obecnej piłce wygrywa się świetnie zorganizowaną i bardzo solidną obroną. Natomiast Lech pokazał w drugiej połowie defensywę bardzo głęboko cofniętą i chaotyczną, a przede wszystkim pasywną.
(89 minuta, wiecie jak jest)
Dotychczasowa część tekstu ma wydźwięk lekko negatywny, postanowiłem teraz spojrzeć na sprawę nieco bardziej optymistycznie. Największym sukcesem Lecha obecnego sezonu było zdecydowanie zatrzymanie wszystkich swoich zawodników w zimowym okienku transferowym. Zwycięstwem jeszcze większym będzie zatrzymanie ich w okresie letnim, zwłaszcza, jeśli Lech nie wygra ligowego mistrzostwa.
(Koniec meczu, szkoda)
Jeśli uda się Lechowi odnieść to największe, kadrowe zwycięstwo, będzie na dobrej drodze do zbudowania całkiem silnej drużyny na sezon 2009/2010, być może na miarę fazy grupowej Ligi Mistrzów (a stamtąd wciąż można trafić do Pucharu UEFA, bo o 1/8 finału najważniejszych europejskich rozgrywek klubowych bym jeszcze nie myślał). Pomocna może stać się także reforma rozgrywek, która pozwoli uniknąć starć z Chelsea, czy Aston Villą w eliminacjach. Zakładając dalsze rozwijanie bazy kibicowskiej, modernizację stadionu na potrzeby EURO 2012, zatrzymanie najlepszych zawodników i ich rozwój, a także pozyskanie kilku kolejnych Lech może stać się prekursorem dla polskich zespołów i początkiem nowego rozdziału rodzimego footballu.
Myślę, że przy dobrym wietrze i uporządkowaniu spraw z kibicami drugą potęgą może stać się Legia Warszawa. Problem polega na niechęci kibiców do ITI i niemożności skonstruowania porozumienia między jednymi z najlepszych kibiców w Polsce a jednym z najlepszych sponsorów, który potrafi dobrze zarządzać klubem.
Na walce Lecha najbardziej skorzystać może polski football, powtórzę to po raz kolejny. Sukcesy Kolejorza na europejskiej arenie, największe w tej dekadzie i jedne z większych po reformacji ustrojowej, stanowią impuls do rozwoju polskich klubów. Potrzeba na to dużych pieniędzy i mądrego zarządzania, zwłaszcza w trudnym okresie spowolnienia gospodarczego, jednak przy odrobinie szczęścia i dobrej woli wszystko to może wkrótce pojawić się w polskiej piłce i wreszcie polscy zawodnicy w zagranicznych ligach nie będą sprowadzać się do chlubnych wyjątków, a polskie kluby w fazie pucharowej Pucharu UEFA i Ligi Mistrzów nie będą dziwiły bardziej, niż pojawienie się w nich Panathinaikosu Ateny.