Nie przegap
Strona główna / Trudne tematy / Futbol – czwarta wielka religia świata?

Futbol – czwarta wielka religia świata?

Futbol - czwarta wielka religia świata?
Dla przeciętnego zjadacza chleba futbol to wydarzenia na boisku, tu i teraz: podanie, strzał i bramka, po której następuje krótki komentarz, ewentualnie spontaniczne „brawo” – na tym z reguły kończą się futbolowe emocje i przeżycia. Jednak dla kibiców piłka nożna stanowi coś więcej aniżeli tylko sport, jest swoistą sferą sacrum. Kibic wynosi futbol do innej rangi, nadaje mu wymiar niemalże sakralny. Nie bez powodu futbol jest nazywany religią XXI wieku czy czwartą religią świata.

Futbol, w ogóle sport, oddziałuje na społeczeństwo z olbrzymią siłą. Zawodnicy są traktowani jako narodowi (bądź, patrząc na współczesną piłkę nożną – globalni) bohaterowie, a w skrajnych przypadkach, nawet jako półbogowie. Najlepszym przykładem potwierdzającym tę tezę, jest chińska fascynacja Dongiem czy ogarniająca cały świat Ronaldomania. Z kolei organizowane regularnie wielkie piłkarskie imprezy, na które ściągają tłumy ze wszystkich stron świata, przywodzą na myśl miejsca pielgrzymek do miejsc świętych. Podobieństwa między tymi dwiema dziedzinami naszego życia zauważyli nawet duchowni i podczas organizacji ostatnich Mistrzostw Europy we wiedeńskiej katedrze otwarto wystawę, która zestawiała atrybuty kibica takie jak szaliki, proporczyki czy autografy piłkarzy, z chrześcijańskimi relikwiami. Choć na pierwszy rzut oka, pomysł mógł wydawać się dość kontrowersyjny, ekspozycja cieszyła się sporą popularnością. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – dla wielu kibiców piłka nożna rzeczywiście jest religią.

Kaka z religijną koszulkąJednym z krajów, w których futbol jest drugą (i nieoficjalną) religią państwową są Włochy. Z sondaży przeprowadzonych dwa lata temu przez Instytut Badań Publicznych wynika, że 88% obywateli Włoch należy do Kościoła katolickiego, z kolei 37% regularnie uczestniczy w niedzielnej mszy św. Dla porównania 90% Włochów deklaruje swoje zainteresowanie futbolem, a 35% kibiców regularnie śledzi transmisje z boisk piłkarskich zarówno tych krajowych, jak i europejskich. Dla Włochów spotkania Serie A są naturalnym przedłużeniem coniedzielnej mszy – po rodzinnym wyjściu do kościoła, zjadają rodzinny obiad, a następnie oglądają spotkanie ukochanej drużyny. Rzecz jasna, rodzinnie. Nic dziwnego, że czasem granica między religią a futbolem zaciera się i dochodzi do dość niezręcznych, dla nie-Włochów, sytuacji. Podczas piłkarskich Mistrzostw Świata w 2002 roku, Giovanni Trapattoni – ówczesny trener Squadra Azzura, przed jednym ze spotkań pokropił ławkę trenerską… wodą święconą. W Polsce takie zachowanie chyba nie przeszłoby bez echa, jednak na Półwyspie Apenińskim było to tak oczywiste, jak piłkarski zwyczaj polewania się wodą z bidonów.

Jeżeli już jesteśmy przy Włoszech, warto sięgnąć do historii i sprawdzić, z czego wyrósł ten futbolowy fanatyzm. Otóż, po I wojnie światowej, papież Pius XI, zarządził Akcję Katolicką, której celem było ponowne nasycenie, zniszczonego przez wojnę społeczeństwa, wartościami chrześcijańskimi. Przy licznych oratoriach na terenie całego kraju powstawały boiska (były najtańsze w budowie, wystarczyło postawić dwie bramki), które przyciągały olbrzymie rzesze dzieci i młodzieży. Dobrze zorganizowane i zarządzane oratoria z czasem przekształciły się w profesjonalne kluby (jak np. Chievo Verona), a niektórzy wychowankowie zrobili wielkie kariery – wystarczy wspomnieć Gianniego Rivere (zdobył Złotą Piłkę w 1969 r.) czy Giacinto Facchettiego, który swój kontrakt z Interem Mediolan podpisywał w obecności księdza proboszcza.

Związek religii z piłką nożnąFutbol, podobnie jak religia, dotyka niezwykle istotnego problemu, z którym zmaga się każdy człowiek, mianowicie, problemu tożsamości. Jako wyznawcy określonej religii, czujemy się w jakiś sposób związani ze Wspólnotą, czujemy się jej częścią i możemy określić siebie, jako chrześcijanina, muzułmanina, bądź buddystę. Podobnie, dopingując ukochaną drużynę, identyfikujemy się ze środowiskiem kibiców. Być może dla wielu z Was, porównanie piłki nożnej do religii na tej płaszczyźnie jest nieco na wyrost, jednak niektórzy ludzie wykorzystują futbolowy grunt do konfrontacji na tle wyznaniowym czy etnicznym. W takich przypadkach deklaracja kibicowania jednej z drużyn jest zarazem opowiedzeniem się po jednej z walczących stron. I tak na przykład spotkania serbskiej Crveny Zvezdy Belgrad z chorwackim Dynamem Zagrzeb były przedłużeniem bałkańskiego konfliktu na tle religijnym oraz narodowościowym. Innym przykładem może być odwieczna rywalizacja Realu Madryt z Barceloną. Generał Franco, przeciwny autonomii mniejszości narodowych, wspierał Los Blancos w rywalizacji z zespołem Blaugrany. Dyktator chciał tym samym stłumić, opowiadających się za niepodległością Katalończyków, którzy podczas wojny domowej na stadionie Camp Nou niejednokrotnie okazywali swój patriotyzm i zwykli posługiwać się tam językiem katalońskim.

Nakładanie się religii i futbolu może wyjść na dobre nie tylko Kościołowi, ale i samej piłce nożnej. Kiedy widzimy, że duchowni interesują się sportem, stają się nam w pewien sposób bliżsi, traktujemy ich już nie tylko jako kapłanów, ale również jako kibiców. Takie zachowanie wpływa niewątpliwie na poprawę, nadwątlonego w ostatnim czasie, wizerunku Kościoła, szczególnie w oczach młodych ludzi. Również futbol zyskuje na współpracy z religią. Na niemieckich boiskach od jakiegoś czasu działają chrześcijańskie kluby kibica. Członkowie takich organizacji starają się wyplenić rasizm, przemoc oraz uczynić stadiony bliższe dla przeciętnego obywatela, bo nie oszukujmy się, ale stereotyp kibica w oczach większości społeczeństwa, to łysy gość z bejsbolem. Jednym z klubów zrzeszających takich religijnych fanów jest „Totalna ofensywa” założona trzy lata temu w Hamburgu. Członkowie wspólnoty podczas meczów wywieszają transparent z hasłem „Jezus uzdrawia”, ograniczają się do wypicia góra dwóch piw, nikogo nie obrażają oraz, rzecz jasna, wyrzekają się wszelkiej przemocy. Obecnie organizacja liczy ponad 300 kibiców i zrzesza ludzi z prawie 50 katolickich parafii. Wielu z polskich kibiców mogłoby wziąć z nich przykład (tak, piję tutaj do tych 741 warszawiaków), a również i Kościołowi przydałby się futbolowy powiew świeżości.

Jeśli już o tym mowa, miałem okazje uczestniczyć w mszach prowadzonych przez księdza – fana Juventusu. Przyzwyczajony do nudnych rytuałów, których jako dziecko nie mogłem zrozumieć, kiedy nadchodził czas ogłoszeń duszpasterskich, o dziwo, ożywiałem się i nasłuchiwałem uważnie, co duchowny miał do powiedzenia. Paradoksalnie, dla wielu najnudniejszy moment mszy św., był dla mnie tym najciekawszym, a wszystko ze względu na to, że ksiądz odczytywał wyniki Serie A oraz komentował grę Juventusu. Czasem, jeżeli spotkanie Turyńczyków odbywało się w trakcie wieczornego nabożeństwa, skracał nieco ogłoszenia parafialne, jednak nikt miał mu tego za złe. Widząc emanującą z niego piłkarską pasję, aż trudno było uwierzyć, że to wciąż duchowny (zawsze miałem wyobrażenie, że księża zajmują się religią, a nie tak przyziemną sprawą jak piłka nożna). Być może to właśnie wtedy, będąc jeszcze brzdącem, zrozumiałem, że futbol jest czymś więcej niż tylko grą, czymś wyjątkowym.

Gdy ktoś strzeli tobie bramkę…

Futbol religią XXI wieku?Oczywiście prócz wielu podobieństw, sfera religijna różni się nieco od tej futbolowej. Jednym z głównych założeń chrześcijaństwa jest zasada „nadstaw drugi policzek”, co nijak ma się do piłki nożnej i ogólnie sportu. W końcu, gdyby zawodnik drużyny przeciwnej strzelił nam jedną bramkę, byłoby skrajną głupotą umożliwienie mu umieszczenia piłki w siatce po raz drugi, tylko z tego względu, że jesteśmy praktykującymi chrześcijanami. Śmiem twierdzić, że taka wizja religijnego futbolu mogłaby doprowadzić do kolejnej wielkiej schizmy w Kościele i uformowania się sporej grupki wyznawców futbolizmu, którzy ponad wszystko stawiają dobro swojej ukochanej drużyny, a za naczelną zasadę uznają oko za oko, ząb za ząb.

Żarty żartami, ale niedawno przeczytałem o pewnym delikwencie, którego z całą pewnością można zaliczyć do skrajnych piłkarskich fanatyków. Był to kibic Legii Warszawa, który z miłości do klubu (a może bardziej z nienawiści do rywali) postanowił nie tykać niczego, co było powiązane z zespołami, z którymi Legioniści mieli kosę. I tak na przykład, facet nie jada jogurtów Bakomy, którzy sponsorowali kiedyś Widzew. Z tego samego powodu nie wejdzie do sklepu Wólczanki. W życiu nie wypije Warki (sponsor Lecha Poznań), a po przypadkowym spożyciu napoju „Energia Lecha” podobno omal nie wykorkował. Idąc jego tokiem myślenia, my, kibice Czerwonych Diabłów, musielibyśmy zrezygnować z picia Carlsberga, nie latać liniami Emirates i nie korzystać z urządzeń marki Samsung. Co bardziej ortodoksyjni musieliby przejść na oddychanie beztlenowe (O2 jest sponsorem Arsenalu). Na szczęście takie rozumowanie jest mi kompletnie obce.

Pytania bez odpowiedzi

Być może nazwanie futbolu religią jest nieco na wyrost, jednak niewątpliwym jest, że piłka nożna ma olbrzymią siłę i znaczenie we współczesnym świecie. Jest swoistym opium dla mas, które ślepo podążają za swoimi drużynami. Choć tak często na tle futbolowym dochodzi do antagonizmów, choć niejednokrotnie piłka nożna była zarzewiem bądź przedłużeniem różnych konfliktów, nikt jeszcze nie zadał sobie pytania o sens gry. Jaki jest cel kopania piłki? Co z tego mamy, co zyskujemy?

Bronisław WildsteinPiłka nożna. Jedyny współcześnie obiekt kultu religijnego. Jej wyznawcy gotowi są zabijać i ginąć za swoją wiarę. Wokół niej kręci się dzisiaj świat. Nikt nie ma odwagi zadać pytania o sens rytuału polegającego na bieganiu 22 mężczyzn za piłką.

Bronisław Wildstein

Choć nikt jeszcze nie zapytał o sens biegania za kawałkiem skóry, idea rywalizacji na arenie piłkarskiej zakorzeniła się w umysłach ludzi na całym świecie niezwykle głęboko. W piłkę gra każdy i nikt nie zadaje pytania dlaczego. To jest właśnie fenomen naszych czasów – futbol, czwarta wielka religia świata.

Piłka nożna religią XXI wieku?

Przewiń na górę strony