Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Nie lubię, nie lubię

Nie lubię, nie lubię

Nie lubię, nie lubię
Tak jak kocham football, tak nie lubię, a może raczej, nie przepadam za kibicowaniem. Piłka nożna jest zjawiskiem fenomenalnym – uwielbiam samemu pójść pokopać i z nieukrywaną przyjemnością chętnie ją oglądam (w telewizji bądź na stadionie) czy rozmawiam o niej całymi dniami. Podobnych, miłych memu sercu emocji nie wzbudza za to dopingowanie drużyn piłkarskich, które, nie mogę oprzeć się wrażeniu, jest elementem zbędnym, skupiającym niepotrzebnie uwagę kibiców na rzeczach tak błahych jak oprawy meczów bądź możliwość identyfikowania się z sympatykami tego samego klubu.

I tylko, żeby nie było, na wstępie chciałbym zaznaczyć, że tekst ten nie będzie traktował o sytuacjach, w których mówiąc o „kibicowaniu” wyraz ten nacechowany jest pejoratywnie. Moim celem nie jest napisanie felietonu o tym jak nie mile widzianą na stadionach jest obecność chuliganów czy też, jak niepożądanym jest pojawianie się na meczach, zwykle pijanych, „kibiców”, których znajomość piłki nożnej jest rzeczą dyskusyjną, ale którzy nie przepuszczą okazji ażeby komuś naubliżać bądź, po prostu, po ludzku, sobie pokrzyczeć w myśl zasady: „jestem kibicem – będę darł mordę”, o której istnieniu uświadomił mnie pewien jegomość podczas niedawnego spotkania dzierżoniowskiej Lechii z Miedzią II Legnica.

Mateusz sam w domu

Wiem, że dla wielu ludzi urok piłki nożnej polega na tym, że pozwala ona odnaleźć quasiduchową wspólnotę. Niektórym potrzebna jest świadomość bycia częścią większej grupy, do której się pasuje i w której pełni się, mniej lub bardziej, istotną rolę – ja tak nie mam (i napisał to kibic, bodajże najliczniej reprezentowanego przez fanów klubu na świecie). Mi świadomość „przynależenia” nie wydaje się specjalnie potrzebna, ale potrafię dostrzec jej dobre strony – jak chociażby pogłębianie więzi międzyludzkich.

Osobiście, chociaż zdarza mi się to rzadziej niż częściej, mogę oglądać piłkę w samotności i nie przeszkadza mi to w najmniejszym stopniu cieszyć się meczem. Oglądanie piłki nożnej (przynajmniej z założenia) jest dla mnie nagrodą samą w sobie i będąc samemu mogę w spokoju poświęcić całą swoją uwagę wydarzeniom mającym miejsce na boisku.

Równie chętnie oglądam football z kolegami, jest to spowodowane głównie dwiema kwestiami – lubię piłkę i lubię moich kolegów. Jednak jeszcze kilka lat temu, podczas oglądania transmisji telewizyjnych, nie uzewnętrzniałem jakoś specjalnie swoich emocji. Dzisiaj czynię to trochę chętniej – sporadycznie nawet zdarzy mi się poderwać z siedzenia – jednak dalej największą zaletą oglądania meczu w towarzystwie znajomych jest, poza możliwością obejrzenia samego spotkania, okazja do rozmawiania z nimi o piłce nożnej.

Problem może być natomiast taki, że śledząc wraz z kolegami telewizyjne zmagania piłkarzy nie jestem tak skoncentrowany na boiskowych poczynaniach mojej drużyny jak byłbym oglądając samemu i w konsekwencji mogę przeoczyć coś co miało miejsce na boisku. W sytuacjach gdy przez nieuwagę nie zobaczę czegoś istotnego zazwyczaj z opresji ratują mnie powtórki. Te jednak nie zawsze są puszczane w związku z czym na pewno nie zrekompensują mi wszystkich przegapionych zagrań, a ja oglądając mecz nie chcę, żeby cokolwiek mi umknęło.

Mateusz sam w pubie

Tu różnię się od osób aktywnie dopingujących swoją drużynę – ja nie śpiewam piosnek w barze, nie krzyczę przez pełne 90 minut. Ponieważ mam dziwne wrażenie, że piłkarze grają kilka do kilku tysięcy kilometrów od miejsca, w którym się znajduję podczas gdy oni są na boisku, i nie są w stanie usłyszeć mojego skandowania, z tego powodu nie widzę sensu jego uskuteczniać. Lubię natomiast otulić się piłką nożną i otoczony nieustannymi rozmowami na ten temat, oglądając mecz – poczuć się błogo (bądź też wyrywać sobie włosy z głowy, póki wynik spotkania nie zostanie rozstrzygnięty).

W tym momencie plany moje i grupy rozśpiewanych kibiców przy stoliku obok znacząco od siebie odbiegają. Ja chciałbym wymienić się poglądami z osobami, z którymi przyszedłem „na mecz”, ewentualnie usłyszeć co ma mi do powiedzenia komentator (nawet jeżeli właściwie nie ma mi do powiedzenia nic, zupełnie nic) – entuzjaści piłki nożnej zasiadający nieopodal zrobią jednak co w ich mocy, żebym nie dowiedział się niczego nowego (może poza tym, że „Michael Owen is a Red, is a Red, is a Red. Michael Owen is a Red – he hates Scousers”).

Dla mnie, upraszczając moje podejście, żebym mógł poczuć atmosferę meczu zbyteczna jest „atmosfera” – potrzebny jest mecz. „Atmosfera” może natomiast utrudnić mi odbiór zawodów, dlatego jestem w stosunku do niej nieufny. Nie lubię gdy ktoś zasłania mi ekran, albo gdy śpiewa w kółko kilka przyśpiewek przez dłuższy okres czasu, wywołując u mnie ból głowy, który uprzykrza mi odbiór tego co naprawdę ważne – footballu w najczystszej postaci.

Mateusz sam na stadionie

Nie rozumiem jak osoba zainteresowana piłką nożną, może bardziej niż na oglądaniu samego meczu skoncentrować się na dopingowaniu. Chyba, że znajduje się na stadionie i działa w stanie wyższej konieczności – motywując swoich ulubieńców do wzmożonego wysiłku. Zakładam, że większość piłkarzy z radością przyjmuje wsparcie ze strony kibiców i Wojciech Łobodziński był osamotniony w swojej opinii jakoby to kibice zagłuszającym dopingiem, który uniemożliwił zawodnikom reprezentacji polski porozumiewanie się, przyczynili się do porażki naszej kadry na ostatnich Mistrzostwach Świata w meczu z Niemcami. Przyznaje także, że oglądając mecze w telewizji lepsze wrażenie pozostawiają po sobie te ze śpiewami fanów dobiegającymi z głośników.

Piłkarze zazwyczaj o aktywnym zagrzewaniu ich do walki wypowiadają się w samych superlatywach. Czasami nawet brak dopingu ze strony kibiców jest ostro krytykowany – niejednokrotnie ze strony samego sir Alexa Fergusona. Przeto przyjmuję do wiadomości, że gdy idę na mecz piłkarski oczekuje się ode mnie, że będąc na trybunach będę zdzierał swoje struny głosowe. Moja postawa jest jednak uzależniona od ogólnej tendencji panującej na stadionie, a także od tego w jaki sposób zasugeruje mi przyłączenie się do dopingu. Rozumiem dlaczego na Emirates Stadium kibice Arsenalu chętnie wstają na hasło: „kto nie wstaje ten z Tottenhamu” ale gdy na stadionie Śląska do wstawania i klaskania motywowano mnie słowami: „każdy się bawi. Nie ma, że ktoś się nie bawi” to czułem się bardziej zastraszony niż zachęcony.

Nie jestem też zwolennikiem rac oraz flag, zarówno zasłaniających pół trybuny, wielkich plandek, jak i tych małych, którymi machać może praktycznie każdy. Na szczęście jeszcze nie znalazłem się w sytuacji, w której ktoś utrudniałby mi oglądanie meczu ograniczając widoczność, ale nie mam problemu z wyobrażeniem sobie z jaką frustracją z mojej strony musiałoby się to wiązać. Bilety na mecze do przesadnie tanich nie należą i pewnie byłbym podirytowany gdybym musiał opuszczać stadion ze świadomością tego, że nie byłem w stanie oglądać zawodów tak, jakbym sobie tego życzył.

Sam na sam z piłką nożną

Nie jestem uprzedzony do całej kultury kibicowania. Sam lubię chodzić w koszulce mojego klubu piłkarskiego i nie widzę nic złego w określaniu swojej tożsamości poprzez udzielanie informacji, którego zespołu jest się fanem. Tylko w myśl zasady: „nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe” nie cierpię gdy ktoś przeszkadza innym w oglądaniu piłki nożnej. Takich trzeba by rozstrzeliwać. Bez procesu, bez sędziów – prosto na egzekucje. Tak się po prostu nie postępuje, to wbrew zasadom.

Rozumiem, że promowanie aktywnego kibicowania, chodzenia na mecze z rodziną czy w gronie znajomych, dla których doping ma być formą rozrywki, jest potrzebne. Potrzebne społeczeństwu by zmieniać podejście ludzi do piłki nożnej i wyplewić istniejące patologie, a przede wszystkim jest pomocne klubom w kreowaniu większych przychodów ze sprzedaży biletów, pamiątek, gadżetów i atrybutów kibica, z tego powodu jest również pożądane z makroekonomicznego punktu widzenia.

Dlatego chwalenie fanów za przygotowanie ładnej (byle legalnej) oprawy meczowej może i jest czymś godnym pochwały, jednak w imię szeroko rozumianej tolerancji nie można oczekiwać od wszystkich by w ten sam sposób wspierali swoją drużynę. Nie mam nic przeciwko ludziom chodzącym na mecze dla samego miłego spędzenia czasu na dobrej, czystej zabawie w dopingowanie (poza sytuacją, gdy wykupią ostatnie bilety). Nie czuję żalu do osób, dla których przygotowywanie opraw meczowych jest ważniejsze od śledzenia przebiegu samych zawodów (pod warunkiem, że nie starają się narzucić mi swojego sposobu „oglądania” meczu), ale nie można wmawiać ludziom, że raz przyjęty kanon postępowania „prawdziwego” kibica jest jedynym słusznym, i że trzeba go ślepo naśladować.

Ponieważ jednak zdaje mi się, że niektórzy mieniący się kibicami, są nimi bardziej niż entuzjastami footballu nie mogę pozbyć się wrażenia, że zatracili ideę, która przyciąga tych wszystkich ludzi na trybuny. Dlatego samemu odcinam się od kibicowania, żeby móc jeszcze bardziej oddać się piłce nożnej, która całego tego zamieszania jest meritum i bez której cała reszta nie ma znaczenia. Bez tego bezmyślnego kopania piłki nie ma sensu przywdziewać barw klubowych, machać flagami czy chociażby chodzić na stadiony. Tak więc przygotowywanie opraw meczowych jest nieważne, dopingowanie piłkarzy jest nieważne, śpiewanie w barach jest nieważne, jedno co jest naprawdę ważne to football.

Przewiń na górę strony