Nie przegap
Strona główna / Liga Mistrzów / Manchester United – mistrz czy wieczny przegrany?

Manchester United – mistrz czy wieczny przegrany?

Wayne Rooney i Liga Mistrzów
W pamięci wielu z nas ciągle bardzo wyraźny jest obraz wspaniałych meczów Manchesteru United w latach 98/99. Tamta cudowna drużyna, pod wodzą sir Alexa Fergusona, potrafiła podbić nie tylko własne, wyspiarskie podwórko, ale także całą Europę. Dzisiejsza drużyna Czerwonych Diabłów wydaje się jedenastką idealną. Para najlepszych stoperów na świecie, wspierana przez holenderską legendę „rękawic”. Angielska nieustępliwość, połączona z latynoską finezją w linii pomocy. Dwóch najbardziej walecznych i pomysłowych napastników Starego Kontynentu. Czy ta, zdawałoby się, drużyna marzeń, jest gotowa sięgnąć po najważniejsze trofeum – puchar Europy? Chciałoby się krzyknąć TAK, TAK, TAK! Ale doświadczenia poprzednich lat sugerują, że znów przyjdzie nam tylko oblizać się ze smakiem…

Manchester United jest najlepszą drużyną Wysp Brytyjskich ostatnich lat. Sir Alex Ferguson stworzył maszynę, która regularnie miażdży swoich miejscowych rywali. Wybryki Arsenalu, czy też Abramowicza nie są w stanie tego zmienić. To United tworzy legendę, a drużyny z Londynu tylko w tym Manchesterowi pomagają. Cóż by to było za osiągnięcie, zdobywać każdego roku mistrzostwo jak Celtic czy Lyon. Rywalizacja z Kanonierami i The Blues tylko zarysowuje grubszą kreską triumfy Czerwonych Diabłów. Dlaczego więc każda edycja Champions League, wiążąca się z ogromnymi nadziejami i oczekiwaniami, kończy się tak samo, czyli bardziej lub mniej upokarzającym laniem?

Kaka vs Ryan GiggsChociaż nie rozdrapuje się dawnych ran, szczególnie tak głębokich, to warto bliżej przyjrzeć się bataliom, które United toczyło na różnych frontach Europy, przez ostatnie osiem lat. Czerwone Diabły w sezonach 01/02 i 06/07 żegnały się z rozgrywkami o krok od finału, trzy razy odpadały w ćwierćfinale, dwukrotnie przegrywały dwumecz, kiedy na placu boju pozostawało jeszcze szesnaście drużyn. O dotkliwym upokorzeniu z sezonu 05/06, kiedy zbyt silne w grupie okazały się Villareal i Benfica, chyba nie muszę wspominać. Podczas gdy stosunkowo łatwo zrozumieć pechowe porażki ze „słabeuszami” pokroju FC Porto czy Bayeru Leverkusen, to nic nie tłumaczy naszych idoli w pojedynkach z prawdziwymi gigantami. Jesteśmy jedyną „potęgą”, która od prawie dziesięciu lat nie potrafiła wygrać z żadnym, podkreślam, żadnym europejskim potentatem. Zawsze gdy na drodze do finału stawał AC Milan, Real Madryt czy też Bayern Monachium, nasi ulubieńcy byli bez najmniejszych szans.

Odpowiedzi na pytanie „dlaczego” nie znają zapewne najstarsi mędrcy. Nawet wyraźnie sfrustrowany Ferguson długo nie potrafił odnaleźć recepty na coraz głębszą niemoc swoich podopiecznych. Po kilku, nieudanych, „europejskich” podejściach, Szkot czując atmosferę ostateczności zdecydował się na ryzykowne posunięcie. Zrezygnował z szukania nowych gwiazd wśród brytyjskich wychowanków i sięgnął po zawodników z krajów o klimacie zdecydowanie łagodniejszym, do Portugalii oraz Brazylii. Stworzył w ten sposób niezwykłą mieszankę angielskiej waleczności i wyrachowania oraz południowej finezji czy spektakularności. Kto nie ryzykuje ten nie wygrywa. Szkot uzyskał olśniewający efekt. W drużynie mistrzów Anglii odnajdziemy Rooneya, który po stracie piłki, w pogoni za rywalem, zatrzymałby się dopiero gdzieś w okolicach półwyspu Iberyjskiego, a także Cristino Ronaldo, będącego bożyszczem nastolatek i postrachem wszystkich defensorów Premier League, potrafiącego jednym zwodem oszukać obrońcę rywali, bramkarza, kolegów z drużyny i kibiców wypełniających stadion.

Ronaldo vs. KakaTaki obrót sprawy napawa optymizmem. Każdego z piłkarzy naszej szerokiej kadry mógłbym wychwalać w oddzielnym felietonie. Dlatego też w duchu modliłem się, aby w ćwierćfinale bieżących rozgrywek Ligi Mistrzów wylosować FC Barcelonę. Sama myśl o tym, że Michael Carrick, raz za razem ośmiesza Ronaldinho, przyprawia mnie o przyjemne dreszcze, a co dopiero gdy pomyślę o… Ale zaraz zaraz. Wylosowaliśmy AS Romę. Z Włochami zagramy po raz piąty i szósty w ciągu roku, ale pierwszy raz będą oni na tak wielkiej fali wznoszącej. W końcu to piłkarze AS Romy potrafili wyeliminować z rozgrywek „galaktyczny” Real. Dokonali sztuki, jaka nam nie udała się od wielu, wielu lat. Co prawda drzwi z napisem „elita”, do których coraz natrętniej pukają „Totti i spółka”, wciąż nikt nie chce otworzyć, ale dla nas przeciwnik będzie to nie lada. Nasi młodzi chłopcy, będą musieli zmierzyć się z historią, którą sami stworzyli – pamiętnym wynikiem 7:1, mając jednak w głowach wstydliwą porażkę z „rzymskich wakacji”. Ale jeśli się to uda, na Boga, wyeliminujmy Barcelonę i zdobądźmy ten cholerny puchar!

Przewiń na górę strony