Jakoś brakuje mi pomysłu na początek tego artykułu. Nie przychodzi mi do głowy nic ciekawego, odkrywczego, tudzież pomysłowego… No cóż, widocznie styl gry United odzwierciedla stan mojego umysłu – nie mamy pomysłów na grę, na powrót do zeszłorocznego stylu. Ale punkty są.
Everton od zawsze był w cieniu swojego wielkiego sąsiada – Liverpoolu FC. W tym sezonie z pewnością byłoby inaczej, gdyby zawodnicy Rafy Beniteza w końcu nie zaczęli grać skutecznie. Piłkarze Davida Moyesa doskonale rozpoczęli obecny sezon, zajmując przed 6. kolejką trzecie miejsce w angielskiej Premiership, tuż za Arsenalem i wspomnianym Liverpoolem. Dlatego dzisiaj – tak, przyznaję się – wątpiłem w zwycięstwo graczy Sir Alexa Fergusona.
Widząc skład United, na kilkanaście minut przed meczem miałem, jak by to ująć, mieszane uczucia. Od pierwszych minut na boisku mamy powracającego po karencji Cristiano Ronaldo, który pokazał się z nie najgorszej strony podczas niedawnych eliminacji ME 2008. To można zaliczyć na plus, podobnie jak obecność tercetu Giggs-Scholes-Carrick, który rok temu, do spółki z Portugalczykiem, był nie do zatrzymania.
Szkoda tylko, że Walijczyk ponownie wylądował w ataku z Carlosem Tevezem. Kolejny raz zatem doszedłem do wniosku, że nasza skuteczność będzie leżeć – niestety, nie myliłem się. Louis Saha wciąż nie jest na tyle zdrowy, by zagrać pełne 90 minut w barwach Manchesteru United. Podobnie ucieszyłem się, że Rooney nie zasiadł nawet na ławce rezerwowych. Raz, że musi być w pełni sprawny na najbliższe ligowe starcie z Chelsea Londyn. Dwa, że lepiej dla jego kondycji psychicznej nie być narażonym na docinki ze strony fanów jego byłego klubu.
Podobnie ze zdziwieniem odebrałem obecność Silvestre’a na lewej obronie. Nigdy nie byłem, nie jestem i raczej nie będę fanem jego talentu i naprawdę czuję się bezpieczniej, gdy Francuz grywa jedynie w Carling Cup, bądź też wchodzi pod koniec meczu na zmianę. Według mnie zawodnik kompletnie nieograny nie powinien wychodzić w wyjściowym składzie w tak ciężkim meczu. Tym bardziej, że Patrice Evra jest najzupełniej zdrowy. Toteż kontuzji Mikaela nie odebrałem z jakimś wielkim zdziwieniem – dawał z siebie wszystko, biegał i w końcu kolano nie wytrzymało.
Co do samego meczu – przepraszam w tym miejscu kolegę Jasixa, fana The Blues – ale coraz bardziej przypominamy Chelsea Londyn, czego tak bardzo brzydzili się fani United w zeszłym sezonie. Trzeci meczu z rzędu wygrywamy 1:0 nie powalając ani stylem, ani stworzonymi sytuacjami. Mimo to udaje się nam wymęczyć tę bramkę, która nieco zaciera złe wrażenie. Wykapana Chelsea – niestety.
„Pod koniec meczu dopadła mnie obawa, że znowu stracimy punkty, ale Nemanja wziął na siebie ciężar zdobycia bramki w decydującym momencie. Jego determinacja dała nam trzy punkty w tym jakże ważnym spotkaniu. To bardzo wszechstronny zawodnik i dzisiaj to udowodnił” – Sir Alex Ferguson.
„Myślę, że nie mieliśmy dzisiaj szczęścia. Pechowo straciliśmy bramkę po rzucie rożnym, co absolutnie nie powinno mieć miejsca. W końcówce zabrakło nam koncentracji, by utrzymać rezultat. Strata bramki w takich okolicznościach, jak dzisiaj, z pewnością może wpłynąć na zespół, ale nie obwiniam moich podopiecznych za porażkę. Pokazali się z dobrej strony i to najważniejsze.” – David Moyes.
Na zakończenie, ku pokrzepieniu serc, chciałbym przypomnieć ostatni mecz między The Toffees a United. Prawdziwie, jak feniks z popiołów, nasi ulubieńcy podnieśli się z kolan i z rezultatu 0:2, wyciągnęli 4:2. Jestem pewien, że tak jeszcze będzie!