Nie przegap
Strona główna / Naszym okiem / O finał z Barceloną

O finał z Barceloną

Spokojny awans. Tak najłatwiej można podsumować rewanżowy mecz Manchesteru United z AS Romą. Tak naprawdę emocjonującej walki wystarczyło tylko na pierwsze 45 minut spotkania. „Czerwone Diabły” w półfinale Ligi Mistrzów zagrają z Barceloną, która ponownie pokonała 1:0 Schalke 04 Gelsenkirchen. Pierwszy mecz o finał odbędzie się na Camp Nou.

Przed spotkaniem rewanżowym, włoska prasa rozpisywała się nad możliwością odrobienia strat, a zarazem dokonania cudu, przez piłkarzy Luciano Spallettiego. Owy cud jednak się nie zdarzył i rzymianie zostali odprawieni z kwitkiem. „Czerwone Diabły” wygrały 1:0 po bramce Carlosa Teveza w 70. minucie meczu. Roma nie była tego dnia rywalem, który mógł postawić opór gospodarzom, mimo że Sir Alex Ferguson delegował na ten mecz skład mocno rezerwowy. Nasi gracze włożyli w rywalizację dużo serca i przez pierwszą połowę grali z polotem i fantazją. To mogło się podobać, lecz piłka w żaden sposób nie chciała wpaść do siatki. Najpierw nie wykorzystał okazji Owen Hargreaves, potem Ryan Giggs. Trzeba przyznać, że bramkarz Doni, który nie należał do zbyt mocnych punktów „Giallorossi” stanął na wysokości zadania i rozegrał prawdopodobnie najlepszy mecz w sezonie.

Szkocki menadżer United nie skorzystał tego dnia z usług Cristiano Ronaldo, pod którego adresem padło kilka nieprzychylnych komentarzy po meczu na Olimpico. Odgrażał mu się pomocnik David Pizzaro, a Bruno Conti – prezes włoskiego klubu – nazwał skrzydłowego „dzieciakiem”. W obawie o zdrowie Portugalczyka i w perspektywie niedzielnego starcia z Arsenalem w lidze, był to świetny wybór. Podobnie było w przypadku Wayne’a Rooneya, który odpoczywał niemal przez cały mecz, by zameldować się na murawie na ostatnie 10 minut starcia.

Kamieniem milowym śmiało można nazwać 29. minutę meczu, gdy Daniele De Rossi fatalnie spudłował z rzutu karnego. „Oliwa sprawiedliwa” chciałoby się rzec, gdyż w moim mniemaniu faulu nie było. Wes Brown wślizgiem wybił piłkę Brazylijczykowi Manciniemu, a dopiero potem lekko trącił go nogą. Ten perfidnie skorzystał z okazji i padł na murawę. Sędzia wskazał na jedenasty metr, a mistrz świata z 2006 roku fatalnie chybił.

Emocji – owszem, nie brakowało – ale tylko do końca pierwszej odsłony meczu. Po przerwie „Diabły” zagrały bardzo spokojną piłkę, kontrolując boiskowe wydarzenie. Przyjezdni nic nie mogli z tym zrobić i zwyczajnie zawiedli. Roma zagrała bardzo zachowawczo, jakby wciąż miała w pamięci mecz sprzed roku. Nie ma się co dziwić, gdyż powrót samolotem do Rzymu z bagażem siedmiu bramek byłby ponownie ciężką pigułką do przełknięcia. Piłkarze Spallettiego uniknęli kompromitacji, lecz żadna z przedmeczowych wypowiedzi piłkarzy „Wilków” nie miała pokrycia w rzeczywistości.

Włosi nie pokazali bowiem swojej wyższości nad Ronaldo, bez którego zespół i tak wygrał, ani nie utrudnił świętowania awansu do półfinału, jak odgrażał się sam szkoleniowiec rywali. Po meczu do niech chciał wracać do swojej wypowiedzi, a zaznaczył, że widoczny był brak Francesco Tottiego. Świetna uwaga, panie trenerze, jaka odkrywcza. Oczywistą rzeczą jest, że brak kapitana Romy musiał być widoczny, gdyż ten zespół pod wodzą Spallettiego zawsze grał pod swojego asa. Gdy jego zaś brakowało, Roma miała dużo kłopotów. Nie trudno się domyślić, że gdyby były reprezentant Włoch zagrał, to podszedłby do piłki i wykonał rzut karny. Z jakim efektem? Trudno powiedzieć, gdyż kilka wpadek z 11. metrów Totti już miał.

Nie wypada narzekać na naszą grę po wywalczeniu awansu, lecz na pewno wynik mógł – a może nawet powinien – być wyższy. Siła wyższa w postaci Brazylijczyka Doniego uniemożliwiła efektowniejsze zwycięstwo nad Romą. Włoski zespół może uznać tę edycję Champions League za całkiem udaną, gdyż wyeliminował po drodze Real Madryt. Przeszkodą nie do pokonania ponownie okazał się Manchester United – zespół, z którym Roma rozegrała najwięcej pojedynków ze wszystkich europejskich klubów w ciągu ostatnich 12-miesięcy. Sposobu na zwycięstwo jednak nie znalazła i to my zagramy z Barceloną.

Jestem zadowolony przede wszystkim z meczu Ryana Giggsa, który był dla mnie najlepszy na boisku. Grał jakby miał 24 lata, nie 34. Walijczyk przypominał tego samego Giggsy’ego, który jeszcze kilka sezonów temu był nie do zatrzymania dla wszystkich defensorów świata. Może nie jest już nie tak dynamiczny, lecz wciąż nic nie może równać się z precyzją zagrywanych przezeń piłek.

Wspominany przeze mnie rywal z Katalonii jest zespołem, któremu daleko od formy, więc bardzo wierzę w nasz sukces. Największego zagrożenia będzie można się spodziewać ze strony Leo Messiego, o ile ten będzie w świetnej dyspozycji i w pełni wyleczy uraz. Na pewno zabraknie Ronaldinho, który sezon ma już spisany na straty. Powodem wykluczenia byłego już asa Barcelony – gdyż trudno tym mianem nazywać go po dwóch fatalnych latach w klubie – jest kontuzja, lecz nawet jeśli byłby w pełni siły, trudno zakładać, czy znalazłby się w składzie Franka Rijkaarda. Agent piłkarza jest już po rozmowach z Milanem, który miałby za niego zapłacić 20 milionów euro. Nie błyszczy też ten, który miał być maszyną do zdobywania goli. Thierry Henry nie strzelił gola już od pięciu ligowych kolejek w Hiszpanii. Miejmy nadzieję, że do siatki nie uda mu się także trafić w pierwszym meczu tych drużyn na Camp Nou. Jeśli więc przepadł gdzieś potencjał ofensywny Barcelony, czy powinniśmy się ich bać? Na pewno należy mieć szacunek, acz powinniśmy zagrać w Hiszpanii o zwycięstwo. Trudno bowiem zakładać, aby przy naszym ewentualnym zwycięstwie, plejada gwiazd Rijkaarda odrobiła straty.

Już w niedzielę podejmujemy Arsenal na Old Trafford, obecną trzecią drużynę Premiership, nad którą mamy sześć punktów przewagi. Będzie to niezwykle ważne spotkanie dla rywalizacji o prymat w angielskiej lidze. Celem jest zwycięstwo, zwłaszcza, że do rozegrania mamy jeszcze mecz z Chelsea. United nie mogą już tracić punktów, gdyż dystans dzielący nas od „The Blues” wynosi już tylko trzy „oczka”. Szykuje się niezwykle ciężka i bardzo interesująca końcówka sezonu 2007/08.

Przewiń na górę strony