Nie przegap

Trochę pokory!

Tak sobie myślę – skąd się to bierze…? Czy to właściwe Polakom narzekanie w niemal każdej sytuacji, czy może – znów będące cechą narodową – wyolbrzymianie problemów i porażek i czarnowidztwo…? Pewnie wszystkiego po trochu, ale myślę, że powodem tego, że wszędzie w internecie, jedyne co można przeczytać na temat United na polskojęzycznych stronach, to dramat, kryzys, koniec ery, zmiany, transfery, spowodowane jest tym, że jesteście bandą oderwanych od rzeczywistości, rozpieszczonych bachorów!

Oczywiście są momenty, w których nie sposób nie powiedzieć, że coś jest nie tak. Przegrana w tym sezonie z Citeh, a właściwie jej rozmiar, spowodowała, że zaczęto coś tam przebąkiwać. Jestem w stanie to zrozumieć, bo sam – delikatnie mówiąc – nie byłem w najlepszym nastroju po tamtym meczu. I mimo że myślę, że takie mecze zdarzają się od czasu do czasu każdemu, a wczesny termin tego meczu w sezonie spowodował, że wielu znawców nie zdążyło się jeszcze zorientować, jak silną drużyną stało się Citeh, skala reakcji niektórych osób mnie zadziwiła. No ale ok, każdy na swój sposób przyjmuje takie rzeczy. Dla mnie jednak po fantastycznym początku sezonu, jakiego nie pamiętam jak żyję, musiał przyjść taki moment. Niestety dla nas – przypadł akurat na mecz z Citeh. Niefart. Trudno.

Następnie przyszedł czas, kiedy United odbudowywało się po tej sromotnej klęsce. Mimo faktu, że wygraliśmy 8 z 9 meczów, a remis z Newcastle uważam (i uważałem) za dobry wynik, bo z tą drużyną zawsze ciężko się gra, a na dodatek ten sezon jest najlepszym w ich wykonaniu od czasów Big Al’a, dla większości kibiców był to już niezbity dowód na to, że United jest w kryzysie. Wygrana 0:1 ze Swansea w Walii, jednym z najtrudniejszych terenów do gry w Wielkiej Brytanii, gdzie niemal wszyscy pretendenci do tytułu kolektywnie gubili punkty, wcześniejsza wygrana na wyjeździe z Evertonem i późniejsza z defensywnie usposobioną Aston Villą – niskie bo niskie, ale dawały nam po trzy punkty. Tu jednak pokazał się pierwszy przejaw rozpuszczenia. Jak to?! Man United wygrywa 0:1?! Kryzys! To niesłychane, jak bardzo przyzwyczajeni jesteście do wysokich wygranych, a przez to oderwani od rzeczywistości. Niesamowite, jak relatywnie podchodzicie chociażby do kontuzji i raz absencja jednego zawodnika wystarczy wam do stwierdzenia, że to właśnie ona była powodem przegranej (i poniekąd usprawiedliwienia porażki) tylko po to, żeby przy następnej okazji, kiedy brakuje nam 12 (!!) zawodników, mówić, że kontuzjami nie można tłumaczyć spadku wyników.

Zostawmy na chwilę ligę – Champions League i Carling Cup – zdecydowanie i bezsprzecznie największe rozczarowania tego sezonu. Porażka z Crystal Palace po bardzo przeciętnym meczu i brak awansu (z takiej!!) grupy w Lidze Mistrzów to wydarzenia z tego sezonu, dla których trudno znaleźć przekonujące usprawiedliwienie. Niemniej jednak – czy ktoś z was poważnie myśli o tym, że jesteśmy słabsi niż CP czy Basel? Ja nie. Patrzę na te wypadki ze smutkiem, bo chciałbym oglądać jak najwięcej meczów United w sezonie, ale zdaję sobie sprawę z prawdziwych przyczyn stojących za nimi. Drużyna jest w fazie przebudowy. Zdecydowanie brakuje jej doświadczenia (znów), co przekłada się na nonszalanckie podejście. Przyznać tu muszę rację Smudzie, który po losowaniu grup Euro powiedział, że czasem z trudniejszej grupy łatwiej wyjść (czego nie omieszkali wyśmiać komentatorzy sportowi i polscy fani). Przykład United w Lidze Mistrzów w tym sezonie jest idealnym i dobitnym przykładem na to, że Franz miał rację. Można powiedzieć, że część młodych graczy United zachowuje się tak, jak ich polscy fani – oczekuje punktów, i to w zdobytych w pięknym i przekonującym stylu – tylko za to, że grają dla United. Było już takich paru, sam pamiętam kilku z nich, którzy musieli dostać porządnego klapsa na boiskach, żeby nauczyć się pokory, doceniania przeciwników i jakże oczywistej prawdy dotyczącej piłki nożnej – mecze nie wygrywają się same! To samo czeka Smallinga, Jonesa, Cleverleya, Welbecka, Chicharito, Younga, De Geę czy Fryersa… Oni też muszą przez to przejść i nauczyć się tego, zapewne na własnej skórze. Szczęściem, a zarazem nieszczęściem United jest to, że skład jest przebudowywany hurtowo. Rzadko na przestrzeni dwóch sezonów wprowadza się do gry na najwyższym poziomie 8 graczy. Oczywiście jest to przykre dla kibiców w perspektywie krótkoterminowej, ale zwykle jest tak, że ciężko coś zbudować, nie brudząc sobie wcześniej rąk.

Transfery. Słowo, które wywołuje u mnie konwulsje. W jednym przyznam wam rację – Fergie nie nadąża za pewnymi obszarami tego zmieniającego się świata. Nie chodzi tu jednak o piłkarskie rzemiosło, o mądrość taktyczną, o spojrzenie na futbol. Bynajmniej! Chodzi o to, że rzesze obecnych fanów (a liczba ta będzie się jeszcze zwiększać), to młodzi ludzie, którzy w mniejszym lub większym stopniu wychowali się na Fifach, Football Managerach i innych takich. Ludzie, dla których rozwiązaniem jest wydanie olbrzymich ilości pieniędzy, oczywiście nie swoich pieniędzy, żeby chwilowo poprawić sobie nastrój. Fergie jest miłośnikiem powolnego, siermiężnego budowania na lata. Metaforycznie – chodzi trzy dni w tygodniu na siłownię, systematycznie wykonując serię ćwiczeń na poszczególne partie mięśni, budując tym samym doskonałą sylwetkę, siłę i wytrzymałość. Kibice United to z kolei chłopcy z wiejskich „siłek” – wstrzykujący w siebie Omnadren, żeby po miesiącu ich napompowana masa mięśniowa potroiła objętość i dobrze wyglądała. Nieistotne jest to, żeby coś znaczyła. Nieistotna jest jej trwałość i faktyczna wartość. Ma dobrze wyglądać. Nieważne jest, z iloma efektami ubocznymi będą musieli się zmierzyć, teraz czy w przyszłości. Ma dobrze wyglądać teraz!

Kocham ten klub za wiele rzeczy, a jedną z najważniejszych jest to, że nie ulega naciskom takich ludzi; że nie oczekuje natychmiastowych rezultatów, jakkolwiek pozornych. Kocham go za to, że każdy w nim wie, że na prawdziwe efekty trzeba ciężko pracować, często poświęcać wiele w krótkiej perspektywie, żeby w długiej być w czołówce na lata. To dlatego możemy śpiewać Chelsea, że nigdy nie zdobędą trzech mistrzostw z rzędu; to dlatego 90% (a zapewne 100% użytkowników tej i podobnych jej stron) z nas nie pamięta ostatniego mistrzostwa Liverpoolu; to dlatego dopiero w maju 2011 musiał zostać zdjęty banner z Old Trafford odliczający lata Citeh bez żadnego trofeum – dlatego, że jeśli już United zbuduje formę, to staje się hegemonem na lata. Wcale nie zdziwi mnie, jeśli za 2-3 lata banner znów wróci na Old Trafford i zacznie odliczanie.

Wróćmy do ligi – w grudniu United strzeliło rywalom w lidze 19 bramek w 6 meczach, tracąc jednocześnie 4. Zostało to, co poniekąd zrozumiałe, przyćmione tym, że 7 grudnia pożegnaliśmy się z Ligą Mistrzów. Nie zmienia to jednak faktu, że w lidze osiągnęliśmy rewelacyjny wręcz poziom w ofensywie, pozostając przy tym solidnymi w obronie. Pech chciał, że młodzi i niedoświadczeni gracze, z których często składa się teraz skład United, poczuli się zbyt pewnie na koniec roku, a 3 z 4 straconych w grudniu bramek przypadły na mecz z Blackburn. O samym meczu i przyczynach, które według mnie zadecydowały o tej porażce, nie będę tu pisał, bo napisałem wszystko pod wpisem dotyczącym tamtego meczu. No cóż, nieodpowiedzialność, pech, zły dzień Man Utd, dobry dzień Rovers i mamy rezultat. Mam wrażenie, że bez względu na to, z kim gralibyśmy tego dnia, przegralibyśmy, bo ten mecz był przegrany na długo przed tym, zanim ogłoszono składy. Niemniej jednak dla wielu rozpieszczonych kibiców, a w zasadzie „kibiców”, jest to wystarczający powód do stwierdzenia, że Ferguson się skończył, że skład mamy wystarczający do walczenia o miejsce w środku tabeli EPL, że połowę piłkarzy należy sprzedać, że niezbędne jest wydanie dziewięciocyfrowych sum, żeby móc wrócić do czołówki. Jednym słowem – tragedia.

I po tym nieszczęśliwym meczu z Blackburn przyszedł, o zgrozo, mecz z Newcastle. Z nieprzewidywalnym i bardzo dobrze spisującym się w tym sezonie Newcastle, które zwietrzyło krew, zostało doskonale przygotowane przez Pardewa i złoiło nam skórę. Druga porażka z rzędu to bez wątpienia coś, co nie zdarza się często United. No i mamy koniec świata. Nie pomógł bilans bramkowy 19-4 z grudnia. Nie pomogło zdobycie 15 z 18 możliwych punktów w tym miesiącu. Koniec świata i tyle.

Paradoksalnie uważam, że te dwie porażki trafiły się w najlepszym momencie, żeby odbudować się po blamażu z Citeh. Będę naprawdę zaskoczony, jeśli nie wygramy z nimi w niedzielę. Co więcej, w kontekście arcyważnych i niesłychanie ciężkich wyjazdów, które zbliżają się w lidze, też jest to, moim zdaniem, dobry moment na te porażki. Składając wszystko do kupy – mimo że biorę pod uwagę jako całkiem prawdopodobne, że jedynym trofeum z tego sezonu dla United będzie Tarcza Wspólnoty, to potrafię to wkalkulować w przebudowę składu, rozwoju i piłkarskiego dorastania znacznej liczby młodziaków, którzy dopiero muszą nauczyć się, co to znaczy grać cały czas na najwyższych obrotach. Zastanawiam się, czy (a w zasadzie – w jakiej mierze) oprócz wymienionych przeze mnie powodów za taką sytuację i podejście „kibiców” odpowiedzialne są czasy, w których żyjemy. Mam na myśli Barcelonę i Real, do których nieustannie porównywane są Czerwone Diabły. Kompleks Barcelony jest równie wszechobecny jak słowo transfery. Gromiąca wszystkich Duma Katalonii zakłamuje rzeczywistość w głowach młodych adeptów sztuki kibicowania, przez co myślą, że normalną sytuacją jest to, że wygrywa się wszystko, zawsze i wszędzie (zwłaszcza patrząc na tak nierówną ligę, jak Primera Division). Tak jak nasi młodzi gracze muszą nauczyć się tego, że koszulka United nie wygrywa sama meczów, tak młodzi „kibice”, żeby zgubić cudzysłów, muszą wydorośleć i nauczyć się, że porażki są częścią futbolu i to właśnie przez jego nieprzewidywalny charakter stał się najpopularniejszym sportem na świecie. Jednym słowem – POKORY!

Z przykrością muszę stwierdzić, że ostatnie wydarzenia spowodowały, że wreszcie zrozumiałem, dlaczego na kibiców United mówi się Glory Hunters. Mimo że teraz znakomita większość z nich zamieniła koszulki Ronaldo na Messiego, to i tak zostało ich u nas aż nadto. Rozpuszczeni niezwykłym pasmem sukcesów, jakie United odnotowywali na każdym polu w ostatniej dekadzie, wieszczą koniec świata z każdym przegranym meczem, jeśli przeciwnikiem w nim nie była Chelsea, Arsenal, Barcelona czy Real (chociaż w takich przypadkach często też). Dlatego wśród wielu korzyści, jakie – jestem pewien – przyniesie nam ten „stracony” sezon, jedną z największych dla mnie jest to, że pożegnamy rozpieszczone bachory, które wywołują u każdego prawdziwego kibica większą frustrację niż jakakolwiek przegrana United. Reszta, która nie odejdzie, nauczy się pokory, zrozumie, że futbol to nie tylko zwycięstwa i transfery. A jeśli nie, to – mimo że działa to na mnie jak płachta na byka – rzeczywiście pozostanie tylko przyznać, że wybrali niewłaściwy klub do kibicowania.

Przewiń na górę strony