Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Rzecz o marzeniach…

Rzecz o marzeniach…

Manchester United marzenia
Każdy z nas je posiada. Niektórzy małe, maleńkie. Inni duże, ogromne. Materialne, duchowe, cielesne – nieważne. Pozwalają nam one, na oderwanie się od otaczającego nas świata. Dzięki nim, nawet smutny, szary dzień, może roziskrzyć się i stać się radosnym. Marzenia, bo o nich mowa, powinny towarzyszyć każdemu. Bo nawet, jeśli szans na spełnienie nie mają, pozwalają nam na istnienie wiary i nadziei. A one stanowią o tym, że jesteśmy ludźmi, którzy mają serca i sumienia.

Macie marzenia? Nie, nie te życiowe, bo o nie nie mam prawa pytać w tym miejscu. Marzenia sportowe. Te, związane z naszym United, z naszą reprezentacją, z Waszymi rodzimymi klubami, z futbolem. Pragniecie sukcesów? A może chcielibyście czasem zamienić się miejscami z takim Ronaldo, czy Fergusonem? Czego chcecie? Myślicie czasem o tym?

Marzenia… Fantazje… Mam wrażenie, że każdego dnia dryfuję między fikcją a rzeczywistością i całkowicie się w tym zatracam. Czasem już nie wiem czy śnię, czy bujam w obłokach, czy może jest to świat jak najbardziej rzeczywisty. Oddalanie się do krainy marzeń, to jeden z moich cudownych i magicznych sposobów na to, by zachować wieczny optymizm i nie zwariować w tym naszym nie do końca normalnym świecie…

O tym, że życie swoje poświęcam jednemu – sportowi – wie każdy. Ponoć widać to gołym okiem. Co prawda, gdy patrzę w lustro nie mam wrażenia, iż na czole mam wypisane „dziewczę z obsesją na punkcie piłki nożnej”, albo „dzień bez sportu, dniem straconym”, jednak ufam tym, którzy znają mnie lepiej niż ja samą siebie. Poza tym – czy w takiej kwestii mogłabym zachować chociaż szczyptę obiektywizmu? Nie sądzę…

Moją największą miłością, a jednocześnie uzależnieniem jest właśnie sport… Słyszałam, że dzięki temu kwalifikuję się jako idealna kandydatka na żonę, ale jakoś nie miałam możliwości jeszcze tego sprawdzić. Ale do rzeczy. Jako, że piłka nożna, żużel, czy wyścigi Formuły 1 są całym moim życiem, nietrudno domyślić się, że wszystkie marzenia i na tych dziedzinach opieram. Problem w tym, że tych moich pragnień jest tak wiele, że trudno mi zdecydować, za realizację którego, powinnam zabrać się najpierw.

Poznanie wszystkich moich idoli sportowych pewnie zajmie mi 3/4 życia. Z jednej strony wiem, że jest to bardzo opłacalne, ale z drugiej nie jestem pewna, czy nie warto skupić się na czymś prostszym i łatwiejszym w realizacji. Może więc poznanie Valentino Rossiego, Davida Trezeguet, Jacka Dembińśkiego i innych, powinnam sobie zwyczajnie darować? Myślę, że to jednak byłoby rozsądniejsze…

Niech pomyślę… O czym mogę jeszcze marzyć? Finał Champions League dla ukochanego Rakowa? Nie, to jest wręcz do przesady nieprawdopodobne. Żużlowa Grand Prix na stadionie Włókniarza Częstochowa? Czemu nie, ale to z kolei jest zbyt realne, aby mogło być przeogromnym marzeniem… Odwiedzenie Old Trafford? Tak, to jest kusząca wizja…

Widzę siebie w Teatrze Marzeń. Wychodzę boso na murawę. Jest delikatna i króciutka, czyli taka, jak być powinna. Powoli stąpam, ku bramce. Słupki są zimne w dotyku. Rozglądam się, kręcąc wokół własnej osi. Powoli błądzę wzrokiem po pustych trybunach. Idealnie ułożone krzesełka, komponują się, tworząc napis „Manchester United”. Przysiadam obok linii i czekam aż coś zacznie się dziać. Słyszę jakiś głos. Tak, to ten głos… Powoli ku mnie zmierza mój piłkarski idol – Eric the King. Wyciąga rękę i pomaga mi wstać. Wolnym krokiem prowadzi mnie, ku ławce rezerwowych.

– Zaraz zacznie się trening – mówi i odchodzi.

Odprowadzam go wzrokiem. Wreszcie poznałam tego, którego podziwiałam już jako siedmiolatka. I choć wtedy był to tylko zachwyt nad Jego umiejętnościami, tak później przerodziło się to w ogromną fascynację całą Jego osobą. Bo w końcu postacią był On nietuzinkową. Nigdy nie odżałuję tego, że urodziłam się na tyle późno, że Jego poczynania oglądać mogłam tylko parę lat. W dodatku w momentach, kiedy moje pojęcie o futbolu naprawdę miało stopień minimalny, a ulubiony klub wybierałam ze względu na kolor koszulek… Tak. Ta moja wielka miłość do ManUnited zaczęła się od tego, że wpadły mi w oko po prostu te, a nie inne koszulki…

– Szybciej panowie! – za plecami słyszę głos kolejnego człowieka, którego od zawsze traktowałam z taką samą czcią jak Erica Cantonę.

To sir Alex Ferguson – osoba, która z moim ukochanym klubem, zdobyła wszelkie możliwe trofea. Najlepszy, najwspanialszy i najbardziej charakterystyczny szkoleniowiec w historii futbolu.

– Witam – mówi, podając mi rękę. – Chłopaki muszą ostro trenować. Dzięki temu, na pewno uda nam się ponownie zgarnąć Potrójną Koronę….

Odwzajemniam uścisk i kiwam głową ze zrozumieniem. Odwracam się w drugą stronę. Na boisko wbiegają nasze gwiazdy – Ryan Giggs, Wayne Rooney, Gary Neville i inni. Wszyscy uśmiechnięci, wszyscy zrelaksowani. Machają mi na powitanie…

Stop! Takie fantazje są nieco niebezpieczne. Jeszcze gotowa jestem w nie uwierzyć i całkowicie się pogubić. Niemniej jednak, wizja ta jest naprawdę kusząca i godna bycia moim największym marzeniem. Szkoda tylko, że jest jeszcze bardziej nieprawdopodobna niż zdobycie Pucharu Europy przez Racovię…

Poszukajmy więc dalej… Może zamiast jakichś górnolotnych pragnień, zacząć od czegoś „niższego”, ale za to całkiem możliwego do zrealizowania? Prawdę mówiąc znalazłaby się jedna taka kwestia… „Poznać Mistrza, być jak On”. I bynajmniej nie chodzi tu o poznawanie wielkich gwiazd futbolu, bo i z samą grą niestety mam już niewiele wspólnego. Jednak od paru ładnych lat wiem, czym chcę się w życiu zajmować i istnieje pewna osoba, która stanowi mój wzór do naśladowania. Na ubóstwianej przeze mnie angielskiej Premiership, zna się jak nikt inny. Ma niesamowity głos i naprawdę znakomite pióro. Jest skarbnicą wiedzy na temat angielskiego futbolu. Nazywa się Rafał Nahorny i jest dziennikarzem „Przeglądu Sportowego” oraz komentatorem stacji Canal+. Każdego dnia marzę o tym, by choć przez chwilę móc z Nim porozmawiać. Jest dla mnie Mistrzem, autorytetem i niedoścignionym wzorem. I chociaż przygodę z dziennikarstwem sportowym zaczęłam stosunkowo niedawno, wierzę, że któregoś dnia będę mogła dumnie wypiąć pierś i powiedzieć „tak, dogoniłam mojego Mistrza”. O tym marzę, tego chcę i kierując się zasadą, iż „szczęściu trzeba pomagać” do tego dążę każdego dnia, podążając wytyczonym mi dziennikarskim szlakiem…

A Wy, moi drodzy?
Do czego dążycie?
O czym marzycie?
Czego pragniecie?

Przewiń na górę strony