Nie przegap
Strona główna / Naszym okiem / Rafa Benitez – mistrz propagandy

Rafa Benitez – mistrz propagandy

Rafa Benitez - mistrz propagandy
Jak każdy zdroworozsądkowo patrzący na świat fan piłki nożnej, jestem gorliwym zwolennikiem długofalowej pracy trenera, jednak jest w Anglii jeden manager, którego chętnie bym pożegnał, chociaż właściwie jako kibic Manchesteru United powinienem się cieszyć, że utrzymuje on swoją posadę… Już chyba każdy kto nie spojrzał na nagłówek domyślił się, że chodzi o Rafaela Beniteza.

Zastanawiam się co jeszcze musi się stać w tym sezonie i do jak wielkiej katastrofy musi dojść w czerwonej części Merseyside, by w końcu sam Hiszpan, bądź zarząd LFC, powiedział stanowczo – dość ! Żeby było ciekawiej sami kibice The Reds w większości popierają Beniteza. Z czego to wynika? Ano z tego, że Rafa postanowił wdrożyć w życie jedną z zasad Josepha Goebbelsa mówiącą, iż „kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą”, teoria autorstwa jednego z najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera wydaje się zdawać egzamin. Każdy niezaślepiony człowiek potrafi dostrzec, że powtarzane przez Beniteza jak mantra, zdanie o Liverpoolu który nie potrafi nawiązać równorzędnej walki z Chelsea i Manchesterem United w wyścigu po mistrzostwo Anglii, z powodu ograniczonego budżetu na transfery jest bezczelnym wciskaniem kitu w żywe oczy.

Staram się zrozumieć fanów The Reds stających murem za swoim bossem, bo owszem, Benitez za piękne chwile które dostarczył im w finale Ligi Mistrzów oraz FA Cup, odpowiednio w 2005 i 2006 roku zasługuje na jakiś kredyt zaufania, ale cierpliwość wierzycieli w pewnym momencie, dla dobra ogółu, powinna się skończyć, zwłaszcza kiedy weźmiemy pod uwagę to, iż racjonalne argumenty są przeciw Benitezowi i wypierają te sentymentalne. Swoją drogą aluzja do kredytów była nieprzypadkowa, gdyż fatalna polityka transferowa Rafy może przynieść katastrofalne skutki nie tylko dla kondycji sportowej ale i finansowej Liverpoolu. Wy też odnosicie wrażenie, że Hicks i Gillet najchętniej pozbyliby się udziałów w klubie na rzecz arabskich szejków, wzorem Takshina Shinawatry z Manchesteru City?

Dla mnie to świetna wiadomość, że Rafa Benitez związał się z naszym zespołem długoletnią umową. Od momentu, w którym Rafa pojawił się w drużynie, w 2004 roku, zanotowaliśmy ogromny progres. Będziemy kontynuować swoją pracę, opierając się działalności Beniteza, który jest niezbędny dla osiągnięcia dalszych sukcesów – zarówno jego osobistych, jak i naszego klubu.

Tom Hicks

Hurraoptymistyczny nastrój Toma Hicksa nie dziwi, ponieważ amerykański biznesmen wypowiadał te słowa wiosną kończącego się roku, kiedy Liverpool faktycznie zanotował progres i wydawało się, że wszystko zmierza we właściwym kierunku. Współwłaściciel LFC nie zauważył, że jego klub już wcześniej za ery Beniteza miał serie kiedy grał fantastycznie, niestety były to tylko serie, dlaczego ? Albowiem Rafa co pokazał już okres spędzony przez niego w Valencii jest doskonałym szkoleniowcem, tyle że w Anglii trener ma rozszerzone kompetencje, dlatego nazywa się managerem i dlatego Liverpool jest w tym a nie innym miejscu, właśnie ze względu na nieudolne wzmacnianie kadry.

Weźmy coś świeżego. 1,5 roku temu Benitezowi było nie pod drodze z Xabim Alonso, Rafa uznał swego rodaka za niepotrzebnego, bo za chwilę miał sobie sprawić Garetha Barry’ego, którego ostatecznie nie kupił, (z tego też powodu Alonso jeszcze jeden sezon został w Anglii) żałując sobie trzech milionów funtów, które wcześniej poszły na przykład na Philipa Degena. Dzisiaj dostrzegamy jak ważnym ogniwem The Reds był hiszpański pomocnik, widać tutaj ewidentny brak prawidłowej oceny przydatności danego gracza do zespołu.

Pomyłek transferowych w ciągu zaledwie pięciu lat Rafa miał co najmniej kilkanaście, tych najbardziej wyrazistych wspominać nie będę bo wszyscy je pamiętają, natomiast tych mniej wyrazistych było tak wiele, że trzeba by mieć w mózgu kartę pamięci o pojemności 16 GB, by przynajmniej 3/4 zapamiętać. Hm, co mi się na siłę przypomina ? Tacy panowie jak Kromkamp, tudzież Josemi, pamiętacie ich jeszcze ? Albo Andrea Dossena, przyszedł niedawno, ale jestem przekonany, że niektórzy o lepszej pamięci, taśmowo wymieniając błędy Beniteza, już by jego nazwisko pominęli.

Moją intencją jest nie tylko pokazanie tego jak źle dysponuje pieniędzmi były szkoleniowiec Valencii, bo to jako ludzie niezaślepieni wiemy, Rafa woli 20 baniek podzielić na czterech przeciętnych graczy, niż wydać na jednego bardzo dobrego. Przykład oddania lekka ręką Arbeloi do Realu, świadczy o tym, że Benitez myli się w obie strony. Po pierwsze, Hiszpan jako człowiek najwyraźniej bez wizji nie wziął pod uwagę tego, że w przypadku ewentualnej kontuzji Johnsona na prawej obronie będzie musiał grać Carragher, a co jeśli ktoś z dwójki Skrtel–Agger również dozna kontuzji ? Naprędce sprowadzono Kyrgiakosa, który na razie głównie zapisuje się w protokole meczowym, od czasu do czasu łatając dziury w defensywie.

Niemniej, trzy kontuzje i obrona się sypie, więc Benitez powinien na kolanach wybrać się do którejś z okolicznych świątyni i dziękować za to że nie spotkała go taka plaga urazów jak sir Alexa Fergusona, bo Hiszpan wtedy by już musiał albo stawiać na napastników w destrukcji albo brać do kadry meczowej juniorów z under 16. To po pierwsze, po drugie obecność w składzie solidnego Arbeloi dawałaby większy wachlarz możliwości, wówczas Glen Johnson mógłby beztrosko hasać na prawym skrzydle, gdzie szaleje prawie w każdym meczu, z tym że przy zmęczeniu potem w obronie brakuje mu koncentracji.

O obecnej sile Liverpoolu świadczy fakt, że najważniejszym rozgrywającym zespołu, obok Stevena Gerrarda, jest Lucas Leiva, piłkarz wykazujący mały stopień kreatywności, posiadający umiejętności mniej więcej na poziomie Darrona Gibsona, tyle że Irlandczyk w Man Utd jest pomocnikiem numer pięć czy sześć, a nie podstawowym, chwilowo korzystającym na niedyspozycji kolegów z obrony, których zastępują Carrick i Fletcher.

Dopiero zadomawia się w pierwszej drużynie, więc należy mu dać czas, no i jak przylutuje to bramkarz tylko bezradnie spogląda na lecący pocisk, Lucas nie imponuje dosłownie w niczym, na dzień dzisiejszy jest piłkarzem przeciętnym, który grzałby ławę w klubach typu: Aston Villa, Tottenham, Manchester City. Co ciekawe rywalizacji z Brazylijczykiem wygrać nie potrafi, zdrowy od ponad miesiąca i kupiony latem za bagatela 20 milionów funtów, Alberto Aquilani, którego Gary Lineker nazwał transferowym niewypałem sezonu numer jeden. W Boxing Day Włoch otrzymał szansę przeciwko Wolverhampton i dowiedzieliśmy się dlaczego gra tak rzadko…

Odszedł Alonso, Kuyt jest cieniem zawodnika z ubiegłego sezonu, Torres i Gerrard są nękani przez kłopoty zdrowotne, notabene Anglik, serce i płuca Liverpoolu też zawodzi, a kiedy on jest bez formy to znaczy że na Anfield musi dziać się naprawdę źle. Jedynym zawodnikiem będącym w stanie jeszcze jakoś pociągnąć grę do przodu jest Yossi Benayoun, jednak z całym szacunkiem dla Izraelczyka, nie jest on zawodnikiem takiego formatu jak Gerrard, by decydować o obliczu jednego z największych klubów świata. Rafael Benitez najmocniej jak tylko mógł, skompromitował się w ubiegłym sezonie, kiedy to prowadząc wojenkę psychologiczną z sir Alexem Ferguson powiedział, że będzie rozmawiał tylko o faktach, a te są dla niego zatrważające:

– „Dajcie mi trzy lata, a puchar za mistrzostwo Anglii wróci do Merseyside” mówił Hiszpan po nominacji na managera Liverpoolu. Od tamtego czasu lat minęło pięć i pół…

– Benitez wbrew głoszonym tezom ma podobną forsę na zakupy co Manchester United i Chelsea Londyn i same pieniądze na pewno nie są jego problemem. Jego problem jest nieumiejętność dysponowania nimi.

– Za jego kadencji Czerwone Diabły zrównały się z Liverpoolem w liczbie mistrzowskich tytułów, co jest ogromną ujmą dla kibiców z The Kop.

– Po krótkotrwałych progresach następuje regres, który w ostateczności zawsze bierze górę – tak w skrócie wygląda kariera Rafy na Wsypach.

– Formacja defensywna do której u Beniteza akurat zawsze nie można było mieć większych zastrzeżeń, w bieżących rozgrywkach spisuje się katastrofalnie.

– Na dźwięk hasła – jedziemy na Anfield Road – już nikt w Anglii ani w Europie nie szuka gorączkowo pampersów. Przed Świętami wliczając tylko mecze u siebie The Reds zajmowaliby 9 (sic !) lokatę w tabeli Premier League, a i w Lidze Mistrzów przegrali po 1:2 z Lyonem i Fiorentiną, a więc ekipami, OK, niezłymi, lecz nie klasowymi. W obu tych spotkaniach gospodarze obejmowali prowadzenie i to zresztą relatywnie nader często powtarzający się scenariusz w tym sezonie, że Liverpool prowadzi i gdy wydaje się, że wszystko ma pod kontrolą, ni stąd, ni zowąd traci gola, potem kolejnego i zaczyna się zabawa. Historie w tym stylu mogą nękać ligowego średniaka, nie rzekomego mocarza, którego nazwa przez wielu fachowców w odpowiedzi na pytanie: Kto jest głównym faworytem do zgarnięcia mistrzostwa Anglii w maju 2010 roku ? Była przeplatana z Chelsea.

Benitez już dawno wpadł w ślepy zaułek. W minionym sezonie dzięki znakomitej formie kilku zawodników zostało to zakamuflowane, w tym kiedy ta forma okazała się przejściowa, liga silna jak nigdy, kadra w którą przez ostatnie lata wpompowano ogromne pieniądze zbyt szczupła, wszystko wyszło na wierzch. Na Anfield znów przyjemne chwile dla kibiców trwają raptem parę, krótkich minut, gdy z głośników rozbrzmiewa przepiękny hymn You’ll Never Walk Alone, następnie zaczyna się mecz, a gra ulubieńców urasta raczej do rangi disco polo.

Nawet jeśli Liverpool jakimś cudem wdrapie się do czwórki na koniec rozgrywek, z tym trenerem upragnionego celu jakim jest wiadomo co, nie osiągnie prawdopodobnie nigdy. Może Benitez kiedyś będzie rządził niepodzielnie w Premiership ? Z tym że w tej chwili większe szanse na to ma niejaki Chucho z Birmingham, bo ten w przeciwieństwie do Rafy na Wyspach zaaklimatyzował się w ekspresowym tempie i czuje się jak ryba w wodzie.

Autor: Daniel „Danny93” Cieślik

Przewiń na górę strony