Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Wielkie odliczanie…

Wielkie odliczanie…

Finał Ligi Mistrzów - Moskwa 2008 - Manchester United
Najważniejsze trofeum w sezonie zdobyte – Manchester United obronił tytuł mistrza Anglii. Po końcowym sukcesie w lidze minęło ledwie nieco ponad 24 godziny, ale wydaje mi się, że wszyscy kibice „Czerwonych Diabłów” wybiegają już myślami w niedaleką przyszłość. To już tylko dziewięć dni i stanie się to, na co czekamy całe dziewięć lat. Sir Alex Ferguson i jego piłkarze po raz drugi wystąpią w finale Ligi Mistrzów.

Moje wspomnienia z poprzedniego finału Champions League są bardzo niewyraźne. Miałem wtedy 14 lat, nie interesowałem się futbolem, tak jak obecnie. Szczerze powiedziawszy, to nie wiedziałem nawet o co chodzi w zasadzie bramek strzelonych na wyjeździe, ani tym bardziej w jaki sposób konstruowana jest ligowa tabela. Słowem – byłem zielony z piłki nożnej, wiedziałem tylko, jak się gra.

O ile dobrze pamiętam, grałem tamtego wieczoru na komputerze już którąś godzinę i w końcu mama kazała mi skończyć. No to NiLok poszedł na telewizję – wydaje mi się, że było około 75. minuty. Nie znałem zbytnio drużyn klubowych, ale wiedziałem, że Bayern to Niemcy i ich nie lubię, a w Manchesterze United gra niejaki David Beckham. Pozostałych chyba nie kojarzyłem.

Wszystko to widzę, jak przez gęstą mgłę. Nie pamiętam doliczonego czasu gry, ale wiedziałem, że „Czerwone Diabły” wygrały. Cieszyłem się, bo… Niemcy dostali lanie.

Moje kibicowanie Manchesterowi zaczęło się od Beckhama, a rozwinęło się dopiero po 2000 roku. Wtedy to dorwałem w swoje ręce grę komputerową Fifa 2000, a poza tym na ekranach telewizorów można było śledzić mecze mistrzostw Europy rozgrywane na stadionach w Belgii i Holandii. Kim we wspomnianej grze grałem najczęściej? Oczywiście, że Manchesterem United – to wtedy poznałem dokładnie cały skład i od tamtej pory numerki na koszulkach poszczególnych piłkarzy kojarzyły mi się tylko z tymi graczami. Siódemką zawsze był Beckham, szesnastką Roy Keane, a jedenastką Ryan Giggs. Oczywiście razem z numerkami kojarzyły mi się pozycje na boisku. Ale trochę odbiegam od tematu…

Dokładniejsze zasady piłki nożnej poznałem dzięki nieśmiertelnemu Championship Managerowi, a dostęp do Internetu pozwolił mi w końcu dowiadywać się o samym klubie z Old Trafford coraz więcej. Później zacząłem też pisać newsy o naszych „Diabełkach” i tak, w wielkim skrócie, stałem się wiernym kibicem Manchesteru United.

Teraz przede mną i przed rzeszą innych fanów „Czerwonych Diabłów” 9 dni niecierpliwego czekania na spełnienie. Wystarczy sam fakt, że nasza ukochana drużyna będzie walczyć o najcenniejsze europejskie trofeum w klubowej piłce. Nieważne kto jest przeciwnikiem, liczy się finał. A jeżeli uda się go wygrać… Z jednej strony już wyobrażam sobie swoją radość, gdy to się stanie, z drugiej – nie mam zielonego pojęcia, jak to będę przeżywał.

Myśl o tym, że Manchester United ponownie podbije Europę nie daje mi spokoju od jakiegoś czasu. Wyobrażam sobie Diabły w finale od zeszłego sezonu, gdy rozbili Romę 7:1. Wierzyłem, że wtedy im się uda, jednak Milan i kontuzje naszych obrońców były bezlitosne dla drużyny. Teraz było inaczej, Manchester zagrał jak wyrafinowany gracz i dotarł do finału. To już jest coś pięknego. Spełnienie marzeń. Nie tylko piłkarzy, ale też kibiców.

Dla mnie tegoroczny finał ma o wiele większą rangę niż mistrzostwo Premier League. Dlaczego? Bo w końcu będę mógł go przeżyć, jak prawdziwy kibic piłki nożnej. Bo nareszcie nie będę musiał poznawać historii za pomocą Youtube’a, tylko zobaczę to na własne oczy. Będę mógł się cieszyć razem z innymi w tym samym czasie albo będę mógł kląć na Chelsea, w przypadku przegranej. Najważniejsze, że będę w tym uczestniczył. Teraz to ja będę mógł wspominać za kilka lat, jak to Manchester zagrał w ostatnim meczu sezonu w Champions League, a młodsi kibice będą tego słuchać z wypiekami na twarzy.

W tym sezonie musi być dublet. Manchester United zasłużył swoją grą na dominację nie tylko w Anglii, ale i na kontynencie. Nie widzę i nie chcę innego scenariusza. To musi być sezon „Czerwonych Diabłów”, sir Aleksa Fergusona, Ryana Giggsa, Paula Scholesa, Cristiano Ronaldo, musi być zwieńczony ostatecznym triumfem – nie tylko dla rekordów, nie tylko dla kibiców, ale przede wszystkim dla uczczenia tych, którzy przetarli szlak w Europie, którzy pokazali co tak naprawdę znaczy Manchester United – sir Matta Busby’ego i jego zawodników.

Chcę móc z czystym sumieniem powiedzieć 21 maja: Manchester United – the Pride of Europe!

Przewiń na górę strony