Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Włączył Henio telewizor, okulary przetarł szmatką..

Włączył Henio telewizor, okulary przetarł szmatką..

Co tydzień, w niedzielę, o godzinie 23 włączam Canal+ z zamiarem obejrzenia bramek z minionych kolejek najsilniejszych lig europejskich. I to mnie właśnie boli, niby proste cztery słowa, a jak duże znaczenie mają dla mojego felietonu – „z zamiarem obejrzenia bramek”. O ile do pewnego momentu oglądanie bramek było celem stojącym na równi z wysłuchaniem opinii specjalistów zapraszanych do studia (tak wciąż jest w przypadku Ligi+, gdzie eksperci prezentują naprawdę konkretny poziom), o tyle ostatnimi czasy wypowiedziom fachowców przysłuchuje się bardziej z negatywnym niedowierzaniem niż podziwem. Pewnie zdążyliście już zauważyć, że ten wasz Sarni ma szczególne uczulenie na ludzi starających się swoją opinią wpłynąć na opinię innych – czepiał się już niedzielnych kibiców, czepiał się już twórców gier komputerowych, przyszła więc pora na tych, którzy mają największą siłę przebicia: dziennikarzy.

Nie jestem jedynym, który lubi spędzić weekendowe popołudnia oglądając kilka meczów. Co prawda mam już za sobą etap oglądania wszystkiego, co się tylko nawinie i selekcjonuje spotkania, które mnie interesują tak, żeby mieć czas na inne sprawy i nie zajmować się tylko i wyłącznie piłką – to jest jednak sprawa postronna. W sobotę czy niedzielę przed telewizorem lubią sobie zasiąść także tacy Stasiu i Heniu, z nadzieją, że „coś się o tej piłce dowiedzą”.

Ostatni odcinek, w którym panowie Wolski i Rudzki postanowili postawić kwestię mistrzostwa Manchesteru United pod znakiem zapytania, ze względu na nieistniejącą aferę z Timem Howardem w roli głównej tylko utrwalił mnie w przekonaniu, że ludzie, którzy za zadanie mają nam przekazywać swoją wiedzę i informacje na temat naszej ukochanej dyscypliny coraz częściej nie dbają o aktualizację swoich wiadomości. Jak bowiem człowiek, który prowadzi tak poważny problem w ciągu SZEŚCIU godzin nie zajrzał nawet do internetu i nie dowiedział się, że sprawa Howarda została umorzona? Nie wierzę w brak dostępu do internetu, to oczywiste, nie wierzę też w to, że tej informacji nie zauważył – była na stronie głównej każdego większego serwisu o piłce. Wyjaśnienie może być jedno – nawet nie sprawdził!

Kolejną wpadkę koledzy z Canal+ zaliczyli w zeszłym tygodniu, gdy omawiając sprawę Rossiego i kwestię jego pozostania w Parmie nawet nie wspomnieli, że piłkarz ten należy do United. Zastanawiali się, czy Parma będzie w stanie go zatrzymać, czy też przejdzie do silniejszego włoskiego klubu, ani przez chwilę nie przyszło im do głowy, że ten młodzieniaszek po sezonie zapewne wróci do swojego macierzystego klubu z którego jest wypożyczony tylko na pół sezonu – czyżby nie wiedzieli?

Oglądałem także mecz z Chelsea, gdzie po naszej stronie wystąpiło tylko CZTERECH zawodników, za których United musiało płacić – Kuszczak, Heinze, Solskjaer i Smith, z których ŻADEN nie jest zawodnikiem podstawowego składu. W sumie kosztowali nas niecałe 17 milionów funtów. Na boisku nie było ANI JEDNEGO podstawowego gracza United. Po drugiej stronie mieliśmy najsilniejszą drużynę, jaką mógł tego dnia wystawić Mourinho prócz dwóch zawodników, Lamparda i Cecha, którzy odpoczywali gdzieś na trybunach. Łączna cena wszystkich piłkarzy? Blisko 120 milionów funtów. Do czego dążę, wymieniając te liczby? A do tego, że szanowni komentatorzy sprowadzili to spotkanie do „meczu rezerw, z których lepiej zaprezentowała się Chelsea”. Na Boga, piłkarze, którzy w dużej części w ogóle nie miewają styczności z boiskami Premiership jadą do drużyny wartej nieprawdopodobne pieniądze, nie dają się pokonać, a komentatorzy sprowadzają to do „meczu rezerw”. Przyznam szczerze – krew nagła mnie zalała.

Tak, wiem – to są szczegóły, które mi, fanowi United są znane, ale im już nie muszą. Jasne, mają prawo czegoś nie wiedzieć, tak samo jak każdy z nas – nikt nie jest nieomylny. To co mnie jednak irytuje, i nikt nie jest w stanie mi wmówić, że to normalne, to pewność z jaką mówią na tematy zupełnie im obce, takie właśnie jak afera dotycząca Howarda czy też przyszłość Rossiego. Na co dzień, jeśli o czymś nie wiem, po prostu o tym nie mówię. Jak koleżanka poprosi mnie o pomoc w wybraniu torebki, to jej zwyczajnie powiem, że się na tym nie znam. Jak kolega poprosi mnie, żebym mu pomógł w zrobieniu prezentacji na informatykę to mu powiem, że nie do mnie z takimi zadaniami. Nie będę zgrywał specjalisty, nie będę opowiadał bajek – po prostu przyznam się, że nie wiem.

W towarzystwie dziennikarskim przyznawanie się do błędów jest jednak rzadkością, a mistrzem wszelkiej dyletancji zdaje się być pan Dariusz S., który waha się gdzieś pomiędzy emeryturą, a Telewizją Polską. Kiedyś nawet miałem zamiar policzyć mu, ile razy w trakcie meczu pomyli piłkarza i się nie poprawi – wiecie co? Nie dało się. Zwyczajnie nie dało się określić, ile razy człowiek ten mógł brnąć w swoim pół-śmiesznym, pół-żałosnym przekonaniu o tym, że przy piłce jest właśnie Kaka, a nie Pirlo, że drybluje Krzynówek, a nie Smolarek.

Rozmawiałem o tym z kolegą, który przekonywał mnie, że komentując wydarzenie na żywo trudno jest dokładnie rozpoznać piłkarza, który jest przy piłce. Zgadzam się z nim, do tempa spotkania dochodzą nerwy i rzeczywiście może być trudno. Spodziewam się jednak, że człowiek, który pracuje w fachu dobre 30 lat będzie w stanie odczytać numer piłkarza czy choćby rozpoznać jego twarz, gdy realizator transmisji niespodziewanie zrobi przybliżenie. Nic takiego nie ma jednak miejsca w znakomitej większości przypadków, nawet gdy na ekranie widzimy Ronaldinho, ostatnie zdanie komentatora usiłuje nas przekonać, że przy piłce jest w istocie Samuel Eto’o.

Nie są to jednak błędy rażące czy opiniotwórcze, wynikają ze zwykłego podejścia „ja wiem wszystko lepiej i nie przekonacie mnie, że nie”, a także braku znaczącego szacunku dla odbiorcy. Znacznie gorzej ma się jednak sprawa wpajania własnego zdania ludziom siedzącym przed telewizorami. Po prostu nie mogłem słuchać, zapierało mi dech w piersiach, rozlewałem kawę i rzucałem prześcieradłem, gdy w 2005 roku w trakcie spotkania Liverpool – Milan komentator przez 120 minut trwania spotkania i kilka minut w czasie których wykonywane były rzuty karne, usiłował mi wmówić, że „dziś cała Polska ściska kciuki za Liverpoolem”. Ja rozumiem szacunek dla Jerzego Dudka, ale na Boga – to jest JEDEN z 22 piłkarzy znajdujących się w chwili obecnej na boisku, dlaczego miałbym kibicować właśnie jego drużynie, skoro nawet specjalnie go nie lubię? Taka stronniczość jest w mojej opinii niedopuszczalna. Pomijam już fakt, jak czułem się ja, kibic United, zaciskający tego dnia kciuki za Milan – bo jak czuli się w tym momencie fani Milanu, których w Polsce nie brakuje? Jak czuli się, gdy komentator milczał po ich bramkach, a darł się wniebogłosy po bramkach Liverpoolu? DLACZEGO DO CHOLERY WSZYSCY MAMY KIBICOWAĆ LIVERPOOLOWI??

Denerwujące jest również w moim mniemaniu analizowanie fragmentów meczu przez Panów w studiu. Bardzo cenię pana Engela, za to co osiągnął z reprezentacją Polski, i za to co wie o piłce. Niemniejszy jest mój szacunek dla pana Jacka Gmocha, który swego czasu był trenerem wybitnym i jego zasługi dla polskiej piłki są wręcz nieocenione. Nie potrafię jednak zrozumieć, dlaczego drugi z tych Panów nie jest w stanie pojąć, że Ljungberg to w istocie Ljungberg, a nie „ten łysy, seksowny”, a Ronaldo to po prostu Ronaldo a nie „Ronaldoł”. Już nawet pozostawmy kwestię wymowy nazwisk, ja po prostu nieustannie odnoszę wrażenie, że do studia zapraszani są ludzie, którzy jakiś czas temu przestali interesować się światową piłką, a propozycję z telewizji przyjmują z grzeczności.

Ostatnio kolega powiedział mi, że „za bardzo przejmujesz się wszystkimi wokół”. Cóż, chyba ma rację – nic na to jednak nie poradzę. Nie lubię, gdy ludziom wpaja się nieprawdę, nie lubię, gdy karmi się ich niekompletnymi informacjami i chciałbym, by coś się zmieniło. Zasiadając przed telewizorem staram się zawsze formułować własną opinię na temat meczu i nie sugerować się tym, co mówi komentator. Nawet jeśli ma rację, wolę się o tym przekonać na własne oczy niż mu uwierzyć, bo to co obecnie dzieje się w polskim dziennikarstwie sportowym jeśli chodzi o telewizję po prostu nie budzi we mnie zaufania. Jest grupa osób, które podziwiam – Twarowski, Smokowski, Borek, Kołtoń… Uwielbiam słuchać tych Panów, zwykle wierzę w to co mówią, bo wiem, że mają pojęcie o tym co mówią. Znacznie szersza jednak wydaje mi się być grupa ludzi, którym zawierzyć po prostu nie można i im zwyczajnie nie ufam w tych kwestiach – niestety, na jednego nieufnego mnie przypada dziewięciu takich, którzy wierzą we wszystko.

I tak oto pod koniec dnia, Stasiu i Heniu, którzy w pewnym momencie usiedli przed telewizorem by dowiedzieć się o piłce, nie dowiedzieli się absolutnie nic wartościowego. Wciąż mają w głowie przestarzałe wiadomości, wciąż nie mają pojęcia, kto to jest Rossi, wciąż nie wiedzą, kto tak naprawdę był przy piłce, wciąż nie wiedzą, że piłka to sport drużynowy i nie wypada kibicować ze względu na jednostkę.

A wiecie co w tym wszystkim jest najgorsze? Że Stasiowi i Heniowi wydaje się, że wiedzą.

Przewiń na górę strony