Nie przegap

Zdrajcy?

Ilekroć widzę na boisku Rio Ferdinanda albo Wayne’a Rooneya zastanawiam się, jak czułabym się będąc kibicem Leeds lub Evertonu? Z jednej strony zmiany klubów to coś naturalnego, normalnego i jak najbardziej uzasadnionego. Kontrowersje jednak zaczynają się, kiedy taki Ferdinand z takiego Leeds przechodzi do takiego Manchesteru United, zmuszając poniekąd kibiców swojej dotychczasowej drużyny do radykalnej zmiany zdania o nim samym. Zresztą… sama sobie nie wyobrażam, żeby – dla przykładu – taki Ryan Giggs zakończył teraz raptem karierę w Manchesterze City. A przecież każdy piłkarz ma prawo grać tam, gdzie mu się żywnie podoba.

W opublikowanym wcześniej artykule Arka Banasiewicza o „podkupowaniu” zawodników Manchesteru United przez Real Madryt, można już wyczuć, że powoli na linii fanów Czerwonych Diabłów oraz fanów Królewskich dochodzi do ustabilizowania się antypatii. Zwłaszcza ze strony tych pierwszych. To, dlaczego tak jest, zostało przez kolegę bardzo dobrze przeanalizowane. Przeanalizowane z punktu widzenia kibica. Jednakże czytając wypowiedzi na różnego rodzaju forach obserwuje się dwa diametralnie różne punkty widzenia – pierwszym są ludzie, którzy nie zwracają uwagi na kibicowskie ansy, odcinają się od nich i uważają, że dobro zawodnika zależy od niego samego, więc może robić co zechce i zmieniać klub, na taki, jaki mu się podoba; drugim zaś są ludzie, fanatycy (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), którzy zwykli godzić się na zmiany klubów przez ukochanych zawodników, byleby wśród tych nowych miejsc pracy nie pojawiło się kilka teamów zwanych popularnie „kosami”.

Zależy, jak leży.

Mimo że czasem rzeczy skrajne można jakoś ze sobą połączyć, to obu sposobów rozumowania nie da się pogodzić. Z jednej bowiem strony faktycznie: dlaczego Cristiano Ronaldo nie może przejść do Realu Madryt? Jest piłkarzem (posłużę się ulubionym cytatem również z tekstu Arka) „geniuszem z rodzaju tych, którzy jak się odzywają, to się nóż w kieszeni otwiera, ale jak grają, to kopara opada z zachwytu”. Dlaczego więc nie ma on prawa przenieść się do Madrytu, który jest mu z pewnością z racji i pochodzenia, i mentalności, i klimatu, i społeczeństwa bliższy niż chłodna Anglia? Po pierwsze – bo niestety najważniejsze w tych czasach – wyższe zarobki, po drugie kwestia tego, że ponoć każdy piłkarz marzy o grze w koszulce Królewskich. My – kibice Manchesteru United – obrazilibyśmy się śmiertelnie na zdrajcę. Właśnie zdrajcę, ponieważ takie miano każdy jeden człowiek z Diabelską duszą by mu prawdopodobnie nadał. Ale Ronaldo miałby w tym wszystkim swoje racje i motywacje. Fakt faktem, że inaczej wyglądała sprawa przejścia skonfliktowanego w Manchesterze Ruuda van Nistelrooya do Realu, bo Holender pozostał i pozostanie tu legendą i szanowanym zawodnikiem. Jestem pewna, że kiedy wróci na OT – obojętnie w jakich okolicznościach – zostanie przywitany gromkimi brawami. Skonfliktowany z Fergusonem był także Gabriel Heinze, a mimo to łatwo sobie przypomnieć, co działo się na forach internetowych na wieść o domniemanym transferze do Liverpoolu. I choć także był to konflikt, to jakże różnie toczyła się sprawa Van the Mana i sprawa Argentyńczyka. Wracając jednak do Realu Madryt i przewidywanego przeze mnie oklaskiwania Ruuda na Old Trafford – Ronaldo przy jakimkolwiek „powrocie” zapewne zostałby wygwizdany. Różniłaby ich jedynie okoliczność opuszczenia Old Trafford. „Jedynie”, ale w sumie „aż”, bo to „jedynie” byłoby prawdopodobnie czynnikiem decydującym o trwaniu postaci Ronaldo w pamięci kibiców.

Nie palić za sobą mostów.

Może jednak należy się zastanowić przede wszystkim nad samą postawą piłkarzy już po przyjęciu nowych barw? Te też bywają bowiem skrajne: z jednej strony mamy na przykład Luisa Figo, a z drugiej Wayne’a Rooneya. Wszyscy pamiętamy sytuację z Euro 2004, kiedy to w jednym z meczów pewien kibic zdołał, jakimś cudem, wybiec na murawę i rzucił w twarz Portugalczyka flagę FC Barcelony. To właśnie Figo jest najbardziej znienawidzonym przez kibiców Blaugrany piłkarzem. Wiąże się to ze zmianą barw Barcelony na barwy Realu Madryt. Co zadziwiające, Figo nigdy nie manifestował jako tako swojej „madryckości”, więc wydawałoby się, że nienawiść kibiców jest nieuzasadniona. Przywiązanie do Katalonii w Hiszpanii – jak powszechnie wiadomo – jest jednak tak wielkie, że tamtejsi kibice nigdy nie wybaczyli i nie wybaczą Figo zmiany barw, pomimo że grał tam ładne 5 lat swojej kariery. Ta niechęć jest widoczna zresztą także wśród polskich kibiców drużyny z Katalonii, więc co dopiero dzieje się w samej Hiszpanii…
Ciekawe jednak, co zrobiliby kibice (a właściwie dokąd musiałby uciekać Figo?), gdyby Portugalczyk manifestował przywiązanie do nowego klubu tak, jak Wayne Rooney? Tu znów my – kibice United – „przytulamy” Roo do serduszka i traktujemy jako swojaka, kiedy widzimy, jak ostentacyjnie całuje herb naszej drużyny. Ciekawe zaś, co byśmy zrobili, gdybyśmy w meczu ManUtd – Everton kibicowali tej drugiej drużynie i zobaczyli takie zachowanie młodego Anglika, a zarazem także naszego wychowanka? Czy będąc zagorzałymi kibicami Czerwonych Diabłów potrafimy się zdobyć na odrobinę obiektywizmu w kwestii oceny takiego zachowania? Jeśli nawet nie, to i tak nikogo to nie zdziwi.

Hiszpania i Anglia

Kontrowersyjnych transferów w piłce nożnej namnożyło się na przestrzeni lat bardzo wiele. Internauci często wyliczają takie przypadki – innymi słowy: kibice nie zapominają szczególnie kilku takich przypadków. Pierwszy dotyczący Figo został już poruszony. Drugi, także na terenie Hiszpanii, dotyczy przejścia Luisa Enrique w odwrotnym kierunku niż Luisa Figo – z Realu do Barcelony. W szczególnie bliskim nam futbolu angielskim poza przejściem Ferdinanda z Leeds do ManUtd, trzeba również przypomnieć drugiego piłkarza, który poszedł dokładnie tą samą drogą – piłkarzem tym był oczywiście Alan Smith. Oprócz tego na Wyspach trudne życie miał swego czasu Sol Campbell, kiedy zmienił stołecznych pracodawców z Tottenhamu na Arsenal. Z niedawnych zaś transferów wszystkich kibiców w Anglii raziło przejście Ashleya Cole’a z Kanonierów do Chelsea. Honor Lee Sharpe’a zaś uratowały jedynie jego okoliczności przejścia z Manchesteru United do Leeds United.

Nieważne, jak grałeś, ale gdzie grasz.

U naszych zachodnich sąsiadów istnej zbrodni dopuścił się Andreas Möller, opuszczając żółto-czarną Borussię Dortmund na rzecz największego rywala – Schalke 04 Gelsenkirchen. Z kolei na Półwyspie Apenińskim Christian Bobo Vieri pozostaje do dziś chyba najbardziej kontrowersyjnym piłkarzem właśnie z powodu zmian klubów. Najpierw zamienił stołeczne Lazio na Inter, co już wywołało lawinę negatywnych komentarzy. Jednak (mówiąc potocznie) przegięciem było zmienienie barw klubu z San Siro na barwy… drugiego klubu z San Siro. Vieri został piłkarzem AC Milanu w 2005 roku, nie zyskując oczywiście sympatii kibiców Rossonerich i zdecydowanie tracąc sympatię Nerazzurrich. Z kolei na samym koniuszku Półwyspu Bałkańskiego ciężkie życie od 2004 roku wiedzie Antonios Nikopolidis. Grecki bramkarz zdecydował się po 5 latach zmienić barwy ateńskiego Panathinaikosu na kolory Olympiakosu Pireus. Chociaż do dzisiaj pozostaje wierny temu klubowi i zakłada tam opaskę kapitańską, to powszechnie wiadomo, że oba kluby są od zarania dziejów rywalami, więc kibice Koniczynek z pewnością starają się zatrzeć w pamięci czasy, kiedy Nikopolidis strzegł bezpieczeństwa ich bramki.

Z naszego podwórka…

W kwestii zmiany klubów duże znaczenie ma także fanatyzm (również w negatywnym tego słowa znaczeniu) kibiców danego kraju, regionu, miasta, a czasami nawet dzielnicy (na przykład w Łodzi czy Krakowie). Nie ulega wątpliwości, że Polacy są jednym z narodów najbardziej kochającym piłkę nożną, a zatem mogą pochwalić się swoją wiernością poszczególnym drużynom. Może dlatego w naszym nadwiślańskim kraju również ciężko piłkarzom zatrzeć wspomnienie o „haniebnej” zmianie barw. Takimi „bohaterami” tłumów zostało już kilku zawodników. I znów, opierając się na opiniach internautów, na pierwsze miejsce zapracował sobie Maciej Szczęsny. Ten polski bramkarz, zdawałoby się, nigdzie nie cieszy się zbytnią sympatią, choć był znakomity. Wygląda to w pewnym sensie dość śmiesznie, bo pan Maciej jakby na złość wszystkim zmieniał kluby za każdym razem kontrowersyjnie – najpierw trafił z Legii do Widzewa, co już nie przysporzyło mu wielu sympatyków. Choć z Łodzi wrócił do stolicy, to wcale nie do Legii, a do Polonii, stamtąd zaś udając się do… Wisły Kraków. Szczęsny jest chyba jedynym piłkarzem w Polsce, który oparł swoją karierę na tak nienawidzących się klubach.
Wyróżnić można także co najmniej dwóch piłkarzy, którzy – podobnie jak Vieri w Mediolanie – nie zdobyli sobie sympatii kibiców z miast, w których grali. Maciej Trelecki nie jest lubiany na przykład w Łodzi. Zawędrował on do łódzkiego Widzewa bowiem z… ŁKSu. Z kolei Tomasz Kiełbowicz siedem lat temu zamienił sobie stołeczną Polonię na Legię.
„Grzechu” nie zapomniano do dziś Jerzemu Podbrożnemu po zamianie Lecha Poznań na Legię Warszawa. Może dlatego nie wybaczono tego także Pawłowi Kaczorowskiemu, który w 11 lat po Podbrożnym – w 2005 roku – również w ten sposób zmienił swojego pracodawcę. Mało kto zaś pamięta o tym, jak przebiega kariera Arka Głowackiego. Wychowanek Kolejorza po 4 sezonach przeprowadził się do Krakowa. Oczywiście, wcale nie do Cracovii, bo nie byłoby w tym nic złego, ale do Wisły, gdzie rozgrywa w tej chwili już swój 10 sezon. Podobnie było zresztą z Maciejem Żurawskim, który z Warty Poznań trafił do Lecha, a z Lecha zaś również zasilił Armię Białej Gwiazdy i, jak wiadomo, stał się tam legendą.

Co w sercu, to i w duszy.

Nie każdy jednak piłkarz przy zmianie klubu na ten najbardziej nie lubiany przez kibiców, straci ich szacunek. Jest różnica, między deklaracjami i czynami Davida Beckhama a postępowaniem Denisa Lawa. Beckham obiecał, że zostanie w United do końca kariery, po czym bardzo szybko przeniósł się do Madrytu. Miał prawo, lecz po co deklaracje? Denis Law jako żywa legenda odchodził z Old Trafford do… Manchesteru City, czego wielu kibiców nie mogło mu darować. A jednak podarowali i postawili pomniczek na Old Trafford po tym, jak Law schodził z boiska z opuszczoną głową i więcej nie zagrał w piłkę jako profesjonalista, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jego jedna bramka zaważyła na tym, iż Czerwone Diabły spadły na zaplecze ekstraklasy. Różnica kolosalna. Czy zatem wierność klubowym barwom jest jednoznaczna z zostaniem legendą? Chyba nie. Ważne jest – podejrzewam – żeby kibice wiedzieli, że piłkarz nosi swój dawny klub w sercu. Jednak każdy kibic ma prawo mieć na ten temat swoje niezależne zdanie.

Przewiń na górę strony